Śmierć Ukraińca. Zakład Grażyny F. działał po cichu. Teraz trumna została wypełniona
Grażynę F. znali tylko ci, którzy u niej pracowali. Nie "chwalili się", gdzie i co robią. Pracowali na czarno. Miejscowi i z sąsiedztwa, Polacy i Ukraińcy. Robili trumny. Jedną wypełni pracownik Grażyny F.
Obrzeża Jastrzębska Starego w Wielkopolsce.
"Teren prywatny, wstęp wzbroniony".
Monitoring.
Wysoka na trzy metry metalowa brama.
Lata w cieniu
Grażyna F. wynajęła halę właśnie w tym miejscu. Trzy, lub cztery lata temu. Otworzyła zakład produkujący trumny. Firmę, o której dopiero kilka miesięcy temu dowiedzieli się mieszkańcy wsi.
- Dowiedziałem się zupełnie przypadkiem - mówi Wirtualnej Polsce lokalny przedsiębiorca. I dodaje, że to zakład bez żadnego doświadczenia. Nie wiedzieli inni przedsiębiorcy, nie wiedział też sołtys. Henrykowi Krzeszowskiemu powiedział o firmie autostopowicz. Ukrainiec, który jechał akurat do pracy. Lakierował trumny.
Bo to właśnie Ukraińców zatrudniała Grażyna F. Cięła koszty. Wiedziała, że wymagać nie będą. Chcieli dorobić. Nawet kilkaset złotych. Nawet na czarno.
Na czarno zatrudniła też Wasyla. To Ukrainiec, który zasłabł w pracy. W zakładzie było duszno. Pracownicy chcieli wezwać pogotowie, ale najpierw zadzwonili do Grażyny F.. Ta wszystkich wypuściła do domu. Ukraińca wywiozła do lasu, zostawiła, a mężczyzna z rękawicami roboczymi na dłoniach, pokryty wiórami od cięcia drewna na kolejną trumnę, zmarł.
Sajgon
W zakładzie produkcji trumien kilka razy pojawił się Adam. Mówi, że pracowało w nim kilkanaście osób. Zdarzyło mu się rozmawiać z Grażyną. A rozmówczynią była trudną.
- Ciężko było się z nią dogadać. Uparta była, zawsze to, co ona powiedziała, to tak musiało być. Jak mówiłem, że bałagan ma, to mówiła, że nie ma czasu, że może zrobi porządek, może nie - wyznaje mężczyzna.
- Jaka była Grażyna? Pracownicy ze wsi mówią, że bardzo specyficzna - mówi nam syn sołtysa, Michał. - Tu taka kobieta przychodziła do ojca podatki płacić, to mówiła, że tam czasami dorabia. Sajgon tam, mówiła - stwierdza.
Do sklepu Grażyna nie chodziła. Z miejscowymi nie rozmawiała. Przyjeżdżała tylko do pracy. Na co dzień mieszkała w Poznaniu.
Płaciła po 300, 400 zł miesięcznie. A i z wypłatami się spóźniała. Czasami nie płaciła wcale.
CZYTAJ TEŻ: Śmierć Ukraińca w wielkopolskiej wsi. "Jeśli ona wywiozła go żywego, to jest przegięcie"
Zgoda lub ucieczka
Wyjścia były dwa.
Jedni od Grażyny uciekali.
- Pracują u nas mężczyźni, którzy wcześniej robili u Grażyny. Pracę zmienili, bo Grażyna miała "specyficzny charakter", a warunki pracy były trudne. Kiepsko to wyglądało - mówi przedsiębiorca ze wsi. Podobno rotacja pracowników w firmie produkcji trumien była duża.
Ale byli i tacy, którzy nie narzekali.
- Takie dwie kobiety tam pracowały. Mieszkają we wsi. Ale nie mówiły o Grażynie ani dobrze, ani źle. Przyzwyczaiły się chyba - opowiada w miejscowym sklepie jedna ze sprzedawczyń.
Wujek z Ameryki
Nad Grażyną F. był ktoś jeszcze. Miejscowi mówią, że kobieta była tylko "podwykonawcą". Lub "aż", bo nikogo poza nią pracownicy nie widzieli.
Szef całego zakładu był jak wujek z Ameryki - wszyscy wiedzieli, że jest, ale nikt go nigdy nie widział.
Wujek z Ameryki przyjechał do Jastrzębska Starego we wtorek. Dzień po tym, jak Grażyna F. została zatrzymana i zamknięta w policyjnym areszcie. Przedstawiono jej zarzut nieudzielenia pomocy nieprzytomnemu mężczyźnie. Został jej także ogłoszony zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci.
We wtorek nikt już trumien nie robił. Szef zamknął firmę.
Inni
Obiekt, w którym mieścił się zakład produkcji trumien, to duży kompleks. Jest tu też kilka, lub nawet kilkanaście innych przedsiębiorstw. Ile dokładnie? Nie wiadomo.
Nie wiadomo też, czym trudnią się te zakłady. Co produkują i kogo zatrudniają. I na jakich warunkach. A to budzi kolejne emocje.
Henryk Krzeszowski, sołtys wsi, przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że firmy mieszczące się na obiekcie nie mają obowiązku informowania go o tym, czym się zajmują. I że w ogóle działają. A on nie ma narzędzi do tego, by je kontrolować.
W najbliższych dniach sołtys zwoła spotkanie rady sołectwa, na której podejmie temat tragicznej śmierci Wasyla i tego, jak zapobiec takim zdarzeniom w przyszłości. - Będziemy rozmawiać, żeby nie dochodziło do takich sytuacji więcej w pozostałych firmach w tym obiekcie. By pracodawcy przestrzegali prawa pracy. Musimy o tym porozmawiać, jakie kroki podjąć - wyznaje.
Przyjeżdżali, robili, wracali
Ukraińców we wsi jest dużo. Ale nikomu nie zawadzają. Przyjeżdżają pracować, a miejscowi to akceptują. Wieczorem opuszczają wieś.
- Tu jest masa ludzi z Ukrainy, którzy pracują na czarno. Oni mieszkają w Nowym Tomyślu, miejscowości obok. Tam mają nocleg w starych budynkach. Ludzie też kupują w lesie działkę za złotówkę za metr i tam budują byle jakie domy tym Ukraińcom, żeby tylko mieli gdzie mieszkać. Nawet dzisiaj widziałem taką ładę starą we wsi, gość jechał na ukraińskich blachach - opowiada syn sołtysa.
Tuż obok obiektu z halami jest stacja kolejowa. Koleją do pracy z Nowego Tomyśla jeździł też Wasyl.
- Wasyl przychodził nieraz do nas do sklepu - mówi kobieta, która w nim pracuje. - Normalny chłopak. Spokojny, cichy, nie gadał dużo. Jak zobaczyłam, że to on zmarł, byłam w szoku. Zawsze drożdżówkę kupował. Ale widywałam go dopiero od dwóch tygodni. Długo tam chyba nie pracował - ucina.
Wasyl produkował trumny.
Pracował za kilkaset złotych miesięcznie.
Na czarno.
Był żywicielem trójki dzieci, miał żonę.
Trumna została wypełniona.
CZYTAJ TEŻ: Sprawa Wasyla Czorneja to nieodosobniony przypadek. "Seria nieludzkich zachowań w Wielkopolsce"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl