Śmierć Polaka w Strefie Gazy. "Ktoś za szybko wydał rozkaz"
- Ktoś za szybko wydał rozkaz, ktoś ten rozkaz za szybko wykonał. Dramatyczna pomyłka może Izrael drogo kosztować - mówi Wirtualnej Polsce były ambasador RP w Izraelu Maciej Kozłowski po nalocie na Strefę Gazy, w którym zginął Polak.
Nie milkną echa po tragicznych doniesieniach ze Strefy Gazy. W wyniku ostrzału izraelskiej armii zginęło siedmiu wolontariuszy organizacji humanitarnej World Central Kitchen. Jedną z ofiar jest obywatel Polski Damian Soból.
Do sprawy przed południem odniósł się we wpisie w mediach społecznościowych minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. "Osobiście poprosiłem ambasadora Izraela Yacova Livne o pilne wyjaśnienia" - napisał szef MSZ. Jak dodał, izraelski dyplomata miał zapewnić polskie władze, że wkrótce Polska otrzyma wyniki badań w sprawie tragedii.
Zarówno izraelska armia, jak i rząd Benjamina Netanjahu przez długi czas nie odnosili się do tragicznego zdarzenia. Po południu głos najpierw zabrał rzecznik Sił Obronnych Izraela (IDF). Izraelska armia wzięła odpowiedzialność za atak, w którym zginęło siedem osób. - Przeprowadzimy dochodzenie, by zbadać poważny incydent i wyciągnąć wnioski, aby zmniejszyć ryzyko powtórzenia się takich wypadków - powiedział rzecznik IDF Daniel Hagari.
Z kolei premier Izraela Benajmin Netanjahu w opublikowanym nagraniu mówił o "tragicznym przypadku" i "nieumyślnym uderzeniu" izraelskiej armii w "niewinnych ludzi". - To się dzieje w czasie wojny. Dokładnie się temu przyglądamy, jesteśmy w kontakcie z rządami (obcokrajowców wśród zabitych) i zrobimy wszystko, aby to się nie powtórzyło - przekazał premier Izraela.
Zdaniem byłego ambasadora RP w Izraelu Macieja Kozłowskiego, wszystko wskazuje, że był to tragiczny wypadek. - Prawdopodobnie ktoś za szybko wydał rozkaz, a ktoś bez weryfikacji za szybko go wykonał - mówi Wirtualnej Polsce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ponure odkrycie w Gazie. "Najdłuższy szlak tunelowy Hamasu"
"W tym konflikcie takich wypadków jest zbyt dużo"
Kozłowski w latach 1999-2003 pełnił funkcję ambasadora RP w Tel Awiwie, a później obowiązki zastępcy dyrektora departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu MSZ. W jego ocenie, do tragedii doszło najprawdopodobniej wskutek użycia tzw. friendly fire, oznaczającego przypadkowy ostrzał własnych lub sojuszniczych jednostek.
- W takim miejscu jak Gaza ginęli od niego także izraelscy żołnierze, do czego armia Izraela się nie przyznaje i przyznawać nie będzie. Oczywiście trwa wojna i zdarzają się tragiczne wypadki. Ale w tym konflikcie jest ich zbyt dużo. Pamiętajmy, że cały czas giną tam palestyńscy cywile. Dodatkowo, wskutek działań izraelskiej armii, zastrzelono zakładników izraelskich, a w czasie zamachu terrorystycznego w Jerozolimie zginął człowiek, który próbował nie dopuścić do zamachu - przypomina były ambasador RP w Izraelu, wykładowca w Collegium Civitas.
Problem izraelskiej armii
Według Kozłowskiego, oznacza to, że problemem są tzw. rules of engagement (zasady regulujące użycie siły i broni przez żołnierzy - red.) izraelskiej armii.
- I będą coraz większym, bowiem Izrael się radykalizuje. A to ma wpływ na armię. Okazuje się, że nie do końca jest przygotowana do tego typu misji, która ma charakter wojskowo-policyjny. Problem pojawia się, kiedy armia zamienia się w policję - podkreśla Kozłowski.
Były dyplomata zaznacza, że w efekcie izraelscy żołnierze mają problemy z utrzymaniem dyscypliny. - Jeżeli walczy się w takim miejscu jak Gaza, w którym bardzo często nie wiadomo, kto jest żołnierzem, a kto cywilem, i jest się pod ciągłą presją, to mamy takie tragiczne zdarzenia - ocenia były ambasador RP w Izraelu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Weszli do szpitala w Gazie. Niebywałe, co odkryli w pokoju ordynatora
Izrael słono zapłaci za dramatyczną pomyłkę?
Wśród zabitych wolontariuszy, oprócz Polaka, byli też obywatele Australii, Wielkiej Brytanii oraz jedna osoba z obywatelstwem amerykańsko-kanadyjskim. Zginął także palestyński kierowca. Zespół podróżował po strefie objętej konfliktem dwoma samochodami opancerzonymi oraz trzecim pojazdem. Konwój został trafiony, gdy opuszczał magazyn Deir al-Balah, gdzie wyładował ponad 100 ton humanitarnej pomocy żywnościowej przywiezionej drogą morską do Gazy. Stało się tak, mimo iż informację o trasie konwoju przekazano wcześniej izraelskiej armii.
- To pierwszy taki przypadek w obecnym konflikcie, żeby zginęli wolontariusze. A przecież międzynarodowe zaangażowanie jest jedynym sposobem dla Izraela na wyjście z konfliktu. Ten incydent bardzo utrudni to zaangażowanie. Zginął również amerykański obywatel i biorąc pod uwagę rosnące napięcie między rządami Izraela i USA, będzie tylko trudniej. I silne poparcie Waszyngtonu będzie stopniowo topniało. Bez tego Izrael nie ma racji bytu - ocenia Kozłowski.
Zdaniem byłego ambasadora, dramatyczna pomyłka może Izrael bardzo drogo kosztować. - Oby poskutkowało to przełomem w podejściu Jerozolimy do wojny. Przełomem byłaby zmiana obecnych izraelskich władz. Z Benjaminem Netanjahu Izrael będzie brnąć w wojnę jeszcze bardziej, a takie incydenty będą się zdarzać częściej. Brutalizacja oznacza ofiary nie tylko po stronie palestyńskiej, ale także wśród organizacji humanitarnych - uważa były dyplomata.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj również: Izraelski atak na konwój. W sieci pojawiło się nagranie
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski