Sławomir Sierakowski: Polska bez opozycji
W dwa tygodnie opozycja, tak bardzo dziś Polsce potrzebna, popełniła wszystkie możliwe błędy i załatwiła się sama. Jedni okazali się niedojrzali, inni za słabi, a jeszcze innych po prostu nie ma. Tym większe rozczarowanie, im większa była nadzieja na to, że opozycja wreszcie nauczy się walczyć z PiS-em i po raz pierwszy (po czarnym proteście, który był jednak ruchem oddolnym) powstrzyma łamanie prawa w Polsce. Tymczasem opozycja wszystko przegrała i faktycznie opozycji w Polsce dzisiaj nie ma. Mamy sytuację, w której nikt skutecznie nie potrafi reprezentować Polaków sprzeciwiających się autorytarnej polityce Jarosława Kaczyńskiego.
13.01.2017 | aktual.: 02.03.2022 14:41
Jest to o tyle jeszcze zdumiewające, że mówimy o większości Polaków. Mają dziś prawo być wściekli na Nowoczesną, PO, KOD, a nawet Partię Razem, która nie garnie się do zajęcia tego krateru, który rozciąga się na lewo od PiS-u, a po którym wolnym krokiem przechadza się kilku słabych liderów partii parlamentarnych. Jeśli KOD i Nowoczesna wywracają się o własne nogi, Platforma wymięka na ostatniej prostej, to dlaczego Razem nie ogłasza, że przejmuje ulice od KOD-u i teraz to ona zaprasza jako gospodarz ulicznych demonstracji ludzi i wiarygodne dla ludzi autorytety, choćby Józefa Piniora, Karola Modzelewskiego, Agnieszkę Holland, Krystynę Jandę, niepostkomunistyczne partie i inicjatywy lewicowe, a nawet wszystkie prodemokratyczne inicjatywy, NGO-sy, środowiska? Dlaczego nie organizuje kongresu albo jakiejś innego medialnego wydarzenia (tak swego czasu zrobiła Nowoczesna i zgarnęła z miejsca 8-10 procent poparcia), zapowiadającego przejęcie inicjatywy na opozycji, po tym jak dotychczasowa się skompromitowała? Dlaczego nie nawołuje, żeby poparcie przerzucić na siebie? Można jeszcze jakoś zrozumieć, że Razem chce osobno i po swojemu, ale dlaczego nie chce uderzyć wtedy, gdy pojawia się najlepsza okazja?
Ale po kolei. Opozycja składa się u nas z czterech części. Największa i siłą rzeczy potencjalnie najsilniejsza to PO i Nowoczesna, czyli opozycja parlamentarna. Druga część to ulice, czyli KOD. I trzecia to właśnie Partia Razem, czyli nowa niepostkomunistyczna lewica.
Jak zachowywały się podczas ostatniego kryzysu sejmowego? Na ostentacyjne łamanie reguł demokracji parlamentarnej (ograniczenie praw dziennikarzy, wykluczenie posła bez powodu, ukrycie głosowania w Sali Kolumnowej) najszybciej zareagowała PO i Nowoczesna, blokując mównicę i rozpoczynając strajk okupacyjny sali plenarnej. KOD zebrał się na ulicach i doprowadził do demonstracji i blokowania wyjazdu z Sejmu. Na ten czas wszystko wyglądało bardzo poważnie i opozycja była równie zmobilizowana i zdeterminowana, co PiS. Dobrze reprezentowała oburzonych i sfrustrowanych zachowaniem Sejmu ludzi.
Dalej plan wydawał się prosty i czytelny, a szansa na spektakularne powstrzymanie PiS-u duża. Odważnie i nieustępliwie robić to, co się zaczęło. Nie pęknąć. Jeśli PiS będzie chciał wznowić obrady 11 stycznia lub później i przejść do porządku dziennego nad tym, czego dotyczył protest), to będzie musiał odzyskać salę plenarną, czyli de facto mównicę. Wyprowadzić siłą posłów opozycji lub się cofnąć. W jednym i drugim przypadku poniesie spore straty wizerunkowe. Przeniesienie obrad do Sali Kolumnowej na dłuższą metę wyglądałoby bardzo źle. Można udawać, że Trybunał Konstytucyjny czy media publiczne funkcjonują jakby nigdy nic, ale udawać, że wszystko jest w porządku z parlamentem nie udałoby się.
I długo PO i Nowoczesna postępowały właściwie. Tymczasem poważny cień padł na KOD. Na jaw wyszło, że rodzinna firma lidera KOD-u dostaje pieniądze za usługi informatyczne bezpośrednio od ruchu. Zamiast pobierać pensję, żeby móc funkcjonować, zdecydowano się na wstępnym etapie działalności, siłą rzeczy partyzanckim jeszcze, w ten sposób gratyfikować Mateusza Kijowskiego. To być może jest zgodne z prawem, ale niezgodne z regułami sztuki, czyli obyczajami i zasadami panującymi w świecie organizacji pozarządowych, a taką jest KOD. Media, jak to media, zwietrzyły krew i Kijowski zapłacił wielką cenę za ten błąd, a cały ruch stracił na tym wizerunkowo. Kijowski, choć zamieścił przekonująco sformułowane przeprosiny, nie zawiesił natychmiast przywództwa w KOD-zie, co powinno być oczywistym ruchem. W ten sposób najsilniejszy protest społeczny sam się spacyfikował i ta część opozycji straciła na znaczeniu. Przynajmniej na czas tego kryzysu.
Równolegle z Kijowskim kompromitować zaczął się lider Nowoczesnej, najsilniejszej sondażowo partii politycznej opozycyjnej w stosunku do obozu władzy. Nie umiał odmówić sobie krótkich wakacji, choć wie, że przeciwnik tylko na to czyha, by skompromitować bardzo niewygodny dla władzy protest. Później postanowił złamać sojusz z PO, choć ludzie oczekują od opozycji jedności i zajęcia się Kaczyńskim zamiast sobą nawzajem.
Mimo że Nowoczesna protestowała przeciwko nielegalnemu głosowaniu budżetu w Sejmie, uznała legalność głosowana budżetu w Senacie i tam postanowiła zgłaszać poprawki swoje i PO. Tyle, że Nowoczesna nie ma ani jednego senatora, a z PO się właśnie pokłóciła. Na co więc liczyła Nowoczesna? Zgłaszania przez senatorów PO swoich poprawek, mimo że właśnie się z nią pokłóciła, a PO żadnych takich planów w Senacie nie miała? To jakiś sen pijanego. Po co Nowoczesna blokowała mównicę, skoro uznała legalność budżetu, gdy (nielegalnie przecież!) trafił do Senatu? To Nowoczesna akceptuje działania PiS, które uważa za nielegalne, czy nie akceptuje? Kompletny absurd. Ani dziennikarze, ani zwykli obywateli od tej pory nie potrafili powiedzieć, o co chodzi politykom Ryszarda Petru.
Wydawało się, że na placu boju została PO. Mogła mieć nawet z tego powodu satysfakcję i wzmocnić swoje znaczenie jako główna przeciwwaga dla PiS. Protest kontynuowała. I... nagle nie wiedzieć czemu przerwała. Uzasadnienie było takie, że dziennikarze mogą już chodzić swobodnie w Sejmie. No wielką łaskę nam PiS zrobił, doprawdy. Chwalić Pana! Ale co z budżetem? Nagle się zrobił legalny? Sam się taki zrobił czy od chodzenia dziennikarzy po Sejmie? Opowiadanie, że protest jest tylko zawieszony, a ustawę budżetową skieruje się do sparaliżowanego Trybunału Konstytucyjnego to głupie żarty.
Mówiąc krótko: zamiast wykorzystać szansę, opozycja poniosła wstydliwą porażkę. Dlaczego się poddali? Bo ludzie gadali, że ten strajk się nie podoba? Że nie wiadomo, co opinia publiczna o tym powie? Że źle wygląda? O matko z córką, a jak PiS wygląda? Jak Kuchciński wygląda? Jak Kaczyński wygląda? Ładnie wyglądają? Podobają się? Gdyby się Kaczyński oglądał na to, jak wygląda, to by z domu nie wychodził.
A strajk, jeśli ma być strajkiem, musi być uciążliwy. Nie ma strajków ładnych, lekkich i przyjemnych dla ludzi. Każdemu poważnemu strajkowi można i zarzucało się, że jest niezrozumiały dla ludzi, szkodliwy dla państwa i niepotrzebny. W strajku chodzi o to, żeby złamać władze, a nie ładnie wyglądać. Ten strajk zakończył się żenująco. A PiS triumfuje. Ryszard Terlecki mówi: „cieszę się, że wszystko wróciło normy, tylko opozycja się wygłupiła”. No niestety. Minister Błaszczak i inni grożą po wszystkim posłom, pokazując jak bardzo czują się bezkarni. Oni tu już mogą sobie robić co chcą.
A Razem? Pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment z wywiadu z Marceliną Zawiszą dla Krytyki Politycznej. Na pytanie o to, jak chcą wykorzystać tę sytuację, autor wywiadu (Sławomir Blich) dostaje odpowiedź: „O realną zmianę, realną demokrację mogą upomnieć się tylko te ruchy, które są na serio demokratyczne, a nie stanowią od środka bliźniacze odbicie PiS-u. Żaden „lider” w stylu Kijowskiego nie wjedzie na białym koniu, nie odsunie PiS od władzy, nie zapewni przy okazji miłości i pokoju na świecie. Nie oszukujemy ludzi, że już jutro doprowadzimy do przyspieszonych wyborów, a pojutrze Kaczyński stanie przez Trybunałem Stanu. Brutalna prawda, którą Razem powtarza od roku, brzmi: zbudowanie sensownej przeciwwagi musi zająć trochę czasu”. Nie ma tu słowa na temat tego, o czym jest pytanie, czyli co Razem teraz zamierza zrobić.
Blich mówi więc: „Zegar tyka”. Zawisza się tłumaczy i znowu mówi, czego nie ma, a nie co jest lub ma być: „Nie ma drogi na skróty, bo PiS to skutek rozpadu więzi społecznych i rozczarowania demokracją. To rachunek za transformację, za 25 lat zaniedbań. Odbudowa wiarygodności demokratycznej polityki nie przyjdzie z dnia na dzień. A już z pewnością nie odbuduje się jej, robiąc ikonę z przypadkowego alimenciarza, który na dodatek ma problem z rozróżnieniem konta organizacji od konta swojej firmy. Oczywiście łatwo też zdobyć kilkanaście procent poparcia, gdy ma się za sobą wielki biznes i media. Petru pokazał, że nie wymaga to szczególnych kwalifikacji, charyzmy ani intelektu. Ale potem spada się z tych procencików jeszcze szybciej, niż się wybiło. My idziemy powoli, bo idziemy daleko: dziś to kilka procent, za jakiś czas — kilkanaście, potem — kilkadziesiąt”.
Po opozycji została pustynia. Po pustyni lepiej nie iść powoli.