Sławomir Sierakowski: Podziękowania czy odznaczenie za Stachowiaka?
Sprawa znęcania się przez policjantów i śmierci Igora Stachowiaka znowu bulwersuje. W ostatnich dniach poznaliśmy bowiem zdumiewające opinie biegłych, a następnie skandaliczną decyzję prokuratury, by policyjnym bandytom postawić jedynie banalne zarzuty przekroczenia uprawnień.
Przypomnijmy, czym było to „przekroczenie uprawnień”: zamkniętego w łazience, torturowanego psychicznie mężczyznę policjanci razili paralizatorem, przyduszali i pryskali gazem pieprzowym. Chłopak błagał o pomoc. Czy ślady pobicia na twarzy i – jak zaświadcza ojciec – na całym ciele to są ślady po prostu „przekroczenia uprawnień”? Czy uprawnienia przekracza się paralizatorem i gazem pieprzowym?
Może pomyślicie, że paralizator to akurat narzędzie pracy, więc w tej robocie uprawnienia przekracza się paralizatorem. Jest jednak dokładnie odwrotnie. Właśnie dlatego, że do pracy policjanci dostają niebezpieczne narzędzia i ogromne dodatkowe uprawnienia, jak choćby samo prawo do zatrzymania, to używanie ich z premedytacją, poza zakresem obowiązków, jest równoznaczne z przestępstwem. Mają przecież tak ogromną przewagę nad zwykłym przechodniem, że nadużywanie siły może mieć poważne i nieodwracalne konsekwencje.
Sam sobie winien?
Być może policja i nadzorująca ją władza ma nadzieję, że Polak pomyśli: był na dopalaczach, to sam sobie winien. To tak jakby usprawiedliwiać gwałt tym, że zgwałcona ofiara była pijana. Czy to kogokolwiek uprawnia do gwałtu? Czy fakt, że Stachowiak był na dopalaczach, uprawniał do brutalnego pojmania na rynku we Wrocławiu, a później torturowania go paralizatorem i gazem pieprzowym, połączonym z upokarzaniem psychicznym? Jedną z pierwszych czynności jakie wykonuje policja przy zatrzymaniu, to test trzeźwości. Skoro chłopak był na dopalaczach, to należało brać pod uwagę zwiększone ryzyko utraty życia lub zdrowia podczas przesłuchania. Jak w takim razie rażenie paralizatorem, przyduszanie, pryskanie gazem pieprzowym i znęcanie psychiczne może nie przyczynić się do tego, co się stało po tym, czyli do śmierci ofiary?
Załóżmy, że to nie torturujący policjanci zabili Stachowiaka, tylko same dopalacze. Akurat wtedy na komisariacie go zabiły. Zatem biedni policjanci ciągani dziś bezlitośnie po sądach mieli strasznego pecha, że Stachowiak zmarł wtedy po ich przesłuchaniu. A to, co z nim robili, to zupełnie inna historia. Historia o przekraczaniu uprawnień i zupełnie inny paragraf. Gdyby złapali go trochę później, to zmarłby tam na rynku albo tam, gdzie by sobie poszedł, tak jak szedł, zanim pojawili się nieszczęśnicy, którym tego dnia nie dopisał timing.
Państwo zawiodło
Sprawę Stachowiaka zna cała Polska albo przynajmniej pół. Bo za to, czy cokolwiek lub cokolwiek prawdziwego mówią o niej media publiczne, nie dam głowy. Afery by właściwie nie było, gdyby nie TVN, który prowadził śledztwo w miejsce państwa. Bo to śledztwo powinno przeprowadzić i winnych osądzić państwo, ale nawet taśm z monitoringu nie potrafiło odnaleźć. Dopiero dzięki zaangażowaniu dziennikarzy ludzie zobaczyli, jak policja torturuje psychicznie i fizycznie zatrzymanego wcześniej za nic człowieka. Gdyby nie dziennikarze TVN, policyjni bandyci pracowaliby dalej i dalej tak przesłuchiwali ludzi.
W normalnym kraju wiceminister nadzorujący policję Jarosław Zieliński dawno zostałby wyrzucony. Ale z tego rządu nie da się odejść ze względu na niedopełnienie obowiązków albo polityczną odpowiedzialność za taki skandal. Najlepszy dowód dostaliśmy ostatnio, gdy Beata Szydło podziękowała ministrowi Błaszczakowi za wzorową reakcję na zniszczenia na Pomorzu - czyli za brak reakcji. Szydło być może uprzedziła samego ministra, który znowu mógłby się sam odznaczyć. Tak jak w maju, gdy postanowieniem ministra spraw wewnętrznych i administracji złotą odznakę "Zasłużony dla Ochrony Przeciwpożarowej" nadano Mariuszowi Błaszczakowi "za długoletnią służbę, pracę zawodową lub działalność społeczną na rzecz ochrony przeciwpożarowej". Na szczęście po reakcji mediów Minister Błaszczak odmówił przyjęcia odznaki. Samemu sobie. I to była dotąd największa kara, z jaką spotkał się minister tego rządu.
Nagroda zamiast kary
Właściwie sam fakt, że działania lub zaniechania jakiegoś polityka tego obozu władzy zbulwersują opinię publiczną, jest wręcz gwarancją nieusuwalności z urzędu. Jak tak dalej pójdzie, to ministrowie lub inni politycy rządzącej partii, obawiający się o swój urząd, celowo będą prowokować jakąś aferę, żeby wywołać oburzenie mediów oraz opozycji i odsunąć zagrożenie dymisją. W najgorszym razie zamiast odznaczenia dostaną gratulacje od pani premier.
W sprawie Stachowiaka policjanci jadą z władzą na jednym wózku, bo postawienie im prawdziwych zarzutów zwiększa także odpowiedzialność wiceministra i jego otoczenia politycznego. Czy to rozwiązuje zagadkę skąd postawienie policjantom tak banalnych zarzutów? Przed dojściem PiS-u do władzy rządowi nie byłoby nic do zarzutów prokuratury, bo to nie rządowi podlegała. Właśnie dlatego rządząca nią wówczas Platforma Obywatelska rozdzieliła, żeby nie było tak, że jeden minister nadzoruje policję, a jego kolega z rządu prokuraturę, która ściga przekraczanie prawa w policji. Ale PiS chciał inaczej i dziś jest tak, że rząd kontroluje prokuraturę, bo minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro jest jednocześnie prokuratorem generalnym, a uchwalono mu takie prawo, że może robić z prokuratorami i prowadzonymi przez nich śledztwami, co chce.
A chciał być jeszcze zwierzchnikiem Sądu Najwyższego i wszystkich innych, na co częściowo mu pozwolono, bo może wymieniać prezesów i wiceprezesów sądów. Efekt jest taki, że jeśli ktoś znajdzie się w takiej sytuacji jak Stachowiak, to nie powinien liczyć specjalnie na to, że zależne od siebie policja, prokuratura i sąd same się będą ścigać, oskarżać i osądzać, za to, że go wcześniej zabiły.
Sławomir Sierakowski dla WP Opinie