PublicystykaSkripal otruty, a Macierewicz pyta o wrak. Czy kiedyś przestanie?

Skripal otruty, a Macierewicz pyta o wrak. Czy kiedyś przestanie?

Twardy elektorat PiS-u prawdopodobnie mnie znienawidzi. Ale Antoni Macierewicz i inni strażnicy świętego ognia zamachowego nie chcą zrozumieć, że ich teoriom brakuje faktów. Za dużo jest za to symulacji, hipotez, opowieści o rozrzuconych szczątkach samolotu i wbitych w ziemię drzwiach.

Skripal otruty, a Macierewicz pyta o wrak. Czy kiedyś przestanie?
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Paweł Lisicki

16.03.2018 | aktual.: 16.03.2018 14:46

W czwartek, występując tym razem nie jak co tydzień w Telewizji Republika we własnym programie, ale w Telewizji Trwam, były minister obrony narodowej Antoni Macierewicz, komentując sprawę otrucia Siergieja Skripala, stwierdził, że Polska nie wykorzystała tego do przypomnienia o kwestii katastrofy smoleńskiej.

Nowiczok i wybuch

Skripal to były oficer rosyjskiego wywiadu, który przez wiele lat był podwójnym agentem GRU i MI6. Kilka lat temu w ramach programu wymiany szpiegów trafił na stałe do Wielkiej Brytanii. 4 marca, jak ustalili śledczy, został tam otruty wraz z córką Julią. Dlatego też występując w Izbie Gmin premier Theresa May oceniła udział Moskwy w otruciu Skripala jako "wysoce prawdopodobny". Ujawniła też, że w przeprowadzonym na niego ataku użyto broni chemicznej typu "nowiczok", która była w przeszłości produkowana i używana przez Rosję. Kreml, jak łatwo się domyślić, odrzuca te oskarżenia. Po stronie Londynu opowiedziały się już Stany Zjednoczone, Niemcy i Francja.

Były minister Antoni Macierewicz mówił tak: "Byłoby na miejscu, gdyby Polska wskazała, że to nie jest pierwszy wypadek, gdyby Polska przy okazji podniosła sprawę, która dla nas jest jedną z najważniejszych, jest polską racją stanu: konieczność odzyskania wraku i wyjaśnienia do końca tragedii smoleńskiej". Chwalił on postawę Wielkiej Brytanii, która broni własnej suwerenności i przeciwstawił jej zachowanie polskiego Ministerstwa Spraw ZagranicznychSpraw Zagranicznych, które nie skorzystało z okazji, aby mówić o katastrofie smoleńskiej, "podnieść sprawę wraku, podnieść sprawę śmierci polskiej elity narodowej". – Nie podnieśli tej sprawy, szkoda – to słowa Macierewicza.

To PiS nie podniósł sprawy

Niezbyt uważnym czytelnikom przypomnę na wszelki wypadek, że mamy drugą połowę marca 2018 roku, od października 2015 roku rządy w Polsce sprawuje Prawo i Sprawiedliwość. Ten powszechnie znany fakt jest godzien przypomnienia, bo właśnie to o tych rządach i o tej władzy mówił były minister. Tak, jego zdaniem to obecni politycy PiS „nie podnieśli sprawy”, nie stanęli na wysokości zadania. Gdyby czytać dosłownie to, co mówił Antoni Macierewicz, wyszłoby na to, że obecni przedstawiciele władz nie rozumieją polskiej racji stanu i nie chcą wyjaśnić katastrofy smoleńskiej.

Oczywiście, wiem dobrze, że te słowa są starannie dobrane, podobnie jak publiczność, do której są skierowane. Antoni Macierewicz ma prawo krytykować, ale w określonych granicach i bez nazwisk, a jego partyjni koledzy mogą tę krytykę tolerować, bo zależy im na tej grupie odbiorców, która nadal wierzy święcie i żarliwie, że na końcu wyjaśnień były minister i szef państwowej podkomisji do spraw wyjaśniania tragedii wyjmie asa z rękawa i przedstawi dowody.

Hańba czy chluba

Tak, wiem, że pisząc te słowa ściągam na siebie gniew najwierniejszych i najgorliwszych, ale cóż, skoro o faktach mowa, to nie dostrzegam jasnego związku między otruciem Skripala, a katastrofą smoleńską.

Po poprzednim felietonie o sprawach smoleńskich zajął się mną Piotr Lisiewicz z "Gazety Polskiej", który postanowił obnażyć moją moralną nicość i zdradę. Powołał się przy tym na to, że będąc redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej" w absolutnie haniebny sposób nie wierzyłem w zamach i, co gorsza, pozwoliłem, aby na łamach tej tak ważnej wówczas gazety zajmowano się błędami polskich pilotów i złą organizacją lotu, a nie wybuchami. Faktycznie, hańba, do której chętnie się przyznaję. Więcej poczytuję ją sobie za punkt do chluby: wbrew przeważającej większości ówczesnych polskich prawicowych komentatorów starałem się nie ulegać emocjom i pilnować zasady zdrowego rozsądku. Trzymać się prostej zasady: dopóki nie ma dowodów, nie można mówić o faktach. Najpierw są fakty, potem teorie. Jeśli emocjonalnie czegoś chcemy, to z tym większa ostrożnością powinniśmy przyjmować potwierdzające nasze uczucia dane.

Co więcej, uznawałem i uznaję, że pierwszym obowiązkiem każdego odpowiedzialnego przywódcy politycznego jest poszukiwanie błędów najpierw u siebie, a nie u innych. Nie przerzucanie winy na drugich, ale wyciąganie wniosków z własnych zaniedbań. Braki, słabości, chaos, dezynwoltura, nieprzygotowanie – to wszystko miało miejsce po polskiej stronie. Tak długo, jak z błędów będzie się robiło akt bohaterstwa, tak długo polskie państwo zawsze pozostanie bytem teoretycznym.

I dzisiaj, po ośmiu niemal latach od katastrofy, każdy może łatwo porównać moje ówczesne teksty z dzisiejszymi i zobaczyć, że mój sceptycyzm pozostał bez zmian. Każdy może też, dla odmiany, zobaczyć, w jaką stronę zmierza wielu tych, którzy wówczas byli przekonani, że doszło do zamachu. Wystarczy porównać dawne i obecne stanowisko prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego. To on przeszedł drogę od słów o morderstwie dokonanym na 96 osobach, do twierdzenia, że prawdy być może nigdy nie poznamy. Ciekawe, że najwyraźniej do wielu zwolenników teorii zamachu słowa te nie dotarły.

Brakujące ogniwo

Ale skoro jesteśmy przy porównaniach, to proszę bardzo: Wielka Brytania uznała napaść na Skripala za prawdopodobną, bo był on kiedyś wysokiej rangi rosyjskim szpiegiem, został otruty, użyto do tego nietypowego środka, charakterystycznego dla działań rosyjskich służb. Mamy zatem wszystko co trzeba, żeby stwierdzić wysokie prawdopodobieństwo faktu: ofiara spełnia kryteria, bo zemsta na szpiegu-zdrajcy jest czymś typowym, sposób działania jest charakterystyczny dla Rosjan, podobnie jak środek trujący.

Obraz
© East News / Siergiej Skripal był szpiegiem o kryptonimie "Forthwith"

W przypadku katastrofy smoleńskiej nic się nie zgadza. Mimo wszystko, niezależnie od tego, jak byśmy nie potępiali Rosji i Putina, wysadzanie w powietrze na własnym terytorium samolotów z głowami obcych państw, członków NATO-6130285597505153c), którzy lecą z pokojową wizytą, nie jest typowe. Po drugie i ważniejsze, mimo niemal ośmiu lat badania sprawy Antoni Macierewicz nie przedstawił żadnego dowodu istnienia środków wybuchowych, które można byłoby porównać do chemicznej substancji wykrytej w cele Skripala lub wcześniej Litwinienki. I choćby były minister się zarzekał i zaprzysięgał i choćby "Gazeta Polska" obwieszczała co tydzień i co dzień kolejne miejsca wybuchów, nazwy bomb, nazwiska ekspertów i specjalistów amerykańskich, brytyjskich czy szwedzkich, i choćby podkomisja przedstawiła nie tylko symulacje wykonane przez amerykańskich naukowców z Colorado lub Kansas, ale nawet z NASA lub Księżyca, to i tak brakuje takiego drobiazgu jak… ślad substancji wybuchowej. Brakuje owego wykrytego przez Brytyjczyków w przypadku Skripala „nowiczoka”. Powtórzę raz jeszcze: to jest tylko poszlaka. Bo dopiero suma poszlak – wcześniejsza przeszłość Skripala, rodzaj napaści, materiał i kontekst – pozwalają uznać tezę o rosyjskim zamachu na niego za wysoce prawdopodobną.

Gasnące paliwo

Ani Antoni Macierewicz, ani wspierający go inni strażnicy świętego ognia zamachowego tego dostrzec nie chcą. Nie tego, że sprzysięgły się wobec nich złe siły, ale że brakuje im właśnie faktów. Nie symulacji, nie hipotez, nie opowieści o tak czy inaczej rozrzuconych szczątkach samolotu i wbitych w ziemię drzwiach, ale faktów. Przypomnę, co pisałem: już kilka miesięcy temu, kilkanaście nawet, prokuratura pod przewodnictwem Marka Pasionka skierowała do kilku najbardziej prestiżowych laboratoriów świata próbki z pytaniem o to, czy znajdują się na nich ślady materiałów wybuchowych. Tak długo, jak odpowiedzi brakuje albo też jest to odpowiedź negatywna, raporty Antoniego Macierewicza nie mają wartości. Gdyby Antoni Macierewicz zatrzymał się przy pierwszym swoim raporcie, który w precyzyjny i rzetelny sposób pokazywał słabości polskiego państwa i wykazywał jak bezrefleksyjnie Donald Tusk oddał prowadzenie śledztwa Rosji, być może bylibyśmy w innym miejscu.

Teraz jednak jego racją bytu politycznego jest obsługiwanie słabnącej emocji smoleńskiej. W sensie politycznym pozostało mu tylko jedno zadanie: utrzymać przy PiS grupę wierzącą w zamach. O tym, że ta obsługa "emocjonalna" ma się nijak do rzeczywistości, świadczą właśnie kolejne skargi byłego ministra na polskich polityków, a także banalny skądinąd fakt, że jego wystąpienia nie mają skutków dla polityki państwa. Jeszcze kilka lat temu, ba, jeszcze dwa lata temu ogłoszenie, że w Tu-154 doszło do wybuchu w lewym skrzydle spowodowanego bombą podłożoną zapewne w Rosji, wywołałoby szok i zatrzęsło polską polityką. Dzisiaj informacje te trafiają na chwilę do przeglądów w dużych portalach. Nawet wpisów pod nimi jest coraz mniej. Paliwo smoleńskie ostatecznie wygasa.

katastrofa smoleńskaantoni macierewicztupolew
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)