Skoordynowany szturm granicy przez migrantów to dowód na fiasko strategii Łukaszenki [OPINIA]
Przy analizowaniu kryzysu migracyjnego na granicy polsko-białoruskiej oprócz polityki należy brać pod uwagę również psychologiczne uwarunkowania stojące za decyzjami Alaksandra Łukaszenki. Ten wychowanek czasów sowieckich, chłopak z biednej wiejskiej rodziny, który do wszystkiego musiał dojść sam, wyznaje zasadę półświatka pt. "śmierć frajerom".
Komentarze białoruskiej Straży Granicznej, jakoby migranci usiłujący grupowo przekroczyć granicę z Polską "samozorganizowali się", należy włożyć między bajki. Od sierpnia, a na pewno od jesieni ubiegłego roku, wszelkie próby "samoorganizacji" obywateli, szczególnie w przestrzeni publicznej, oznaczały automatycznie zatrzymania, pobicia i co najmniej areszt.
Tymczasem przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki zachowują się na Białorusi tak, jakby nie istniały dla nich ani prawa, ani specyficzne zwyczaje polityczne. Śpią w przejściach podziemnych, co jest widokiem niespotykanym w stolicy tego kraju, znanej z porządku i czystości. Urządzają wiece w środku miasta. Idą kolumnami po autostradzie i na koniec swobodnie poruszają się strefie nadgranicznej, która do niedawna była dostępna jedynie dla miejscowych lub dla posiadaczy specjalnych przepustek.
Co jednak ciekawe, w poniedziałek białoruskie służby nie dopuściły tej rzekomo bezładnej i niesterowalnej kolumny migrantów bezpośrednio na przejście graniczne Bruzgi-Kuźnica. Może to oznaczać, że jednak tamtejsze władze przestraszyły się wizji zablokowania ruchu towarowego Wschód-Zachód.
Zobacz też: kryzys na granicy. Nagranie z okolic Kuźnicy
Łukaszenka był szefem przywięziennego przedsiębiorstwa w Szkłowie, więc dobrze znana jest mu więzienna subkultura i jej zwyczaje. Lubi posługiwać się właśnie tą logiką będącą połączeniem usłużności wobec silniejszych i brutalności wobec słabszych.
Operacja sprowadzenia tysięcy imigrantów na Białoruś w celu zarobienia na nich i wysłania na Litwę, Łotwę i do Polski, jest właśnie modelowym przykładem zastosowania bandyckiej logiki. Łukaszenka nie wierzy w równoprawne, uczciwe relacje międzynarodowe.
W jego publicznych wystąpieniach często pojawia się zresztą słowo "nakłonit'"(zgiąć), które oznacza zmuszenie więźnia do homoseksualnego stosunku w więzieniu. Przy użyciu tej metafory oskarża nieustannie inne kraje, że usiłują zrobić krzywdę jego Białorusi. Polityka międzynarodowa jest dla niego jak relacje w więziennej celi. Albo jesteś cwany i silny i ty dominujesz, albo jesteś "gnojony".
Na razie jednak ta więzienna logika okazała się niezbyt skuteczna dla realizacji celów białoruskiego przywódcy. Graniczące z Białorusią kraje postanowiły solidarnie się jej przeciwstawić. Według komentatora politycznego Alaksandra Kłaskouskiego, Łukaszenka się tu przeliczył, bo kraje te okazały bezwzględność w bronieniu granicy, zamiast "frajerskiego" zachodniego humanizmu.
Migracja jako karta przetargowa
Kryzys na granicy rozpoczął się krótko po tym, gdy Białoruś podstępem zawróciła lecący do Wilna samolot z opozycyjnym działaczem i dziennikarzem Ramanem Pratasiewiczem. Ten bezprecedensowy akt wywołał wstrząs na Zachodzie, a kraje UE, USA i zachodni sojusznicy po raz pierwszy nałożyli na Białoruś sektorowe sankcje, dotykające branże, żyjące np. z przerabiania tanich rosyjskich surowców i zarabiania na eksporcie.
Łukaszenka wpadł na sprawdzony w innych częściach świata pomysł wykorzystania migracji jako karty przetargowej. Był przekonany, że sąsiednie kraje nie będą w stanie zatrzymać potoków nielegalnych migrantów bez jego pomocy. Lider białoruskiego państwa zresztą explicite wyraził to podczas wywiadu dla Sky News Arabia jeszcze w lipcu, gdy kryzys dotyczył głównie granicy z Litwą.
Stwierdził, że Białoruś jest gotowa Litwie udzielić pomocy w tej walce, "ale nie za darmo". Mówił wprawdzie o znacznych kosztach, jakie generuje ochrona granicy, do czego - nawiasem mówiąc - przez lata dokładała UE w pieniądzach i sprzęcie, jednak według powszechnego przekonania komentatorów chodzi o uznanie jego legalności jako prezydenta oraz odejście od polityki sankcji.
Po sfałszowanych wyborach białoruski polityk przestał być uważany przez Zachód za partnera do jakichkolwiek rozmów. Najważniejszym celem białoruskiego lidera jest więc powrót do tego, co w dyplomacji nazywa się "business as usual", uznanie go za legalnego władcę bez warunków wstępnych.
Warunkiem tym byłoby np. wypuszczenie z więzień i aresztów ponad 800 więźniów politycznych. A tego akurat Łukaszenka by nie chciał, zapewne uważając oddanie takiego "skarbu" i monety przetargowej ot tak, właśnie za "frajerstwo". Dotychczas bowiem zarabiał na wypuszczaniu więźniów politycznych – ocieplał wizerunek, uzyskiwał od Zachodu korzyści gospodarcze i polityczne. Mógł się pozycjonować również w oczach Kremla jako przywódca, który ma różne opcje i poparcie dla kremlowskiej polityki trzeba od niego kupić.
Na razie białoruskiemu przywódcy nie udało się złamać wspólnego europejskiego frontu wobec migrantów na granicy. Kraje EU, a głównie Niemcy, nie chcą powrotu do 2015 r. gdy zostali de facto zmuszeni przez Turcję do przyjęcia setek tysięcy osób. Poniedziałkowa akcja na granicy może być uznana jednak za wyraz desperacji białoruskich władz, w sytuacji, gdy nie zadziałał scenariusz przerzutu małych grup. Teraz usiłują za wszelką cenę wypędzić przyjezdnych z Mińska.
Narastający kryzys humanitarny
W kraju szaleje COVID-19, a niekontrolowany napływ "turystów" w tym czasie nie pomaga w zwalczeniu pandemii. Migranci anarchizują spacyfikowaną Białoruś i - co najważniejsze - nie będzie z nich już więcej pieniędzy. Dlatego jedynym rozwiązaniem okazało się wepchnięcie ich do strefy przygranicznej, skąd już nie ma ucieczki w głąb Białorusi. I o ile nie uda się białoruskich władz zmusić do odesłania przybyszów do domu, będziemy się konfrontować z obrazami narastającego kryzysu humanitarnego. Jednak przy okazji w świat poszły obrazki siłowego forsowania granic, przy bezczynności, a czasem wręcz pomocy białoruskich służb.
Na nieszczęście zgromadzonych przy granicy przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu jakiekolwiek pójście na rękę Łukaszence, bez warunków wstępnych oznacza przedłużenie gehenny sterroryzowanego białoruskiego społeczeństwa i groźbę wykorzystanie tej czy innej formy szantażu w przyszłości.
*Jakub Biernat, dziennikarz TV Biełsat od lat zajmujący się tematyką Białorusi i krajów postsowieckich. Jego wywiady, reportaże i opinie dotyczące regionu pojawiały się na łamach najważniejszych polskich gazet i czasopism. Sympatyk myśli politycznej Jerzego Giedroycia.
Zobacz też: