Skandal na meczu pretekstem do politycznej wojenki na słowa. Potrzebne jest nowe prawo
Skandaliczne wydarzenia, do jakich doszło podczas meczu Lecha Poznań z Legią Warszawa, stały się politycznym tematem i okazją dla opozycji, by uderzać w rządzących. Nikt za zadymę na stadionie nie bierze politycznej odpowiedzialności. Politycy zamiast się kłócić, powinni zmienić prawo.
21.05.2018 | aktual.: 21.05.2018 16:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
„Po wczorajszej zadymie w Poznaniu nikogo nie zatrzymano” – wypomina służbom mundurowym podległym szefowi MSWiA polityk PO Marcin Kierwiński. Na Twitterze pisze: „Po Marszu Niepodległości zatrzymano tylko tych, którzy protestowali przeciw haniebnym hasłom. Cała prawda o państwie rządzonym przez PiS”.
Wtóruje mu jego kolega z partii, rzecznik PO Jan Grabiec. – Dziś rządzący tolerują agresję na stadionach. Monitoring, kamery nie pomogą, jeśli rząd PiS będzie szukał poparcia wśród agresorów. Będziecie czekać aż wydarzy się tragedia? – pyta polityk.
Popierany przez PO i Nowoczesną prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak dorzuca, że burdy, jakie miały miejsce podczas niedzielnego meczu Lech-Legia, to „konsekwencja tego, że obecna władza wykorzystuje niekibiców”. – PiS umizguje się do kiboli. Policja bała się interweniować w pewnych sytuacjach. Ten rząd będzie musiał prędzej czy później rozwiązać ten problem, to jest niedopuszczalne – mówi Jaśkowiak.
Rozmyta odpowiedzialność
Politycy opozycji próbują narzucić przekaz, jakoby PiS roztaczało nad pseudokibicami parasol ochronny. Taka narracja funkcjonuje od dawna – w 2011 r. kibice byli jedną z najgłośniejszych grup, które uderzały w rząd PO, a zwłaszcza w ówczesnego premiera Donalda Tuska. To wtedy wymyślono słynne hasło: „Donald matole, twój rząd obalą kibole”. Tyle że nie ma żadnych dowodów na to, by móc powielać teorię, zgodnie z którą pseudokibice są gorącymi zwolennikami obecnej władzy. I że władza akceptuje to, co dzieje się na stadionach. A dzieją się rzeczy niedopuszczalne, których politycy nie potrafią ukrócić. Za słowami potępienia, rytualnym oburzaniem się i trwającym kilka dni medialnym zamieszaniem nie idą żadne działania w kierunku zmiany prawa.
Politycznej odpowiedzialności nie ma, bo odpowiedzialność za burdy na stadionach spada na kluby i Ekstraklasę. Czyli na organizatorów, którzy ewidentnie nie radzą sobie z problemem. Jeśli państwo wreszcie nie wkroczy i nie będzie podejmować działań, które w zarodku zduszą stadionowych zadymiarzy, to takie sytuacje, jak z przerwanego meczu Legia-Lech będą się powtarzać. A to dla 38-milionowego kraju w środku Europy jest niedopuszczalne. Wizerunkowo jest destrukcyjne i będzie miało (już ma?) fatalne konsekwencje.
Władza powinna zmienić prawo
Stadionowi bandyci mają poczucie bezkarności. Nikogo w pomeczowy wieczór nie udało się zatrzymać. Poznańska policja dopiero prowadzi czynności operacyjno-rozpoznawcze i analizuje nagrania z monitoringu, by zidentyfikować chuliganów, którzy rzucali środki pirotechniczne i wbiegły na murawę stadionu. Władza ma związane ręce. Czego zresztą nie ukrywa.
W komunikacie przysłanym Wirtualnej Polsce przez MSWiA czytamy, że "działania funkcjonariuszy Policji podczas wczorajszego meczu wynikały z przepisów ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych i były adekwatne do zaistniałej sytuacji”. „Przypominamy, że Policja podejmuje działania dopiero na wyraźną prośbę organizatora imprezy masowej. To organizator odpowiedzialny jest za zapewnienie bezpieczeństwa osobom oraz ochronę porządku publicznego" – pisze resort spraw wewnętrznych. W tej chwili identyfikowane są osoby, które wszczęły burdy i nie zostały od razu zatrzymane na stadionie. Dlaczego policja ich nie złapała? Bo, jak tłumaczy rzecznik poznańskiej policji Andrzej Borowiak, najważniejsze było „nie dopuścić do eskalacji zdarzeń i zapewnić bezpieczeństwo pozostałym kibicom i piłkarzom”. Ale to za mało.
Szef MSWiA spotkał się w poniedziałek z Komendantem Głównym Policji Jarosławem Szymczykiem, aby omówić działania podjęte przez funkcjonariuszy Policji. Zostanie także zwołana Rada Bezpieczeństwa Imprez Sportowych „w celu omówienia sytuacji”. Działania podejmuje także wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann, który na poniedziałek zwołał posiedzenie Wojewódzkiego Zespołu Interdyscyplinarnego ds. Bezpieczeństwa Imprez Masowych.
Czas przejść do ofensywy
Mateusz Morawiecki po meczu napisał na Twitterze, że „oczekuje od stosownych służb podjęcia zdecydowanych działań wobec stadionowych chuliganów”. Wszyscy zaś powinniśmy oczekiwać od rządzących, by nie bali się politycznej odpowiedzialności, ruszyli do ofensywy i zaproponowali zmiany w prawie, które zablokowałyby możliwość wszczynania stadionowych burd. Nie wystarczy napisane urzędniczym językiem tłumaczenie Komendanta Głównego Policji, że „policjanci biorący udział w zabezpieczeniu wczorajszego meczu podjęli działania zgodnie z procedurami na podstawie przepisów ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych”. Takie komunikaty nie rozwiązują problemu. Głos powinni zabrać politycy, zorganizować okrągły stół i zaproponować zmiany.
Chcieliśmy zapytać o to szefów resortów sprawiedliwości i sportu, a także przewodniczącego sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnęntrznych, ale wszyscy byli w poniedziałek nieuchwytni.
Wczorajszy skandal na stadionie Lecha pokazał, że obowiązujące dziś przepisy należy zastąpić nowymi. Że obecne prawo jest wobec bandytów za słabe. Rozbestwienie kibolstwa nie może stać się częścią krajobrazu polskiego sportu. A politycy nie mogą w nieskończoność licytować się, kto jest bardziej winny.
Michał Wróblewski dla WP Opinie