Ścigany ugandyjski watażka Joseph Kony kłusuje na słonie
Ugandyjski watażka Joseph Kony, ścigany prawie od dziesięciu lat listami gończymi Międzynarodowego Trybunału Karnego za wojenne zbrodnie, ukrywa się w dżungli w sercu Afryki i zarabia na przetrwanie, kłusując na słonie.
Joseph Kony - przywódca zbrojnej sekty Armii Bożego Oporu, składającej się niemal w całości z porywanych po wsiach dzieci, przymuszanych w buszu do partyzantki - walczy od końca lat 80. Najpierw w północnej Ugandzie, gdzie wywołał rebelię w imieniu rodaków z ludu Acholi, narzekającego na prześladowania ze strony rządu w Kampali. W ciągu ostatnich kilkunastu lat, tropiony i osaczany przez ugandyjskie wojsko, wyniósł się najpierw do Sudanu, stamtąd do Demokratycznej Republiki Konga, a ostatnio aż do Republiki Środkowoafrykańskiej.
Zmuszali najmłodszych do mordowania bliskich
Szacuje się, że od końca lat 80. w wyniku partyzanckiej wojny Armii Bożego Oporu śmierć poniosło co najmniej 100 tys. ludzi. Drugie tyle dzieci zostało uprowadzonych i zmuszonych w buszu do przyłączenia się do partyzantki. Aby porywanym dzieciom odciąć drogę ucieczki, rebelianci zmuszali je do mordowania najbliższych krewnych, przyjaciół, sąsiadów. Partyzancka wojna i pacyfikacja północnej Ugandy przez ugandyjskie wojsko sprawiły, że ponad 2,5 mln mieszkańców tamtych obszarów straciło dach nad głową i przez lata mieszkało jako uchodźcy w tzw. wioskach strategicznych, tworzonych przez żołnierzy.
Przez wiele lat Kony wspierany był przez rząd z Chartumu, który w ten sposób próbował mścić się za pomoc, jakiej Uganda udzielała sudańskim partyzantom walczącym o oderwanie chrześcijańskiego południa od muzułmańskiej północy Sudanu.
Półwieczną sudańską wojnę przerwał wynegocjowany przez USA rozejm z 2005 r. i Chartum musiał przerwać pomoc dla Kony'ego, który wraz ze swoją partyzancką armią przeniósł się przez miedzę do parku narodowego Garamba w Kongu.
W tym samym roku Międzynarodowy Trybunał Karny rozesłał za Konym i jego zastępcami listy gończe, a wspierane przez oddziały ONZ ugandyjskie wojsko urządziło na niego obławę w Kongu. Umykając pogoni, Kony przewędrował do pogrążonej w bezkrólewiu Republiki Środkowoafrykańskiej, gdzie władza rządu centralnego nigdy nie sięgała poza rogatki stolicy, Bangui.
Jednak i tam pociągnęli za nim jego prześladowcy - Unia Afrykańska wydała zgodę, by w jej imieniu w dżunglach Konga i Republiki Środkowoafrykańskiej ścigało go 5 tys. żołnierzy z Ugandy, Konga i Południowego Sudanu, który w 2011 r. ogłosił niepodległość i oderwał się od reszty sudańskiego państwa. W 2011 r. do obławy na Kony'ego przyłączyli się też Amerykanie, którzy posłali do Afryki setkę instruktorów wojskowych oraz śmigłowce, a niedawno wyznaczyli nagrodę 5 mln dolarów za głowę watażki i jego zastępców.
Do watażki uśmiechnął się los
W tym roku szczęście wreszcie zaczęło sprzyjać Kony'emu. Na początku roku w Republice Środkowoafrykańskiej wybuchło powstanie i partyzanci obalili tamtejszego prezydenta Francois Bozize. Bozize chętnie przyjmował u siebie obce wojska ścigające Kony'ego, licząc w duchu, że w razie potrzeby obronią także jego samego przed rebeliantami.
O to właśnie podejrzewali zagraniczne wojska rebelianci, którzy przejąwszy władzę, w kwietniu zmusili Unię Afrykańską do zawieszenia pościgu za Konym. Środkowoafrykańscy rebelianci znali się zresztą z Konym, bo prowadząc wojnę partyzancką w buszu, razem z nim szmuglowali do Sudanu kość słoniową. Ostatnio nowy premier kraju Nicolas Tiangaye oświadczył, że jest gotów do współpracy, ale Kony zdążył wyrwać się pogoni i znaleźć nową kryjówkę.
Ugandyjski wywiad twierdzi, że Kony ukrywa się w Sudanie, w położonej przy granicy z Republiką Środkowoafrykańską enklawie Kafia Kingi, o którą spierają się Chartum i Dżuba. Jest ona kontrolowana przez wojsko sudańskie, a oddziały Unii Afrykańskiej nie mają tam wstępu.
Według Ugandyjczyków Kony, który dowodził niegdyś wielotysięczną armią, rozpuścił wojsko, a jego oddział nie liczy dziś nawet pół tysiąca ludzi i niemal zawiesił działalność. Z wyliczeń organizacji dobroczynnych wynika, że w ubiegłym roku śmierć z rąk partyzantów Kony'ego poniosło 51 osób. W zeszłym roku Kony utracił też swoich dwóch ważnych dowódców Ceasara Acellama i Vincenta "Binaniego" Okumu, zabitych przez ścigających ich żołnierzy z Ugandy. Partyzanci w małych grupach przemieszczają się nieustannie po ogromnym terytorium, porośniętym dżunglą i sawanną, za to pozbawionym dróg, przez co trudno ich wytropić i zaatakować.
Kłusownictwo zamiast wojaczki
Zdaniem organizacji tropiących Armię Bożego Oporu w ostatnich miesiącach Kony i niedobitki jego wojska niemal całkowicie przerzuciły się na kłusownictwo i przemyt kości słoniowej, które mają im przynieść pieniądze na przetrwanie i wojnę.
Dezerterzy z Bożej Armii twierdzą, że Kony rozkazał swoim ludziom wybijać leśne słonie w parkach narodowych Garanga w Kongu i Dzanga-Ndoki w Republice Środkowoafrykańskiej, a upolowane kły odbierają od niego arabscy kupcy z Chartumu, którzy następnie sprzedają je oszalałym na punkcie kości słoniowej Chińczykom z Chin, Tajwanu i Tajlandii.
Handel kością słoniową został zakazany w 1989 r., a zapotrzebowanie Chińczyków na nią w ostatnich latach tak wzrosło, że jej rekordowe ceny przyczyniły się do gwałtownego rozkwitu kłusownictwa i kontrabandy, którą zajmują się rozliczne partyzanckie oddziały, których bez liku działa środkowej Afryce. Z przemytu czerpią zyski także skorumpowani urzędnicy i oficerowie.
Obrońcy zwierząt alarmują, że jeśli kłusownictwo i przemyt kości słoniowej nie zostaną ukrócone, za pół wieku w środkowej Afryce może nie być już więcej dzikich słoni.
Wojciech Jagielski, PAP