ŚwiatŚcigany ugandyjski watażka Joseph Kony kłusuje na słonie

Ścigany ugandyjski watażka Joseph Kony kłusuje na słonie

Ugandyjski watażka Joseph Kony, ścigany prawie od dziesięciu lat listami gończymi Międzynarodowego Trybunału Karnego za wojenne zbrodnie, ukrywa się w dżungli w sercu Afryki i zarabia na przetrwanie, kłusując na słonie.

Ścigany ugandyjski watażka Joseph Kony kłusuje na słonie
Źródło zdjęć: © AFP | Stuart Price/Files

11.06.2013 | aktual.: 11.06.2013 11:57

Joseph Kony - przywódca zbrojnej sekty Armii Bożego Oporu, składającej się niemal w całości z porywanych po wsiach dzieci, przymuszanych w buszu do partyzantki - walczy od końca lat 80. Najpierw w północnej Ugandzie, gdzie wywołał rebelię w imieniu rodaków z ludu Acholi, narzekającego na prześladowania ze strony rządu w Kampali. W ciągu ostatnich kilkunastu lat, tropiony i osaczany przez ugandyjskie wojsko, wyniósł się najpierw do Sudanu, stamtąd do Demokratycznej Republiki Konga, a ostatnio aż do Republiki Środkowoafrykańskiej.

Zmuszali najmłodszych do mordowania bliskich

Szacuje się, że od końca lat 80. w wyniku partyzanckiej wojny Armii Bożego Oporu śmierć poniosło co najmniej 100 tys. ludzi. Drugie tyle dzieci zostało uprowadzonych i zmuszonych w buszu do przyłączenia się do partyzantki. Aby porywanym dzieciom odciąć drogę ucieczki, rebelianci zmuszali je do mordowania najbliższych krewnych, przyjaciół, sąsiadów. Partyzancka wojna i pacyfikacja północnej Ugandy przez ugandyjskie wojsko sprawiły, że ponad 2,5 mln mieszkańców tamtych obszarów straciło dach nad głową i przez lata mieszkało jako uchodźcy w tzw. wioskach strategicznych, tworzonych przez żołnierzy.

Przez wiele lat Kony wspierany był przez rząd z Chartumu, który w ten sposób próbował mścić się za pomoc, jakiej Uganda udzielała sudańskim partyzantom walczącym o oderwanie chrześcijańskiego południa od muzułmańskiej północy Sudanu.

Półwieczną sudańską wojnę przerwał wynegocjowany przez USA rozejm z 2005 r. i Chartum musiał przerwać pomoc dla Kony'ego, który wraz ze swoją partyzancką armią przeniósł się przez miedzę do parku narodowego Garamba w Kongu.

W tym samym roku Międzynarodowy Trybunał Karny rozesłał za Konym i jego zastępcami listy gończe, a wspierane przez oddziały ONZ ugandyjskie wojsko urządziło na niego obławę w Kongu. Umykając pogoni, Kony przewędrował do pogrążonej w bezkrólewiu Republiki Środkowoafrykańskiej, gdzie władza rządu centralnego nigdy nie sięgała poza rogatki stolicy, Bangui.

Jednak i tam pociągnęli za nim jego prześladowcy - Unia Afrykańska wydała zgodę, by w jej imieniu w dżunglach Konga i Republiki Środkowoafrykańskiej ścigało go 5 tys. żołnierzy z Ugandy, Konga i Południowego Sudanu, który w 2011 r. ogłosił niepodległość i oderwał się od reszty sudańskiego państwa. W 2011 r. do obławy na Kony'ego przyłączyli się też Amerykanie, którzy posłali do Afryki setkę instruktorów wojskowych oraz śmigłowce, a niedawno wyznaczyli nagrodę 5 mln dolarów za głowę watażki i jego zastępców.

Do watażki uśmiechnął się los

W tym roku szczęście wreszcie zaczęło sprzyjać Kony'emu. Na początku roku w Republice Środkowoafrykańskiej wybuchło powstanie i partyzanci obalili tamtejszego prezydenta Francois Bozize. Bozize chętnie przyjmował u siebie obce wojska ścigające Kony'ego, licząc w duchu, że w razie potrzeby obronią także jego samego przed rebeliantami.

O to właśnie podejrzewali zagraniczne wojska rebelianci, którzy przejąwszy władzę, w kwietniu zmusili Unię Afrykańską do zawieszenia pościgu za Konym. Środkowoafrykańscy rebelianci znali się zresztą z Konym, bo prowadząc wojnę partyzancką w buszu, razem z nim szmuglowali do Sudanu kość słoniową. Ostatnio nowy premier kraju Nicolas Tiangaye oświadczył, że jest gotów do współpracy, ale Kony zdążył wyrwać się pogoni i znaleźć nową kryjówkę.

Ugandyjski wywiad twierdzi, że Kony ukrywa się w Sudanie, w położonej przy granicy z Republiką Środkowoafrykańską enklawie Kafia Kingi, o którą spierają się Chartum i Dżuba. Jest ona kontrolowana przez wojsko sudańskie, a oddziały Unii Afrykańskiej nie mają tam wstępu.

Według Ugandyjczyków Kony, który dowodził niegdyś wielotysięczną armią, rozpuścił wojsko, a jego oddział nie liczy dziś nawet pół tysiąca ludzi i niemal zawiesił działalność. Z wyliczeń organizacji dobroczynnych wynika, że w ubiegłym roku śmierć z rąk partyzantów Kony'ego poniosło 51 osób. W zeszłym roku Kony utracił też swoich dwóch ważnych dowódców Ceasara Acellama i Vincenta "Binaniego" Okumu, zabitych przez ścigających ich żołnierzy z Ugandy. Partyzanci w małych grupach przemieszczają się nieustannie po ogromnym terytorium, porośniętym dżunglą i sawanną, za to pozbawionym dróg, przez co trudno ich wytropić i zaatakować.

Kłusownictwo zamiast wojaczki

Zdaniem organizacji tropiących Armię Bożego Oporu w ostatnich miesiącach Kony i niedobitki jego wojska niemal całkowicie przerzuciły się na kłusownictwo i przemyt kości słoniowej, które mają im przynieść pieniądze na przetrwanie i wojnę.

Dezerterzy z Bożej Armii twierdzą, że Kony rozkazał swoim ludziom wybijać leśne słonie w parkach narodowych Garanga w Kongu i Dzanga-Ndoki w Republice Środkowoafrykańskiej, a upolowane kły odbierają od niego arabscy kupcy z Chartumu, którzy następnie sprzedają je oszalałym na punkcie kości słoniowej Chińczykom z Chin, Tajwanu i Tajlandii.

Handel kością słoniową został zakazany w 1989 r., a zapotrzebowanie Chińczyków na nią w ostatnich latach tak wzrosło, że jej rekordowe ceny przyczyniły się do gwałtownego rozkwitu kłusownictwa i kontrabandy, którą zajmują się rozliczne partyzanckie oddziały, których bez liku działa środkowej Afryce. Z przemytu czerpią zyski także skorumpowani urzędnicy i oficerowie.

Obrońcy zwierząt alarmują, że jeśli kłusownictwo i przemyt kości słoniowej nie zostaną ukrócone, za pół wieku w środkowej Afryce może nie być już więcej dzikich słoni.

Wojciech Jagielski, PAP

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)