Tunezja, 2010 r.
Tunezyjczyk Mohamed Bouazizi sprzedawał owoce i warzywa z obwoźnego straganu od kiedy był dzieckiem. Tylko tak mógł wesprzeć rodzinę. Jako uliczny handlarz często był nękany przez policję. Jednak w grudniu 2010 r. funkcjonariusze nie tylko skonfiskowali jego towar, ale miał zostać uderzony, i to przez kobietę - nie do pomyślenia w kraju arabskim. Choć do dziś nie jest pewne, czy policjantka faktycznie spoliczkowała młodego Tunezyjczyka, coś w nim pękło. Gdy nie mógł dociec sprawiedliwości u lokalnych władz, podpalił się przed ich siedzibą. Ten płomień rozpalił wszystkich Tunezyjczyków, którzy nie widzieli przyszłości w kraju przeżartym przez korupcję, którym rządzi klan dbający tylko o własne interesy.
Bouazizi zmarł po dwóch tygodniach w szpitalu, gdzie zdążył go odwiedzić prezydent Zin Al-Abidin Ben Ali. Nie uspokoiło to jednak nastrojów. Wkrótce prezydent musiał uciekać z kraju, a fale rewolucji zaczęły zmywać ze stołków kolejnych przywódców. W ślad za Bouazizim także inni zdesperowani młodzi Arabowie zaczęli dokonywać samospalenia, a Arabska Wiosna ogarnęła nie tylko Afrykę Północną, ale też Bliski Wschód i trwa do dziś.
Czytaj również: "Nie chciał się zabić. Miał żonę, dwójkę małych dzieci".