PolskaSaga rodziny Kisielewskich

Saga rodziny Kisielewskich


Stefan Kisielewski był wyjątkowym, lecz przecież niejedynym wybitnym przedstawicielem swojej rodziny. Ekscentryczność odziedziczył po przodkach i przekazał ją dzieciom.

Saga rodziny Kisielewskich
Źródło zdjęć: © PAP

23.01.2012 | aktual.: 23.01.2012 12:16

Na początku Stefan Kisielewski się skrzywił. Pomysł podsunięty przez Piotra Gabryela, wówczas redaktora tygodnika „Wprost”, żeby wskazać ludzi, którzy zasługują na laury, wydał mu się dziwaczny. Jednak już podczas następnej rozmowy padły nazwiska. Wtedy zrodziła się myśl, by stworzyć Nagrodę Kisiela.

Kisiel musi mieć dziś sporo radości, patrząc z góry, jak sygnowany jego nazwiskiem konkurs wywołuje coroczny narodowy spór – choć jeśli patrzy na niektórych laureatów, może to być śmiech przez łzy. Kto godny, kto niegodny? I co by Kisiel o tym pomyślał? Bo kontrowersje pojawiają się prawie zawsze, gdy pod koniec roku kapituła ogłasza nazwiska zwycięzców.

Jednak już sam Kisiel zdążył przyzwyczaić opinię publiczną do werdyktów nieprzewidywalnych. Wśród nagrodzonych przez niego osobiście w 1990 r. znalazł się Mieczysław Wilczek, minister przemysłu w ostatnim komunistycznym rządzie. A rok później Bogusław Bagsik – „za stosowanie niekonwencjonalnych metod ekonomicznych” – właśnie wtedy, gdy wybuchła afera Art. B i laureat musiał salwować się ucieczką do Izraela.

Ekscentryczność w genach

Jak się rzekło, Kisiel ekscentryczność odziedziczył. Daniel, pierwszy Kisielewski, jaki zapisał się w dziejach rodziny, pochodził ze szlachty. Ukończył we Lwowie prawo i ożenił się z Walerią, przyrodnią siostrą Augusta Woronieckiego, nazywanego Czerwonym Księciem. Małżeństwo było mezaliansem, zaś Waleria po matce uchodziła za osobę niekonwencjonalną i potrafiącą postawić na swoim. Biografowie po latach dociekali, czy geniusz na pograniczu szaleństwa mógł na kolejnych Kisielewskich spłynąć po żeńskiej linii.

Z drugiej strony Daniel raczej żonie nie ustępował, skoro u szczytu kariery adwokackiej niemal z dnia na dzień porzucił palestrę, rodzinę wywiózł za miasto i wzorem Jana Jakuba Rousseau postanowił wieść życie na łonie natury. „Liczne swe potomstwo schłopił, nie dając dzieciom żadnego wykształcenia” – pisał Jan Lorentowicz. Jedyna edukacja, jaką zapewnił synom, to… lekcje tańca.

Kolejne pokolenie Kisielewskich musiało więc nadrabiać braki. Najstarszy syn Daniela i Walerii, August, imał się różnych zajęć. Był agronomem, finansistą, technikiem, artystą. Sukcesu jednak nie odniósł w żadnej z dziedzin, poza prokrecją – z trzema żonami spłodził 19 dzieci.

Przekazy rodzinne głoszą, że swoich bliskich nie traktował dobrze, dużą wagę przywiązywał jednak do edukacji. Szczególnie interesowały go postępy w nauce pierworodnego syna z drugiego małżeństwa, Jana Augusta, jednak ani on, ani jego młodszy brat Zygmunt talentów naukowych w dzieciństwie nie zdradzali.

Jan August szybko opuścił rodzinny dom i zaczął samodzielne życie, mając 19 lat, a w kieszeni dwa tysiące złotych reńskich ze spadku po matce. Wtopił się w życie młodopolskich artystów, stając się barwną postacią ówczesnego Krakowa. Przeżywał miłosne dramaty, pisał „wariackie” listy do starszej o 20 lat Gabrieli Zapolskiej. I pracował. „Gdzieś w jakiejś stęchłej piwnicy pisał w bezustannym natchnionym transie Jan August Kisielewski swój natchniony dramat” – zanotował Stanisław Przybyszewski.

Pierwsza sztuka – „W sieci” – zostaje przyjęta entuzjastycznie. Daje Kisielewskiemu i pieniądze, i sławę. Jednak później jest już gorzej. „Kisielewski napisał trzy dramaty. »W sieci«, »Karykatury«, »Sonatę cierpienia«. Sztukę świetną, średnią i sztukę marną” – pisał Adolf Nowaczyński.

Był szalony. Mariusz Urbanek w książce „Kisielewscy” pisze: „Siedzieli w sławnej krakowskiej kawiarni U Szmidta, na rogu Plant i Szewskiej. Nagle przyszło im do głowy, że dobrze byłoby wyjechać. Więc postanowili, że wyruszą zaraz po kawie. Na Kaukaz. Za kawę nie zapłacili, bo nie mieli czym”.

Dodać należy: mieliśmy po 23 lata. To wiele wyjaśnia” – pisał o tej podróży przyjaciel Kisielewskiego, Adam Grzymała-Siedlecki. Z Kaukazu Jan August wraca zaledwie po kilku dniach pobytu z przeświadczeniem, że kolega, którego odwiedził, planował go zabić. Żona w pamiętnikach odnotuje, że pierwszy raz dała tam o sobie znać mania prześladowcza.

W 1905 r. Kisielewski wraz z grupą młodopolskich przyjaciół zakłada kabaret Zielony Balonik. Na scence cukierni Jana Michalika, gdzie elementem konwencji jest żart z widza, Kisielewski pełni rolę konferansjera. Występuje we fraku, w białych getrach i z chryzantemą w butonierce. Zawsze na rauszu. Już od trzeciego przedstawienia zastępuje go student.

Wtedy jeszcze nikt nie ma świadomości, że u dramatopisarza rozwija się choroba psychiczna – schorzenie da o sobie znać wiele lat później. Kisielewski raz się leczy w szpitalach, raz z nich ucieka. Sława pozwala mu jeszcze bywać na salonach. Admiratorów swojego talentu szybko jednak sprowadza na ziemię. – Cóż to za wyrzuty ma pan na twarzy? – pyta jedna z zafascynowanych jego legendą kobiet. – To syf, proszę pani, stara franca – odpowiada Kisielewski. Nie doczekał wolnej Polski. Umarł w styczniu 1918 r. w Warszawie.

Kuzynka Hanka Sawicka

Młodszy brat Augusta, Zygmunt, najpierw w szkole w Rzeszowie opluł portret Franciszka Józefa, a potem zaangażował się w działalność konspiracyjną. Studiował ekonomię polityczną na Uniwersytecie we Lwowie i działał w organizacji socjalistycznej Płomień. Podczas leczenia w Zurychu poznaje swoją przyszłą żonę Salomeę Szapiro. Z jej rodziny sławę zdobędzie jednak inna kobieta – Hanna, lepiej znana jako Hanka Sawicka. Rodzina Kisielewskich nie utrzymywała z nią jednak żadnych kontaktów. – Nie było o niej rozmów – mówi Krystyna Kisielewska-Sławińska, córka Stefana.

Zygmunt również wybiera karierę pisarza, ale ciągle żyje w cieniu wielkiego brata. „Nie ulegało wątpliwości, że głęboko tkwi w nim cierń żalu, iż żadna z jego książek – mimo życzliwych omówień i pochlebnych recenzji – nie odniosła wielkiego sukcesu” – pisze Mariusz Urbanek w monografii rodziny.

W 1910 r. Kisielewski legalizuje związek z Salomeą i kiedy przymierają głodem, a Zygmunt nie ma żadnych szans na stałą, przynoszącą dochody pracę, na świat przychodzi ich syn Stefan. Od dziecka przejawia talent muzyczny. Zygmunt posyła go jednak na lekcje dopiero wtedy, gdy mały uparcie bębni w stół, na którym ojciec namalował klawiaturę fortepianu.

Zygmunt, członek PPS, podczas wojny redaktor gazety wydawanej przy Legionach, pozostanie wierny marszałkowi Piłsudskiemu do końca życia. Stefan, gdy tylko podrośnie, zainteresuje się „Myślami nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego. I choć zaczyna przygodę z polityką od Legionu Młodych, lewicującej młodzieżówki, to współpracę z nią kończy już po roku. Od tej pory z socjalizmem nie chce mieć nic wspólnego.

Kończy konserwatorium muzyczne, komponuje, pisze do gazet, poznaje Czesława Miłosza i Jerzego Giedroycia. „Kłóciliśmy się, odkąd pamiętam” – redaktor paryskiej „Kultury” opowiadał Joannie Pruszyńskiej w książce „Kisiel”. W radiu, gdzie od lat pracuje jego ojciec, wchodzi w skład zespołu tworzącego Program Drugi. Gdy wybucha wojna, przygotowuje właśnie wykonanie pierwszej symfonii swojego autorstwa. Bezskutecznie próbuje dotrzeć do jednostki, do której został powołany. Bałagan Września opisze potem w powieści „Sprzysiężenie”.

Władkowi, który zburzył Warszawę

Mundur zrzuca 17 września. Wraca do Warszawy, gdzie utrzymuje się z gry na pianinie, a jednocześnie współpracuje z należącą do AK organizacją Grunwald. Poznaje Lidię Hintz, która wkrótce potem zostaje jego żoną. Rodzi się syn Wacław. W powstaniu warszawskim Stefan dostaje strzał w plecy. „Mało zaszczytny” – jak autoironicznie komentował. A o wybuch powstania będzie miał nieustanną pretensję. Władysławowi Bartoszewskiemu w dedykacji napisze: „Władkowi, który zburzył Warszawę”.

Z rodziną, wywiezioną na roboty do Niemiec, spotyka się w styczniu 1945 r. w Krakowie. Kisiel podejmuje współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym”, dostaje mieszkanie w słynnym Domu 40 Wieszczów przy Krupniczej 22, gdzie na świat przychodzą kolejne dzieci: Krystyna i Jerzy. Najstarszy syn, Wacław, szybko ujawnia talent muzyczny.

W krakowskim domu osobne mieszkanie miała Salomea Kisielewska. Nobliwa starsza pani przychodziła do rodziny na obiady, w obowiązkowym, eleganckim kapeluszu z zasłaniającą twarz woalką. – To nakrycie głowy naszą syjamską kotkę Kundę doprowadzało do szału. Gdy babcia miała przyjść, Kunda przyczajała się na szafie w przedpokoju i czekała. Kilka razy udało jej się nawet wskoczyć na kapelusz – opowiada Krystyna Kisielewska-Sławińska.

Stachu, zaszczekaj

Kisiel komponuje i wadzi się z cenzurą. Na fali wiary w Gomułkę środowisko „Tygodnika Powszechnego” przyjmuje propozycję startu do Sejmu i w 1957 r. Stefan Kisielewski zostaje posłem parlamentarnej grupy Znak. Szybko jednak traci złudzenia, że może mieć wpływ na cokolwiek.

W hotelu sejmowym dzieli pokój ze Stanisławem Stommą. Ten poważny skądinąd profesor nauk prawnych wśród wielu talentów miał też i ten, że pięknie potrafił naśladować szczekanie psa. Zabawiał tym znajomych. Kisielewski go prześladuje. Mówi „Stachu, dobranoc, ale zaszczekaj. Zaszczekaj, bo jak nie, to będę opowiadał do tego podsłuchu straszne rzeczy”. – I Stachu szczekał. Nigdy nie tracili poczucia humoru – opowiadał Jerzy Kisielewski.

W roku 1961 Kisielewscy przeprowadzają się do Warszawy, na al. Szucha – do domu nazywanego Akwarium, w którym mieszkali prawie sami partyjni dygnitarze. O przeprowadzce zadecydowało to, że Wacek zdał właśnie maturę w szkole muzycznej. Marzeniem Kisielewskich było, by uczył go prof. Zbigniew Drzewiecki.

Jerzy Kisielewski opowiadał, że decyzję o przeprowadzce do stolicy bardzo z siostrą przeżyli. Jak ktoś go uderzył workiem w szkole, to wracał do domu i skarżył się na chamstwo w Warszawie. Z kolei Krystynie dokuczały w stolicy gwiżdżący wiatr i przeciągi.

Nowe warszawskie mieszkanie było duże. Na środku salonu stanęły dwa fortepiany: ojca – do komponowania i syna – do ćwiczeń. Kiedy obydwaj zaczynali grać, w środku było trudno wytrzymać. Pewnie nie tylko lokatorom. – Mieszkanie było wyremontowane, ze świeżymi podsłuchami, jak się domyślaliśmy – opowiadał Jerzy Kisielewski.

Zamach na towarzysza

Dowód zyskali po kilku latach. W 1968 r. Stefan Kisielewski publicznie poskarżył się na „dyktaturę ciemniaków”, po czym dostał zakaz publikacji. Po dwóch latach, gdy cenzura zapisu nie zdjęła, z misją do Zenona Kliszki, wówczas wicemarszałka Sejmu, udał się Stanisław Stomma. Kliszko napadł na niego: – A wy wiecie, co on chciał zrobić? On chciał zabić towarzysza Wiesława! Może chcecie zobaczyć stenogram rozmowy?

Stomma powtórzył to Kisielewskiemu, który sobie wówczas przypomniał, że kiedyś gościł Jerzego Andrzejewskiego. Gdy żony zostały w salonie, Andrzejewski przeszedł do gabinetu gospodarza i tam miała miejsce odnotowana przez podsłuchujących rozmowa. Andrzejewski: – Nuda, nic się nie dzieje. Cenzura szaleje. Zróbmy coś! Kisielewski: – No to co możemy zrobić? Zabijmy Gomułkę. Andrzejewski: – To przyjdzie jakiś Szydlak!

Po latach, gdy swoje teczki obejrzał w IPN Władysław Bartoszewski, powiedział Jerzemu Kisielewskiemu: „Wiesz, ciekawe były te moje rozmowy ze Stefanem. Wszystko, cośmy sobie mówili przez telefon, jest spisane”.

U Kisielewskich na Szucha kwitło życie towarzyskie. W imieniny Stefana, a także w drugi dzień świąt, przy przywiezionym z Krakowa rozkładanym stole zbierali się goście. Stanisław Cat-Mackiewicz, Waldorffowie, Andrzej Micewski, Władysław Bartoszewski. Później dołączył także Adam Michnik. A z dołu wpadał sąsiad Stefan Staszewski, do roku 1957 sekretarz KW PZPR w Warszawie. Kiedy ten ostatni się zaperzał i perorował o polityce, Kisiel udawał wzburzenie: „Czy pan musi to mówić do mojego podsłuchu? Nie może pan do swojego?”.

Mieszkanie Kisielów przy Szucha odwiedzał też Leopold Tyrmand. Czasem po prostu, żeby się posilić. Lidia Kisielewska, chodząca łagodność, nazywana przez męża pieszczotliwie Krową, słynęła z przygotowywania wspaniałych wiśniowych nalewek i znakomicie gotowała. – Wpada raz Tyrmand i narzeka: „Kręgosłup mnie boli, kości bolą”. Mama podjęła go bigosem i wódeczką. Gdy wychodził, powtarzał tylko: „Och, Lidia, wyleczyłaś mnie!” – śmieje się Krystyna Kisielewska-Sławińska.

Tyrmanda uwielbiały dzieci

– Jak on przychodził, powiewało wielkim światem – wspomina Sławińska. Choć do ugrzecznionego, miło uśmiechniętego Jerzego potrafił powiedzieć: „No i co się szczerzysz?”. Stefan, nieprzywiązujący zbytniego znaczenia do wyglądu zewnętrznego i zazwyczaj paradujący z charakterystyczną siatką na zakupy w ręku, wyrzucał Lolkowi: „Nie mogę ci darować, że zaszczepiłeś w moich dzieciach kult ubioru”.

To Tyrmand zabrał Wacka na pierwszy koncert jazzowy do Sopotu i podarował mu muszkę, w której kelnerował w czasie wojny. Studiując już w konserwatorium, Wacek zaprzyjaźnił się z Markiem Tomaszewskim i wkrótce obaj panowie zyskali sławę jako duet Marek i Wacek. Przerabiali klasykę, ale też jazz i big-beat, a zamiast poważnych koncertów serwowali widzom show. Z gwizdkami, trąbkami, klaksonami i puszczanym z ust dymem. Krytycy pisali, że w taki sposób nie grał wcześniej nikt na świecie.

Stefan był dumny z kariery syna. Zwłaszcza po tym, jak ktoś w parku przedstawił go swojemu dziecku: „Chodź, zobacz, to jest tatuś Wacka Kisielewskiego”.

Ojciec ryczał ze śmiechu

Przed egzaminem na romanistykę Krystyna dostała od ojca kartkę. – Wypisał mi na niej, co należy przeczytać, na co zwrócić uwagę – opowiada Kisielewska-Sławińska. – Nigdy nie robił nic z tego, co robią tradycyjni ojcowie. Nie sprawdzał zeszytów, nie interesował się, co robimy po lekcjach. Uważał, że każdy ma prawo do błędów – opowiadał Mariuszowi Urbankowi Jerzy Kisielewski.

Latem jeździli i w Tatry, i nad morze. Kiedyś z Jastrzębiej Góry Stefan z Krystyną wybrali się na wycieczkę do Pucka. Gdy po kilku godzinach postanowili wracać, zorientowali się, że ostatni autobus właśnie odjechał. – Tata zdecydował, że pokonamy pieszo odległość ok. 30 km. Szliśmy drogą, około północy zaczął padać deszcz, a przed nami wyrosło dwóch zakapturzonych młodzieńców. Powiedzieli, że są harcerzami i zostali wyznaczeni do pilnowania, by nikt nie wpadł w wertepy na drodze, która jest w remoncie. Idziemy z nimi, w pewnej chwili widać światła samochodu, a ja widzę, jak tata chwyta jednego z harcerzy za kark i mówi:

„A teraz ja pana wrzucę pod ten nadjeżdżający samochód”. Do dziś ma w uszach ich jęk przerażenia. Uciekli w popłochu, a ojciec ryczał ze śmiechu – wspomina Krystyna. Zawsze był ciekaw drugiego człowieka. W tzw. psim parku, gdzie dziś biegnie Trasa Łazienkowska, spotykali się z psami dygnitarze oraz ludzie kultury z al. Szucha, al. Przyjaciół czy al. Róż. Kisiel wychodził na spacer z cocker spanielem Dyziem. Pewnego razu wrócił i pyta: „Gdzie jest ostatni numer »Kultury«? Bo mam nowego przyjaciela i muszę mu pożyczyć”. „Przyjacielem” okazał się generał Tadeusz Pietrzak, dowódca Milicji Obywatelskiej – już na emeryturze.

Byle nie w Paryżu

Stan wojenny zastał Kisiela w Australii. Wracał przez Paryż, gdzie zatrzymał się u Stanisława Stommy. Ten przekonywał, by pobyt we Francji przedłużył. Kisielewski odmawiając, tłumaczył: „W moim wieku trzeba już dbać o biografię. Zawsze może się zdarzyć wypadek i ja, który przeżyłem w Polsce najcięższe czasy, miałbym napisane w nekrologu »zmarł w Paryżu«. No przecież to nonsens jakiś!”.

Kisiel wrócił zatem do Polski i w stanie wojennym z upodobaniem prowokował rodaków. Gdy na zakończenie mszy otuchy dodawała pieśń „Boże, coś Polskę”, Kisiel wyznawał, że drażnią go w niej nadmiar jęków i narodowa megalomania. Ale i tak był atakowany. Oskarżał go Jerzy Urban, potępiał „Żołnierz Wolności”. W lipcu 1986 r. w wypadku samochodowym ginie Wacek Kisielewski. Tomasz Stańko znad grobu przyjaciela zapamiętał nienaturalny spokój jego ojca. Po pogrzebie Stefan Kisielewski nie zapomniał nawet o tym, by podziękować mu za grę. Władysław Bartoszewski w wywiadzie udzielonym Joannie Pruszyńskiej zwrócił uwagę, że Stefan nigdy już nie wspominał syna, „jakby ten człowiek nie istniał. To był straszny, głęboki ból”.

Od połowy lat 80. Kisiel zdaje już sobie sprawę, że socjalizm się kończy. Kapitalizm, na który tak bardzo czekał, przywrócić będzie jednak trudno. Wstępuje do Unii Polityki Realnej, partii Janusza Korwin-Mikkego, a przywoływany do porządku przez Miłosza oświadcza, że UPR to partia najbliższa jego poglądom. Miał jedną koncepcję: by wszystko poszło na żywioł. „Kto da sobie radę – ten przetrzyma”.

Tak się jednak nie stało, a nowy porządek stworzony po 1989 r. szybko go rozczarował. W czasie wojny na górze, w przeciwieństwie do kolegów z „Tygodnika Powszechnego”, popiera Wałęsę. Lecz i ten szybko zawodzi nadzieje. Dokładnie 1 kwietnia 1990 r. Kisiel zupełnie na poważnie rozstaje się w „Tygodnikiem Powszechnym”. Zabiera stamtąd felietony, które już od pewnego czasu ukazują się pod nagłówkiem „Sam sobie sterem” i żegluje w stronę tygodnika „Wprost” – pisma, którego redaktorem naczelnym jest Marek Król, niegdyś sekretarz KC PZPR. Zgadza się udzielać cotygodniowych wywiadów komentujących bieżące wydarzenia.

Zbyt wiele talentów

Gdy myślał o własnym życiu, towarzyszył mu rodzaj frustracji. Bo tak się składa, że Kisielewscy zawsze marzyli, by światu dać nie ten talent, za który akurat on ich najbardziej cenił. Stefan Kisielewski do końca ubolewał, że zmarnował życie. Za mało komponował, trwoniąc czas na „nic nieznaczące” felietony. Już leżąc w szpitalu, przygotowywał się do wysłuchania w radiu prawykonania swego komponowanego 11 lat koncertu fortepianowego. Odwiedzającym go znajomym mówił półserio: „Ale może to będzie klapa, więc lepiej, żeby mnie tam nie było”. Koncertu wysłuchał, zmarł we wrześniu 1991 r.

Wacław Kisielewski, choć sławę zdobył w duecie, im był starszy, tym bardziej żałował, że porzucił muzykę klasyczną. Marzył o tym, by jak Ignacy Paderewski zostać premierem odrodzonej Polski. Podzielał poglądy ojca i nigdy nie krył nienawiści do komunizmu. Jako znany muzyk, którego na granicy celnicy przepuszczali bez rewizji, oddawał usługi kurierskie, przewożąc pocztę do Maisons-Laffitte. Córce Zuzannie, urodzonej w 1980 r., zostawił tylko „Melodię dla Zuzi”, która trafiła na jego wszystkie płyty. Jerzy jest dziennikarzem, pracuje w Polskim Radiu i jak nikt umie snuć opowieści. Krystyna Kisielewska-Sławińska, tłumaczka literatury francuskiej, odziedziczony po przodkach ekscentryzm ujawnia w tym, co bierze na warsztat.

Z czterech wnucząt Kisiela zdolności artystyczne rozwija na razie tylko Anna, córka Krystyny Kisielewskiej i kompozytora Adama Sławińskiego. Dwa lata temu, śladem dziadka, obroniła dyplom z teorii muzyki. W tym roku będzie bronić dyplomu z dyrygentury chóralnej. Śpiewa w chórze katedralnym, wykłada w dwóch szkołach. – Ma słuch absolutny, jest bystra, uporządkowana. No i nieekscentryczna. Zobaczymy, co z tego wyniknie – mówi Krystyna Kisielewska-Sławińska.

Agnieszka Rybak

Autorka korzystała z książek Joanny Pruszyńskiej „Kisiel”, Mariusza Urbanka „Kisielewscy” oraz własnej nieautoryzowanej rozmowy z Jerzym Kisielewskim, przeprowadzonej w 2009 r.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)