Izrael przygotowuje się do irańskiego odwetu. Widmo regionalnej wojny na Bliskim Wschodzie

Irańska odpowiedź po zabiciu w Teheranie dowódcy Hamasu prawdopodobnie będzie polegała na zmasowanym uderzeniu przy pomocy pocisków balistycznych, manewrujących oraz dronów w cele wojskowe na terenie Izraela - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek.

Zniszczenia po ostatnim izraelskim ataku w Libanie, z prawej Ali Bagheri, pełniący obowiązki szefa irańskiej dyplomacji
Zniszczenia po ostatnim izraelskim ataku w Libanie, z prawej Ali Bagheri, pełniący obowiązki szefa irańskiej dyplomacji
Źródło zdjęć: © PAP

W nocy z 30 na 31 lipca Izraelczycy zabili przywódcę Hamasu. Do zabójstwa doszło w Teheranie, stolicy Islamskiej Republiki Iranu, która przez lata finansowała i uzbrajała Hamas. Najwyższy przywódca Iranu, ajatollah Chamenei, zapowiedział, że jego kraj pomści śmierć swojego sojusznika. Amerykanie są przekonani, że atak nastąpi niebawem i kierują do regionu znaczące wsparcie wojskowe. Waszyngton deklaruje, że weźmie udział w obronie Izraela, ale jednocześnie nie kryje frustracji z polityki premiera Netanjahu, która jest niezwykle ryzykowna i może doprowadzić do wielkiej regionalnej wojny na Bliskim Wschodzie.

Spirala przemocy

W nocy z 30 na 31 lipca Izrael uderzył w dwóch bliskowschodnich stolicach: Bejrucie oraz Teheranie. Najpierw przeprowadzono nalot w libańskiej stolicy, eliminując Fuada Szukra, jednego z najbliższych doradców szefa Hezbollahu, który jednocześnie uchodził za człowieka nr 3 w organizacji. W kilka godzin później Izraelczycy podbili jeszcze stawkę, zabijając w Teheranie szefa Hamasu, Ismaila Hanijję.

Izraelska operacja będzie miała jednak swoją cenę. Amerykański wywiad jest przekonany, że zabójstwa Szukra i Hanijji doprowadzą do irańskiej odpowiedzi zbrojnej wymierzonej w Izrael. Izraelczycy nie dali Teheranowi w zasadzie innej opcji.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zabójstwo Ismaila Hanijji było bowiem ciosem nie tylko w Hamas, ale również - a może przede wszystkim - w Islamską Republikę Iranu. Do zabójstwa Hanijji doszło w irańskiej stolicy, na terenie kompleksu należącego do elitarnego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Ponadto zabójstwo nastąpiło w kilka godzin po uroczystym zaprzysiężeniu nowego prezydenta Iranu, Mahmuda Pezeszkiana. Szef Hamasu był nie tylko specjalnym gościem tych uroczystości, ale nawet zorganizowano mu indywidualne spotkania: zarówno z nowym prezydentem Iranu, jak i najwyższym przywódcą, ajatollahem Alim Chameneim.

Zabójstwo Hanijji stanowi ogromne upokorzenie dla Islamskiej Republiki Iranu i dlatego świat spodziewa się, że wkrótce nastąpi odwetowy atak Iranu na Izrael. Zbyt wiele wątpliwości nie pozostawił tutaj również sam ajatollah Ali Chamenei, który stwierdził, że odwet jest obowiązkiem Islamskiej Republiki.

Jak może wyglądać irański odwet?

Nie wiadomo, kiedy dokładnie nastąpi irańska odpowiedź. Jedne źródła mówią, że za kilka dni, a inne, że za kilka tygodni. Jasne jest tylko jedno - podczas przygotowań do ataku odwetowego, Iran będzie prowadził "wojnę psychologiczną" wymierzoną w Izrael, szerząc dezinformację o terminie ataku odwetowego - tak aby Izraelczycy stale musieli utrzymywać wojska obrony przeciwlotniczej w stanie podwyższonej gotowości bojowej, co ma zmęczyć przeciwnika i sprawić, że straci czujność, gdy atak faktycznie nastąpi.

Irańska odpowiedź prawdopodobnie będzie polegała na zmasowanym uderzeniu przy pomocy pocisków balistycznych, manewrujących oraz dronów w cele wojskowe na terenie Izraela. Dojdzie zatem do powtórzenia scenariusza z kwietnia, gdy Iran zaatakował Izrael w odwecie za zbombardowanie irańskiego konsulatu w Damaszku.

Różnica między kwietniowym atakiem a tym, który nadejdzie, może być przede wszystkim w skali uderzenia. Należy spodziewać się, że nadchodzący atak będzie o wiele silniejszy i uzyska znaczące wsparcie od libańskiego Hezbollahu, który będzie chciał pomścić Fuada Szukra.

Zaangażowanie Hezbollahu może okazać się kluczowe w powodzeniu irańskiej operacji. Bliskość Libanu oraz pokaźny arsenał rakietowy, jakim dysponuje Hezbollah - w połączeniu z odpowiednią koordynacją działań z Irańczykami - może doprowadzić bowiem do przełamania izraelskiej obrony przeciwlotniczej.

Należy zakładać, że - podobnie jak w kwietniu - Amerykanie wezmą udział w obronie Izraela. Zaraz po zabiciu Hanijji, Amerykanie skierowali na Bliski Wschód znaczne wsparcie wojskowe. Do regionu wysłano dodatkowe krążowniki, niszczyciele, eskadrę myśliwców oraz naziemne systemy obrony przeciwlotniczej. Nie wiadomo jednak, czy całe amerykańskie wsparcie zdąży dotrzeć na Bliski Wschód, zanim nastąpi irański odwet.

Wielką niewiadomą jest także postawa krajów arabskich. W kwietniu siły zbrojne Jordanii, Arabii Saudyjskiej oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich wzięły udział w zestrzeliwaniu irańskich pocisków i dronów. Tym razem Arabowie mogą się wstrzymać. Mimo że Jordania, KAS i ZEA nie utrzymują zbyt dobrych stosunków z Irańczykami, to - nawet z ich perspektywy - zabójstwo szefa Hamasu w stolicy jednego z państw regionu, może być złamaniem "reguł gry".

Waszyngton pomoże, ale niechętnie

Warto zwrócić uwagę, że amerykańska postawa wobec obecnego kryzysu na Bliskim Wschodzie ma "dwie twarze". Publicznie Amerykanie zapowiadają, że wezmą udział w obronie Izraela przed irańskim atakiem odwetowym. Prywatnie administracja prezydenta Bidena nie kryje jednak frustracji z działań premiera Netanjahu.

Według portalu Axios podczas ostatniej rozmowy Biden-Netanajahu, która odbyła się tuż po zabójstwie szefa Hamasu, prezydent USA miał powiedzieć izraelskiemu premierowi, że wyciąga go z tarapatów ostatni raz i że jeśli Izrael nadal będzie eskalował sytuację na Bliskim Wschodzie, to Amerykanie nie przyjdą mu ponownie z pomocą. Jednocześnie Biden miał naciskać na Netanjahu w sprawie zawarcia rozejmu z Hamasem i zakończenia walk w Strefie Gazy.

Napięcia na linii Biden-Netanjahu nie są nowe. Od miesięcy Netanjahu sabotuje amerykańskie działania dyplomatyczne na Bliskim Wschodzie, które mają na celu zawarcie rozejmu w Strefie Gazy i deeskalację napięcia między Iranem a Izraelem. 

Zabójstwo szefa Hamasu w Teheranie to kolejny przykład tego, jak premier Netanjahu sabotuje wysiłki administracji prezydenta Bidena. Zabójstwo Hanijji nie tylko oddala na kilka miesięcy zawarcie rozejmu z Hamasem i zakończenie walk w Strefie Gazy, ale dodatkowo komplikuje "nowe otwarcie" w stosunkach z Iranem, na które liczono w Ameryce.

Zabójstwo szefa Hamasu, nastąpiło w dzień zaprzysiężenia nowego prezydenta Iranu - Mahmuda Pezeszkiana. To umiarkowany polityk, z którym wiązano wielkie nadzieje, jeśli chodzi o deeskalację na Bliskim Wschodzie. W zachodnich stolicach istniało przeświadczenie, że podczas prezydentury Pezeszkiana, irańskie czynniki polityczne (na czele z ajatollahem Chameneim) wydadzą zgodę na sondowanie różnych opcji w polityce zagranicznej. Szczególnie optymistycznie patrzono na możliwość wznowienia rozmów amerykańsko-irańskich w sprawie powrotu do JCPOA, czyli porozumienia nuklearnego z 2015 r., które wypowiedział prezydent Trump.

Zabicie szefa Hamasu w irańskiej stolicy, nie tylko stawia pod znakiem zapytania wznowienie przez Pezeszkiana rozmów z Zachodem, ale również utwierdza w swoich przekonaniach tych irańskich twardogłowych polityków, którzy uważają, że tylko skonstruowanie irańskiej bomby atomowej może zagwarantować bezpieczeństwo Islamskiej Republice.

Ryzykowna gra Netanjahu

Postawa Netanjahu, który z jednej strony sabotuje działania na rzecz pokoju, a z drugiej sam eskaluje sytuację w regionie, może wydawać się nielogiczna, jednak kryje się w niej głębszy sens.

Październikowy atak Hamasu na Izrael, w którym zginęło blisko 1200 osób, a ponad 250 zostało uprowadzonych, był ogromnym ciosem politycznym dla Benjamina Netanjahu. Jego partia - Likud - odnotowała rekordowy spadek poparcia i gdyby doszło wówczas do przedterminowych wyborów, to Netanjahu niechybnie straciłby władzę. Netanjahu znalazł jednak sposób na odzyskanie zaufania wyborców - dzięki swojemu nieprzejednanemu stanowisku w sprawie kontynuowania walk w Strefie Gazy, grożenia inwazją na Liban oraz zabójstwami kluczowych przywódców Hamasu, Hezbollahu i irańskich oficerów,

Netanjahu znowu stał się liderem wyborczych sondaży. Z perspektywy politycznej, im dłużej trwa wojna w Strefie Gazy, tym lepiej dla dalszej kariery Netanjahu.

Strategia przyjęta przez Netanjahu ma jednak swoje konsekwencje. Przedłużanie walk i ciągłe podbijanie stawki to "igranie z ogniem". Trzeba rozumieć, że już kilka miesięcy temu wojna w Strefie Gazy rozlała się na cały region. Za Hamasem wstawiła się proirańska Oś Oporu, a formacje wchodzące w jej skład rozpoczęły działania wymierzone w Izrael i jego sojuszników: libański Hezbollah rozpoczął ostrzał północnego Izraela, jemeńscy Huti zablokowali cieśninę Bab al Mandab, a irackie bojówki prowadzą ostrzał amerykańskich baz w Iraku.

Wszystko to może doprowadzić do wielkiej regionalnej wojny, która podpali cały Bliski Wschód. Przed takim scenariuszem, krytykując jednocześnie zabójstwo szefa Hamasu, ostrzega Eran Etzion - były zastępca przewodniczącego izraelskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

Im dłużej trwa "gra Netanjahu" tym sytuacja w regionie staje się coraz niebezpieczniejsza. Co gorsza, jeśli Netanjahu przeciągnie swoją "grę" do przyszłego roku, a wybory w USA potoczą się po jego myśli, to zyska wielkiego sojusznika - Donalda Trumpa, który w pierwszej kadencji prowadził skrajnie proizraelską oraz antyirańską politykę. Powrót Trumpa mógłby oznaczać nie tylko koniec krytyki ze strony USA pod adresem Netanjahu, ale również aktywną pomoc zbrojną USA dla Izraela w walce z proirańską Osią Oporu.

Pytanie jednak, czy ratując Netanjahu z politycznych opresji, Trump nie doprowadzi do wybuchu wielkiej regionalnej wojny, która podpali cały Bliski Wschód.

Tomasz Rydelek, Puls Lewantu

Źródło artykułu:Puls Lewantu
iranizraelhezbollah
Wybrane dla Ciebie
Wyłączono komentarze

Sekcja komentarzy coraz częściej staje się celem farm trolli. Dlatego, w poczuciu odpowiedzialności za ochronę przed dezinformacją, zdecydowaliśmy się wyłączyć możliwość komentowania pod tym artykułem.

Redakcja Wirtualnej Polski