Iran atakuje Izrael. Premier Netanjahu już obmyśla zemstę
Około 200 pocisków balistycznych wystrzeliła wczoraj wieczorem Islamska Republika Iranu w kierunku Izraela. Irański ostrzał stanowił próbę przywrócenia równowagi sił na Bliskim Wschodzie. Już wkrótce możemy spodziewać się izraelskiego ataku odwetowego - pisze Tomasz Rydelek z "Pulsu Lewantu".
02.10.2024 | aktual.: 02.10.2024 13:19
Arcywrogowie
Od października zeszłego roku, na Bliskim Wschodzie trwa wielka próba sił. Wszystko zaczęło się od ataku Hamasu na Izrael, który szybko przekształcił się w wojnę między Izraelem a tzw. Osią Oporu, czyli siecią bojówek sponsorowanych przez Iran.
Od początku, Islamska Republika Iranu starała się nie angażować bezpośrednio do walki z Izraelem i działać przede wszystkim przez sieć swoich bojówek, rozrzuconych od Libanu po Jemen. Im dłużej jednak trwała ta konfrontacja, tym trudniej było Iranowi pozostawać biernym. Wszystko z powodu sukcesów izraelskich sił zbrojnych, które powoli, lecz metodyczne, niszczą bojówki wchodzące w skład Osi Oporu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W ostatnich tygodniach szczególnie ciężkie straty poniósł Hezbollah, który stracił całe swoje naczelne dowództwo wojskowe, wraz z sekretarzem generalnym Hassanem Nasrallahem.
Zabójstwo Nasrallaha postawiło Islamską Republikę w bardzo ciężkiej sytuacji. Izrael nie tylko zyskał znaczną przewagę nad Osią Oporu, ale również – metodą faktów dokonanych – zaczął kreować na Bliskim Wschodzie swoisty "nowy porządek".
W efekcie władze Islamskiej Republiki uznały, że należy podjąć próbę odstraszenia Izraela i przywrócenia równowagi sił w regionie. Iran uznał że najlepszym narzędziem do osiągnięcia tego celu będzie uderzenie bezpośrednio w Izrael – a zatem Iran postanowił powtórzyć manewr z kwietnia, gdy w odwecie za zabójstwo irańskiego gen. Zahediego na terenie konsulatu w Syrii ostrzelał Izrael przy użyciu dronów i pocisków balistycznych.
W poszukiwaniu równowagi
Do przeprowadzenia wczorajszego ostrzału Iran wykorzystał ok. 200 pocisków balistycznych, które zostały wystrzelone w dwóch salwach.
W przeciwieństwie do ataku z kwietnia, tym razem Iran zrezygnował z wykorzystania dużej liczby dronów. Powód jest dość oczywisty: irańskie drony potrzebują wielu godzin, aby dotrzeć do Izraela i są łatwo wykrywalne, co daje przeciwnikowi dostateczną ilość czasu do przygotowania się do obrony. Sam atak pociskami balistycznymi jest łatwiej ukryć, a lot pocisków z Iranu do Izraela liczony jest w minutach, a nie w godzinach, jak w przypadku dronów.
Irańskie pociski wycelowane były głównie w cele wojskowe. Ostrzelane miały zostać bazy lotnicze Tel Nof oraz Nevatim, skąd kilka dni temu startowały izraelskie samoloty, które zrzuciły bomby na kryjówkę Hassana Nasrallaha. Irańczycy zaatakowali również Tel Awiw, prawdopodobnie celując w siedzibę Jednostki wywiadowczej 8-200, która odpowiedzialna jest za rozpracowywanie Hezbollahu.
Iran ogłosił, że atak stanowi odwet za zabójstwo: szefa Hamasu Ismaila Hanijji, który zginał w lipcu w Teheranie, oraz Hassana Nasrallaha i irańskiego gen. Abbasa Nilforoushana, którzy zostali zabicie tydzień temu w Bejrucie.
Dokładne skutki irańskiego ataku nie są znane. Izrael i USA utrzymują, że nie odnotowano większych szkód, jednak część nagrań sugeruje, że Iranowi mogło udać się lokalnie przełamać izraelską obronę przeciwlotnicza. Z ostateczną oceną będzie trzeba się jednak wstrzymać przez kilka dni, do czasu, gdy opublikowane zostaną nowe zdjęcia satelitarne izraelskich baz lotniczych.
Warto odnotować, że obronę nieba nad Izraelem wspomagały siły sojusznicze: amerykańska marynarka wojenna oraz jordańska obrona przeciwlotnicza.
Deeskalacja przez eskalację
Podobnie jak w kwietniu, wczorajszy atak ze strony Iranu obliczony był na deeskalację, a mówiąc dokładniej: na deeskalację poprzez chwilową eskalację. Z jednej strony Iran chciał zaprezentować swoje zdolności wojskowe, ale jednocześnie chciał uniknąć większych strat po stronie izraelskiej. Jak donosi Agencja Reuters, Irańczycy poinformowali Rosjan i Amerykanów o nadchodzącym ataku, prawdopodobnie licząc na to, że wiadomość ta trafi ostatecznie do Izraela i zminimalizuje ryzyko strat.
Iran zdecydował się zatem na eskalację, ale nadal bardzo ograniczoną. Z jednej strony zrezygnował z wykorzystania dronów, które mogłyby zdradzić jego intencje, i postawił na pociski balistyczne. Z drugiej jednak strony i tak uprzedził swoich przeciwników o nadchodzącym uderzeniu. Ograniczony charakter irańskiego ataku sprawia, że prawdopodobnie nie osiągnie swojego celu, jakim było przywrócenie równowagi sił w regionie i odstraszenie Izraela od dalszych ataków na Oś Oporu. Nie da się bowiem przywrócić równowagi, przeprowadzając wyłącznie ograniczony czy wręcz symboliczny atak, nie zadając przeciwnikowi żadnych realnych strat.
Teheranowi będzie tym trudniej odstraszyć Izrael, że przez ostatnie miesiące Iran pozostawał niezwykle bierny, gdy Izrael przekraczał kolejne czerwone linie. Szczególnie fatalny wpływ na irańską doktrynę odstraszania miało zabójstwo Ismaila Hanijji, szefa Hamasu, który został zabity przez Izraelczyków w irańskiej stolicy 31 lipca, tego samego dnia, gdy zaprzysiężono nowego prezydenta Iranu, Mahmuda Pezeszkiana. Islamska Republika zapowiedziała krwawy odwet za zabójstwo Hanijji, jednak miesiącami zwlekała z wyprowadzeniem ciosu.
Siła determinacji
W efekcie wczorajszy atak – mimo że Iran próbuje przedstawić go nie tylko jako zemstę za zabicie Nasrallaha, ale także Hanijji – to zbyt mało i zbyt późno, aby przytemperować izraelskich przywódców, którzy stracili resztki trwogi, jakie wzbudzał w nich kiedyś Iran i jego sieć bojówek na Bliskim Wschodzie.
Widać to też po wypowiedziach premiera Netanjahu, który stwierdził: "Iran popełnił dzisiaj ogromny błąd. Reżim w Iranie nie rozumie naszej determinacji do samoobrony i determinacji do mszczenia się na naszych wrogach".
Yaakov Amidror, emerytowany generał izraelskiej armii i były doradca premiera Netanjahu, twierdzi, że pytanie nie brzmi "czy" Izrael – w odpowiedzi na wczorajszy ostrzał – zaatakuje Iran, lecz "kiedy" to nastąpi. Amidror zwraca uwagę, że gdy w kwietniu Iran ostrzelał Izrael, to izraelska odpowiedź była bardzo wyważona i ograniczyła się do ataku na irańską obronę przeciwlotniczą w Isfahanie.
Amirdor twierdzi, że tym razem Izrael będzie miał dużo większą swobodę działania. W przeciwieństwie bowiem do sytuacji z kwietnia, Izrael nie musi już obawiać się, że atak na Iran sprowokuje proirańskie bojówki do odpowiedzi. Hamas jest wycieńczony miesiącami walki o Strefę Gazy, a Hezbollah nadal nie otrząsnął się po utracie naczelnego dowództwa. To daje Izraelowi niemal wolną rękę.
W efekcie izraelscy komentatorzy uważają, że Izrael może zaatakować nawet irańską infrastrukturę naftową czy ośrodki badawcze, wykorzystywane w irańskim programie nuklearnym. Oba te działania wiązałyby się jednak z dużym ryzykiem i sprzeciwem Waszyngtonu.
Od rozpoczęcia wojny na Ukrainie Amerykanie pozwalają bowiem Irańczykom – po cichu – na zwiększony eksport ropy naftowej, tak aby stabilizować ceny na rynkach i zmniejszyć dochody Rosji ze sprzedaży surowców energetycznych. Izraelski atak na irańską infrastrukturę naftową bez wątpienia podbiłby ceny "czarnego złota", co nie leży w interesie USA.
Podobnie wygląda sprawa z atakiem irański program nuklearny. Tutaj też Amerykanie są przeciwni, argumentując, że gdyby taki atak zakończył się fiaskiem, to mógłby przyspieszyć prace nad irańską bronią jądrową.
Sprzeciw Waszyngtonu może jednak nie wystarczyć, aby powstrzymać Izrael przed wzięciem odwetu. Jeśli wydarzenia ostatnich miesięcy czegoś nas nauczyły, to tego, że premier Netanjahu jest ekspertem w łamaniu czerwonych linii wyznaczonych mu przez Amerykanów i że nie ma dla niego żadnej granicy, której by nie przekroczył, gdy w grę wchodzi walka z wrogami Izraela w regionie.
Tomasz Rydelek, "Puls Lewantu"