Wagnerowcy w Mali – krwawi zbrodniarze, marni najemnicy
Dla Rosji poszukiwanie sprzymierzeńców na arenie międzynarodowej staje się coraz trudniejsze. Po inwazji na Ukrainę Moskwa spotkała się z dalece posuniętym ostracyzmem w społeczności międzynarodowej. Aby utrzymać wpływy, Kreml coraz mocniej zaczął polegać na niestabilnych krajach globalnego Południa. Jednym z regionów, w których Rosjanom udało się umocnić, był Sahel. Przykład Mali pokazał, że opierając się na sprawnej machinie propagandowej i najemnikach, można budować wpływy, ale odniesienie sukcesu strategicznego może wiązać się z porażką na poziomie taktycznym.
Po zerwaniu współpracy wojskowej z Francją rządząca w Mali od 2020 roku junta oparła się w dużej mierze na rosyjskich najemnikach z Grupy Wagnera. Jej pracownicy początkowo występowali jedynie w charakterze szkoleniowców, ale wkrótce zadeklarowali, że mogą być siłą zdolną złamać opór lokalnej Al-Ka’idy. Zamiast wielkiego triumfu zapanowała jednak tragiczna codzienność. Dla nikogo nie było zaskoczeniem, że najemnicy znani głównie z przestępstw wobec cywilów (i mający na koncie już jedną afrykańską kompromitację – w Mozambiku) nie tylko nie pokonali ekstremistów, ale też przyczynili się do pogorszenia stanu bezpieczeństwa w kraju.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Obecność rosyjskich najemników i wspieranie malijskiej junty nie są oczywiście aktem dobrej woli ze strony Kremla. Rosjanie liczą przede wszystkim na uzależnienie polityczne Mali i otwarty dostęp do bogactw naturalnych (zwłaszcza złota) na południu kraju. Korzystając z doświadczeń wyniesionych z podobnych operacji w Sudanie, Republice Środkowoafrykańskiej i Gwinei, Moskwa doskonale wie, jak pozyskiwać kontrakty na dostęp do złóż w niestabilnych państwach liczących przede wszystkim na pomoc wojskową. Aby jednak móc efektywnie prowadzić wieloletnią eksploatację złóż, potrzebny jest stabilny i przychylny rząd.
Aktywność najemników skoncentrowana jest wokół stolicy oraz kilku największych ośrodków miejskich – Timbuktu, Gao i Gossi. Według danych ONZ w porównaniu z analogicznym kwartałem rok temu doszło do wzrostu liczby zabójstw cywilów o 325%. Jest to bezpośrednia konsekwencja zastąpienia sił francuskich rosyjskimi najemnikami, którzy stanowią znacznie mniejsze wyzwanie dla miejscowych bojowników.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jednym z najpoważniejszych starć była bitwa w miasteczku targowym Moura i jego okolicach, trwająca od 27 do 31 marca. Członkowie Al-Ka’idy walczyli z malijskimi żołnierzami wspieranymi przez rosyjskich najemników. Największe straty poniosła, jak niestety często bywa w przypadku walk w Sahelu, ludność cywilna. Zginęło co najmniej 300 osób, być może ponad 500. Co gorsza, wiele z nich nie stało się bynajmniej przypadkowymi ofiarami bitwy, ale padło ofiarą mordów dokonywanych przez Wagnerowców i oddziały rządowe. Kilka dni później pojawiły się plotki dotyczące schwytania przez terrorystów dwóch Rosjan. Nie zostały one jednak potwierdzone, a sami bojownicy nie przedstawili żadnych dowodów. Ale i tak bitwa i rzeź w Mourze pokazała, że Wagnerowcy nie mają walczyć z rebeliantami.
Ich obecności w Mali ma głównie charakter polityczny, a dla poszczególnych najemników – podobnie jak dla żołnierzy rosyjskich w Ukrainie – jest to często okazja, żeby dokonywać bezkarnych gwałtów i wzbogacać się kosztem bezbronnych cywilów. Nie odnotowano większego zaangażowania Rosjan na samej Saharze czy w separatystycznym Azawadzie. Niska aktywność na północy kraju wynika z tego, że głównym celem obecności Wagnerowców w Mali jest zabezpieczenie rządzącego reżimu, a nie walka z terrorystami. W przeciwieństwie do Francuzów najemnicy nie mają zamiaru odgrywać roli sił stabilizacyjnych.
Ich postawa przyczyni się do wzrostu liczby starć o podłożu etnicznym. Wojna w Mali nie stanowi bowiem jednorodnego konfliktu, jest to zbiór różnych wojen. Z jednej strony separatystyczni Tuaregowie z Azawadu walczący przeciw rządowi centralnemu, z drugiej Al‑Ka’ida i Da’isz chcą budować zachodnioafrykański kalifat, z kolejnej zaś tlą się waśnie o podłożu etnicznym między Dogonami a Fulanami.
Po wycofaniu się Francji, co było bezpośrednią reakcją na zatrudnienie Rosjan, Wagnerowcy zaczęli utrzymywać, że są w stanie w pełni przejąć wszystkie zadania realizowane do tej pory przez oddziały francuskie. Rzeczywistość okazała się inna. Francuska interwencja była gwarantem przynajmniej częściowego ograniczenia skali walk. Przewaga uzbrojenia i wyszkolenia była tak duża, że niejednokrotnie sama obecność Francuzów wystarczyła, by częściowo ustabilizować sytuację. Wymiana oddziałów regularnych na najemników całkowicie zmieniła sytuację. Wszystkie strony doskonale rozumieją, że Rosjanie są znacznie słabszym przeciwnikiem, a na dodatek ich rola jest zupełnie inna.
Wagnerowcy za to często atakują ludność cywilną. Oprócz walk i masakry w Mourze potwierdzono na przykład atak odwetowy na mieszkańców Hombori, gdzie jeden z najemników zginął podczas patrolu w wyniku uruchomienia improwizowanego ładunku wybuchowego ukrytego przy drodze. W "pacyfikacji" zginęło osiemnaście osób. Nie wiadomo, ile ofiar miało jakiekolwiek powiązania z islamistami. Z kolei na początku kwietnia pod Bandiagarą na pograniczu Sahary zamordowano siedmioro dzieci. Sprawcami najpewniej i tu byli Rosjanie.
– Myśleliśmy, że biali żołnierze ocalą nas przed dżihadystami, ale są jeszcze bardziej niebezpieczni – mówi mieszkaniec Hombori, Umar, cytowany przez New York Times. Jego brat był jedną z ofiar masakry. – Dżihadyści przynajmniej nie strzelają do każdego, kto się rusza.
Ataki na malijskie wsie doprowadzą do radykalizacji mieszkańców, którzy w obawie o swoje bezpieczeństwo będą zwracali się do organizacji mogących je zapewnić – bojówek etnicznych, lokalnych grup samoobrony, a nawet organizacji terrorystycznych. Porzucenie przez Bamako odpowiedzialności za zapewnienie bezpieczeństwa swoim obywatelom i danie wolnej ręki najemnikom doprowadzi do eskalacji przemocy i wzmocnienia pozycji islamistów w centralnym Mali.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Członkowie Al-Ka’idy również dopuszczali się wielokrotnie ataków na cywilów, jednak potrafili zademonstrować wolę tworzenia struktur parapaństwowych oraz utrzymywania stabilności i porządku w kontrolowanych przez siebie regionach. Jeśli działania współpracujących z rządem najemników nie ulegną zmianie (a nic nie wskazuje aby Bamako chciało czy wręcz było w stanie skrócić im smycz), oferta budowy kalifatu będzie coraz bardziej kusząca dla wielu Malijczyków.
Północna część kraju, na którą rząd w Bamako zwraca znacznie mniejszą uwagę niż na bogate w surowce południe, narażona jest na walki między oddziałami etnicznych milicji a próbującym budować swoją teokrację – w opozycji do Al-Ka’idy – Państwem Islamskim.
Ekspansja Da’isz spowolniona jest nie przez wysiłki rządu Mali, lecz przez oddolną inicjatywę społeczności tworzących swoje siły samoobrony. Często pojedyncze wsie organizują własne milicje mające odeprzeć ataki. Konieczność utrzymania ciągłej gotowości do walki uniemożliwia rozwój i tak bardzo ubogich regionów, które większą część energii przeznaczają na walkę o przetrwanie, a nie na poprawę warunków bytowych.
Problem Mali stanie się niebawem bardzo naglący. 30 czerwca wygasa mandat sił stabilizacyjnych ONZ MINUSMA. Nie jest jasne, jak społeczność międzynarodowa potraktuje konflikt, w którym coraz większą rolę odgrywają nieregularne oddziały powiązane z Kremlem. Istnieje niewielka szansa, że w ustabilizowanie sytuacji zaangażuje się Unia Afrykańska lub ECOWAS. Pewne jest, że bez interwencji ze strony organizacji międzynarodowych sytuacja Malijczyków pozostanie bardzo zła – rząd nadal będzie ignorował obywateli, a rosyjscy najemnicy bez konsekwencji będą działać w Sahelu i dopuszczać się kolejnych zbrodni.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Autor: Konrad Gadera, Konflikty.pl
www.konflikty.pl
Zobacz też: Zmasowane ataki rakietowe na Ukrainę. Rosjanie wystrzelili 75 pocisków
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski