Pod prysznicem. Złoty interes XIX wieku
W marcu 1850 roku na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie pogrzebowy kondukt odprowadził do miejsca wiecznego spoczynku 16-letnią Zosię Sapieżankę. Padła ona ofiarą przedawkowania kąpieli serwowanych w zakładzie słynnego wynalazcy urządzenia, bez którego dziś trudno byłoby wyobrazić sobie pielęgnację ciała. Autorem "diabelskiego wynalazku" był Wincenty Priessnitz vel Prysznic. Leczył wodą niemal pół Europy.
W uzdrowisku Gräfenberg w miejscowości Freiwaldau, która dziś nazywa się Jesionik, słowo "woda" odmieniano przez wszystkie przypadki. Ciekła przez zawieszoną pod sufitem dziurawą deskę albo spływała po rynnie, pod którą stawali Lubomirscy, Potoccy, Krasińscy, Sapiehowie, Habsburgowie, mężowie stanu, profesura uniwersytecka, sławy pokroju Chopina, Tołstoja i Gogola. A było po co się moczyć: zimne kąpiele dość przewrotnie miały na celu "wywołanie w ciele zdrowotnych prądów gorących".
Owinięty w mokre prześcieradła kuracjusz przykrywał się kocem i siedział tak - trudno powiedzieć, czy w zimnie, czy w cieple - przez 45 minut. Następnie zażywał kąpieli w wodzie o temperaturze dwóch stopni Celsjusza. Po kąpieli biegał na bosaka przez 20 minut. I tak trzy razy dziennie. Paradował z mokrą głową i skrawkiem wilgotnej szmaty na karku. Do tego wszystkiego wypijał do sześciu szklanek zimnej wody. Po ostatniej wieczornej kąpieli naciągał na nogi mokre pończochy i z poczuciem dobrze spełnionego rytuału szedł spać.
Odkrycie wodnego opatrunku
A wszystko zaczęło się od przypadku. W 1815 roku 16-letni Wincenty Priessnitz wpadł pod wóz konny, połamał dwa żebra i uszkodził wnętrzności. Wezwany na miejsce felczer bezradnie rozłożył ręce i oznajmił rodzinie, że chłopak nie przeżyje roku, może w najlepszym wypadku zostanie kaleką.
Zaniepokojony perspektywą rychłej śmierci Wincenty wziął sprawy w swoje ręce. Przyłożył do rany nasączony zimną wodą kompres i ciasno owinął się kilkoma warstwami płócien. Żebra zrosły się w rekordowym tempie, dając w ten sposób początek metodzie "opatrunków Priessnitza", polegającej na ciasnym bandażowaniu pacjenta na wzór egipskiej mumii. Tyle że na mokro.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zachęcony sukcesem Priessnitz zaczął leczyć wodą miejscowych. Ściągającym do niego połamanym, kulawym i owrzodzonym aplikował okłady, polewanie wodą, zawijanie ciała w mokre płótna. Czym się inspirował? Przyrodą.
Po latach, gdy jego majątek szacowano już na 10 milionów guldenów, zaręczał, że gdyby nie miał wody, leczyłby powietrzem. Tymczasem wody w jesenickich górach nie ubywało, więc obrotny jesenicki samouk w 10 lat później otworzył zakład kuracyjny wyposażony w prysznice, bicze wodne i łaźnię. W tej ostatniej zainstalowano olbrzymią na ówczesne czasy wannę o średnicy 10 metrów, w której kuracjusze mogli nie tylko moczyć ciała, ale swobodnie pływać.
W 1829 roku na sławie Priessnitza pojawiła się rysa: kilku powiatowych lekarzy kierowanych nieszlachetnym porywem oskarżyło go o szarlatanerię. Skazany na więzienie "wodny doktor" odwołał się od wyroku i wygrał. Na złość lekarzom pacjentów przybywało mu w zawrotnym tempie. A przybywali ze wszystkim: urazami i pourazowymi komplikacjami, wylewami podskórnymi, reumatyzmem, schorzeniami dróg oddechowych i przewodu pokarmowego, chorobami kobiecymi, nawet z impotencją i zaparciami.
Interes prosperował na tyle dobrze, że wkrótce Wincenty mógł pozwolić sobie na rozbudowę zakładu, po którym jednocześnie kręciło się i kurowało do 100 pacjentów. W 1838 otrzymał zezwolenie specjalnej Komisji Cesarskiej na prowadzenie pierwszego na świecie uzdrowiska stosującego kuracje wodne.
Wodna terapia nabiera tempa
Szał na Priessnitza przyciągał coraz to nowych gości z różnymi dolegliwościami. Zaroiło się od krynolin i oficerskich epoletów, w tym nie byle jakich, bo należących do Johanna Rippera, przyszłego zięcia "doktora". Za rozwój chorób Priessnitz obwiniał przede wszystkim "złe soki", które należało z ciała usunąć.
W terapii wykorzystywał nie tylko zimną wodę i zimne okłady, zalecał również specjalne diety oparte na wodzie, mleku i zimnych niedoprawionych potrawach, gimnastykę, spacery, kładł nacisk na spotkania towarzyskie i zabraniał pacjentom rozmawiać o chorobach. Całości dopełniała woda w stu odsłonach: lewatywy, sauny i kąpiele, w tym kąpiele całościowe, pół-kąpiele, brodzenie w wodzie, kąpiele na siedząco, kąpiele kończyn, kąpiele oczu, metoda 12 szklanek wody i prysznice na wzgórzu gräfenberskim.
Bywający tu wraz ze swoimi chorobami Mikołaj Gogol raportował przyjaciołom: "Priessnitz panuje nad wodą tak, jak Napoleon nad swoimi wojskami". W tym samym czasie z kąpieli korzystał węgierski baron Miklos Wesselényi, który w uzdrowisku czuł się na tyle swojsko, że przebywał w nim aż cztery lata, arcyksiążę Franciszek Karol, ojciec późniejszego cesarza Franciszka Józefa i Elizabeth Blackwell, pierwsza dyplomowana lekarka na świecie. Cała towarzyska elita Europy posłusznie stosowała się do zaleceń niepiśmiennego chłopa, w tym zbierania drzewa na opał.
Obyty w życiu kuracyjnym Zygmunt Krasiński tak pisał o rytmie dnia w Gräfenbergu: "Co dzień rano o pół do 5-tej budzony bywam (…), obwijają mnie w kołdry, jak dziecię w powiciu lub umarłego w chusty śmiertelne, tak że nogą ni ręką ruszyć nie mogę. Ten stan szczęśliwości trwa do trzech godzin, podczas których potnieję jak gdyby po frykcjach merkurialnych. Następnie rzucam się w wodę zimną jak lód. Wieczorem taka sama anegdota. O ćwierć mili stąd, w lesie, jest kaskada, tam trza się rozebrać do nagiego i stać pod strugą wody pięć minut. Na śniadanie szklanka wody i chleb, na kolację idem, na obiad zupa i sztuka mięs. Zresztą przez cały dzień każą pić wody do 20-stu szklanek i chodzić od świtu do zmroku".
Wilhelm Prysznic, pierwszy, który zrozumiał, że leczyć należy całe ciało, nie tylko dotknięte chorobą części, zmarł w 1851 roku, w wieku 52 lat. Nie jest do końca jasne, czy bardziej na skutek puchliny z przepicia wodą, czy może powikłań poudarowych.
Do dnia jego śmierci z terapii wodnych uzdrowiska skorzystało 36 tys. pacjentów. Zakład wodoleczniczy założony przez "Kolumba hydroterapii", jak go nazywano, istnieje do dzisiaj w Lázně Jeseník koło Jesionika w Czechach. Jednym z popisowych zabiegów pozostaje zawijanie pacjentów w mokre i zimne prześcieradła.
Dagmara Spolniak, dziennikarka Wirtualnej Polski