Cztery możliwe scenariusze. Putin nie doczeka końca wojny?
Czy Putin doczeka jej końca, czy Zełenskiemu dane będzie cieszyć się z pokoju? Początek kalendarzowego roku, a lada moment początek kolejnego pełnego roku otwartej wojny, skłaniają mnie do rozmyślań na temat jej finału - pisze dziennikarz Marcin Ogdowski.
Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, w Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.
"Nie ma nic dobrego w wojnie. Z wyjątkiem jej końca" - stwierdził niegdyś Abraham Lincoln, prezydent Stanów Zjednoczonych. Przywódca nie doczekał końca "swojej" wojny - secesyjnej, która w latach 1861-65 rozdarła Amerykę. Zginął w zamachu kilka tygodni przed wygaszeniem działań zbrojnych. Okrutna złośliwość losu, która zresztą kilkadziesiąt lat później spotkała kolejną amerykańską głowę państwa, Franklina Roosevelta - ten zmarł niespełna miesiąc przed kapitulacją III Rzeszy (i pięć miesięcy przed zakończeniem wojny na Pacyfiku).
No więc "nie ma nic dobrego…" i trudno się z tym nie zgodzić. Także, gdy myślimy o wojnie w Ukrainie. Widzę cztery możliwe scenariusze jej finału.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Scenariusz pierwszy: zdecydowane zwycięstwo Rosji
Pamiętajmy, że choć rosyjskie ministerstwo obrony co rusz ogranicza cele operacyjne, jak dotąd władze Federacji nie odwołały swoich początkowych zamierzeń w stosunku do Ukrainy. Należy zatem przyjąć, że Moskwa będzie dążyć do zajęcia całego kraju. Ewentualnie - do podbicia wschodu i południa Ukrainy, i do instalacji na zachodzie jakiegoś marionetkowego rządu. Biorąc pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia armii rosyjskiej, taki przebieg wydarzeń wydaje się mało prawdopodobny.
Chyba że Moskwa złamie opór Ukraińców przy użyciu nadzwyczajnych środków - a) broni jądrowej; b) masowej, co najmniej milionowej, armii inwazyjnej, wyposażonej we wszystko, co tylko dowództwo zdoła wyciągnąć z magazynów.
W obu przypadkach wymaga to podjęcia przez Kreml ryzykowanych decyzji - trudno bowiem ocenić, jak zachowa się Zachód (przede wszystkim USA) w reakcji na atomową eskalację. W Moskwie zapewne nie przewidują wymiany jądrowych ciosów w "zemście za Ukrainę" (ja też nie przewiduję), ale gwałtowny, skokowy wzrost pomocy wojskowej byłby realną opcją. A co, gdyby przyszła ona, zanim rosyjskim wojskom udałoby się zdyskontować skutki atomowego uderzenia? Dodajmy do tego kolejne sankcje i utratę wiarygodności nawet u zdeklarowanych przyjaciół Rosji.
Kumulacja konsekwencji tych działań niosłaby ryzyko wywrócenia Federacji - nawet w sytuacji, w której podbiłaby Ukrainę. Zachodnia pomoc wojskowa przeorientowałby się wtedy na wsparcie dla ruchu oporu. Kosztowna okupacja, zdychająca gospodarka i polityczna izolacja - Kreml wolałby tego uniknąć. Z jego perspektywy bardziej racjonalne jest stopniowe "gotowanie ukraińskiej żaby" - pokonanie Ukraińców w "uczciwej" wojnie, której przebieg byłby bardziej akceptowalny dla świata (zwłaszcza dla Zachodu).
Scenariusz drugi: remis ze wskazaniem na Rosję
W mojej ocenie, Kreml o to w tej chwili toczy grę. Ten scenariusz nie jest jednorodny, jeśli idzie o skutki walk. Wojna mogłaby zakończyć się dziś terytorialnym statusem quo, czyli utratą przez Ukrainę znacznej części Donbasu i południa. Mogłaby zakończyć się w ciągu najbliższych tygodni czy miesięcy, po uprzednich fluktuacjach na froncie. Jakich?
Moskwa od dawna nie liczy, że "zakończy temat" przy użyciu ograniczonego kontyngentu, rzędu 200-250 tys. ludzi. Od ponad roku konsekwentnie rozbudowuje siły inwazyjne, które dziś składają się z ponad 450 tys. żołnierzy. Teoretycznie taki kontyngent - jeśliby udało się utrzymać przewagi ilościowe w ciężkim uzbrojeniu - byłby w stanie zrealizować plan maksimum ministra Siergieja Szojgu z kwietnia 2022 roku - zająć całe Zadnieprze.
Obecnie wydaje się, że Ukraina nie zaakceptowałaby pokoju przewidującego utratę tak znacznych terytoriów, ale konieczny przy takich analizach pesymizm każe założyć sytuację, w której nie będzie miała innego wyjścia. Jeśli zostaniemy przy obecnym tempie zachodnich dostaw (czyli USA nie wrócą do gry jako największy donator Kijowa), to w obliczu ograniczonych możliwości ukraińskiego przemysłu Siły Zbrojne Ukrainy będą w stanie wyłącznie się bronić. A i wówczas wiele zależy od tego, czy uda się Ukraińcom uporać z problemem odtwarzania stanów osobowych.
Dlaczego ów scenariusz byłby remisem? Bo Rosja wchodziła do wojny z zamiarem unicestwienia Ukrainy, tymczasem w tym przypadku zmuszona będzie akceptować jej istnienie. Dla nas, Zachodu, prezydent Zełenski jest symbolem ukraińskiego oporu, ale w kraju coraz dalej mu do "nieskalanego" wizerunku. Mnożą się oskarżenia o nieprzygotowanie państwa do wojny, co w "remisie ze wskazaniem na Rosję" oznaczałoby rychły koniec kariery politycznej, niewykluczone, że z kryminalnym zarzutem zdrady.
Scenariusz trzeci: ograniczone zwycięstwo Ukrainy
To sytuacja, w której Ukraińcom udaje się - czy to na skutek działań wojennych, czy zabiegów politycznych, czy obu tych aktywności - wyprzeć Rosjan z terenów zajętych po 24 lutego 2022 roku. Aby stało się to możliwe, konieczne jest znaczące zwiększenie dostaw zachodniego uzbrojenia. I nie może to być zadanie "na zaś", bo pamiętajmy, że Ukraińcy nie są ze stali. Zużyją się ludzie, zabraknie amunicji.
Buńczuczne wypowiedzi szefa ukraińskiego MSZ Dmytro Kułeby - że wówczas "będziemy walczyć łopatami" - pewnie by i zyskały potwierdzenie w iluś jednostkowych sytuacjach, ale łopatą wszystkich najeźdźców zabić się nie da. No i z samą łopatą w ręku bardzo łatwo zginąć.
Ale załóżmy, że Zachód przestaje fundować Ukraińcom stress-testy i do jesieni udaje się zbudować na froncie znaczącą przewagę jakościową. Że wiosną 2025 roku pojawi się wyposażone w zachodnie samoloty ukraińskie lotnictwo. W takich okolicznościach do końca 2025 roku Ukraińcy mogliby się uporać z zadaniem oczyszczenia terenów zajętych po 24 lutego 2022 roku.
Scenariusz czwarty: zdecydowane zwycięstwo Ukrainy
Mam na myśli taki rozwój wydarzeń, w którym Siły Zbrojne Ukrainy zajmują również tereny Ługańskiej i Donieckiej Republiki Ludowej oraz wyzwalają Krym. Uważam ów scenariusz za bardzo mało prawdopodobny, nawet przy założeniu, że Zachód zepnie się i pomoże rozwiązać większość bolączek ukraińskiej armii.
Dlaczego? Ano nie sądzę, by takie zwycięstwo było w interesie Kijowa. Skala dewastacji Ukrainy już dziś jest porażająca. Kraj wymaga gruntownej odbudowy. Wizja dołożenia do tego integracji zdewastowanych ekonomicznie, społecznie i ekologiczne byłych republik nie wygląda pociągająco.
Krymu z kolei Rosjanie będą bronić do upadłego, nie mogąc sobie pozwolić na utratę zaplecza dla Floty Czarnomorskiej (a trudno wyobrazić sobie układ sprzed 2014 roku, kiedy Ukraina gwarantowała eksterytorialność rosyjskich baz).
Sądzę, że obrona Krymu byłaby "totalna" - włącznie z sięgnięciem po atomowy szantaż. Moralne racje są rzecz jasna po stronie Ukrainy, ale kunktatorstwo Zachodu odezwałoby się wówczas z całą mocą, zmuszając Kijów do "pogodzenia się z faktami". Chyba żeby armii ukraińskiej udało się przeprowadzić blitzkrieg. Zaś w Moskwie doszło do pałacowego przewrotu i postępującej za nim "odnowy" - czegoś na wzór chruszczowowej odwilży - skutkującej zrzeczeniem się półwyspu. Czyli zrealizowałby się scenariusz, w którym Putin nie doczeka końca wojny.
Marcin Ogdowski