Gdy słychać grzmot, jest już za późno. Jak nie chodzić po górach
Turystyka w Tatrach ma się dobrze. Na Podhale rokrocznie przyjeżdżają miliony turystów, choć wielu z nich nie może poszczycić się wybitnym doświadczeniem górskim. Niemniej od małego stażu bardziej niebezpieczne wydaje się lekceważenie zagrożeń na szlaku. Otrzeźwienie przychodzi dopiero z dramatami. Za późno.
Sierpień 2019 roku. Pięć lat temu w okolicy Giewontu doszło do jednej z największych w historii tragedii w Tatrach. Od porażenia piorunem zginęły cztery osoby przebywające w okolicy szczytu, a ponad 150 zostało rannych. Tego samego dnia piorun spowodował też śmierć turysty po słowackiej stronie Tatr. Poszkodowanych mogłoby być znacznie mniej, ale mimo wyraźnych oznak i zapowiedzi nadchodzących wyładowań wielu z nich kontynuowało tego dnia wędrówkę w górę.
"Zamiast szukać schronienia, robią sobie piknik"
Mimo to ratownicy i przewodnicy górscy dalej regularnie stają się świadkami lekceważenia siły gór. - Największym grzechem w górach jest ignorancja w stosunku do nadchodzących zagrożeń. Co mam na myśli? Turyści widzą na horyzoncie czarne chmury, słyszą, że grzmi, ale nie przejmują się tym, kontynuują marsz w górę. Zamiast szukać schronienia, robią sobie piknik. Nie wspomnę już o długich kolejkach ludzi na Giewont czy na Orlej Perci. Turyści na siłę starają się wejść na szczyt, nie chcą rezygnować, mimo pogody. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca - tłumaczy w rozmowie z nami Tomasz Zając, przewodnik tatrzański.
Masowa turystyka górska w Tatrach to efekt ostatnich kilkudziesięciu lat. Ich powszechne eksplorowanie zaczęło się w latach 60. i z każdą kolejną dekadą narastało. Tatrzański Park Narodowy podaje, że w 2023 roku jego szlaki odwiedziło ponad 4,5 mln osób. Najwięcej turystów wędruje - tu bez zaskoczenia - nad Morskie Oko (700 tys.) czy Kasprowy Wierch (ponad 564 tys.). Leżącą u stóp Giewontu Dolinę Strążyską odwiedziło prawie 300 tys. osób.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Udogodnienia nie zastąpią świadomości
Turystyka górska stała się w ostatnich latach dostępna - i to dosłownie - na wyciągnięcie ręki. Dobrej jakości sprzęt do chodzenia po szlakach można znaleźć za sprawą kilku kliknięć w internecie. Aplikacji do sprawdzania pogody czy przewodników z opisami szlaków jest od groma. Dojazd na Podhale znacznie ułatwia teraz też nowa szybsza zakopianka.
Jednak wszystkie te udogodnienia nie zastąpią świadomości i poczucia odpowiedzialności w górach. A Tatry, zarówno 50 lat temu, jak i dzisiaj, tworzą zagrożenia, zwłaszcza w parze z niesprzyjającą pogodą czy - nazwijmy to dosadnie- ignorancją turystów. Zaznaczmy przy tym od razu, że sami ratownicy przyznają, że do przypadków skrajnej lekkomyślności turystów dochodzi stosunkowo rzadko. Niemniej widok osoby z nieodpowiednim ubiorem czy obuwiem na szlaku nikogo już nie dziwi. Takie sytuacje są akurat częste.
- W lecie doświadczamy dynamicznie zmieniającej się pogody. Burzom towarzyszą intensywne opady deszczu, czasem gradobicia. Nawet jak idziemy nad Morskie Oko i nie weźmiemy czegoś ciepłego, to w takich warunkach może dojść do wychłodzenia organizmu. Staramy się edukować turystów, że nawet przy letniej pogodzie warto wziąć do plecaka czapkę i rękawiczki, które mogą uratować nas w skrajnych przypadkach - mówi Zając.
Zresztą wystarczy chwila nieuwagi w górach, by wycieczka zakończyła się tragedią. Przykład z tego roku: dwóch turystów ginie pod Śnieżką w Karkonoszach po tym, jak zsunęli się ze szczytu i polecieli w dół. W Tatrach w te wakacje niebezpiecznych zdarzeń również było od liku. Tych śmiertelnych także.
- Warto przypominać turystom tragedie z przeszłości. Wyjście należy zaplanować tak, by wrócić przed burzą. Im wcześniej wejdziemy na szlak, tym większa szansa na udaną wędrówkę. Jeśli widzimy na niebie kłębiaste ciemne chmury, to powinien być to dla nas znak, by skrócić wycieczkę. Gdy usłyszymy grzmot, to zwykle jest już za późno i burza jest niedaleko - mówi Zając.
Masy nad Podhalem
Masowa turystyka to problem zwłaszcza w okresie wakacyjnym, choć - jak przyznają turyści i przewodnicy - w Tatrach powoli zanika podział na okresy zwane "sezonem" i "po sezonie". Najbardziej wyraziście definiują ją długie kolejki ludzi u podnóża najpopularniejszych szczytów, jak choćby Giewontu czy Rysów. Żeby wejść na wierzchołek tych gór w najbardziej obleganych terminach (np. przy długim weekendzie czy w letnich miesiącach), turyści są zmuszeni czekać w sznurze ludzi nawet ponad godzinę (a czasem dłużej). Przyjemność z tego żadna, a i ryzyko zaskoczenia przez burzę czy ulewę wzrasta.
Adrian Burtan, Kronikarz Nowin