Podróże podane na tacy. Czy turysta może zostać podróżnikiem?
Współczesna turystyka wyzbyła się idei podróżowania. Przynajmniej tej znanej z filmów o Indianie Jonesie czy relacji z wypraw znanych wojażerów. Zamiast map, kompasów i eksploracji lokalnego świata, coraz częściej wybieramy spokój nad hotelowym basenem, drinki z palemkami i zaplanowane punkt po punkcie wycieczki z przewodnikiem.
Zatłoczone aleje popularnych miast w Europie, powstające jak grzyby po deszczu destynacje all inclusive czy długie kolejki ludzi na szlaku prowadzącym na szczyt tatrzańskich Rysów. Przejawy masowej turystyki widać niemal wszędzie, a koniec pandemii jeszcze mocniej wyostrzył zmysły turystów szukających rozrywki i letniego relaksu.
Turysta czy podróżnik?
Spójrzmy na liczby. Według wydawanego corocznie raportu Głównego Urzędu Statystycznego "Turystyka w 2023 roku", największe natężenie ruchu turystycznego w Polsce dotyczy województw: małopolskiego (7,7 mln osób), pomorskiego (7,3 mln) i mazowieckiego (6,4 mln). Liderzy rankingu nie zaskakują: to właśnie te regiony przyciągają rokrocznie najwięcej turystów ze względu na bliską obecność gór czy morza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Tłumy turystów w Tatrach. Ogromne kolejki na szlakach
Wśród zagranicznych kierunków wojaży u Polaków dominują takie kraje jak Włochy (blisko milion podróżujących), Grecja i Hiszpania (ok. 800 tys.) czy Chorwacja (ponad 600 tys.). Czyli w większości te same, co rok czy pięć lat temu.
Polacy lubią leżeć plackiem?
W jakim stopniu jednak współczesną turystykę można utożsamiać z podróżowaniem, towarzyszącym mu wertowaniem map oraz realnym kontaktem z lokalną kulturą i mieszkańcami? Dzisiaj podróże wakacyjne przynoszą na myśl głównie błogi odpoczynek na plażach czy spędzanie czasu nad hotelowym basenem.
Wygodne, zamknięte przestrzenie dają miejsce nie tylko do relaksu, ale też bezpiecznie oddzielają urlopowiczów od tego, co za ogrodzeniem hotelu. Tylko czy o to w podróżowaniu chodzi – pytają na blogach i forach podróżnicy, spędzający na wyprawie kilka czy kilkanaście miesięcy, śpiąc w dżungli czy w namiocie na zboczach górskich szczytów.
Pewnym odstępstwem od hotelowej normy stają się dla bywalców all inclusive lokalne wycieczki, choć i te – planowane niemal co do minuty i ze szczegółowo rozpisanym harmonogramem zwiedzania – trudno kwalifikować do klasycznie pojmowanych ram podróżowania. Biura turystyczne już niemal od stycznia zalewają przyszłych klientów urokliwymi katalogami z Tunezji, Egiptu czy Turcji, oferując niezapomniane wrażenia czy kolorowe drinki pod palmą.
To, co znajduje się na billboardach czy plakatach, od lat jest niezmienne: lazurowa woda, szczęśliwa rodzina spędzająca czas na hotelowych zjeżdżalniach czy wybijające się na obrazku modne okulary przeciwsłoneczne. Jednak czy taka forma podróżowania – mało spontaniczna, skoncentrowana na jak najszybszej konsumpcji możliwości danego miejsca, skupiona na niewielkim skrawku, ograniczonym często do hotelu i paru miejsc wokół – dostarcza nam wiedzy o danej lokalizacji, wzbogaca o kulturowe doświadczenia, sprawia, że wracamy mądrzejsi o cenne refleksje?
– Rozumiem i akceptuję osoby, które wolą odpoczynek w hotelu. Nie krytykuję takich wyborów – przekonuje Piotr Śliwiński (www.p82.pl), podróżnik, którego przy prośbie o komentarz zastaliśmy w Arktyce, zaraz po zakończonej sukcesem, samotnej wyprawie na najwyższy szczyt Spitsbergenu – Newtontoppen.
– Poza tym, obie role: turysty i podróżnika, mogą się przeplatać. Będąc turystą w wygodnym hotelu z basenem, również można odważnie wychylić się poza jego mury, poznać lokalnych mieszkańców, smakować swojskie potrawy, odwiedzić ukryte miejsca lub nawet pojechać na zorganizowaną wycieczkę. Zawsze będzie to jakaś forma małej podróży i przygody w nieznane. Może to pierwszy krok, aby wyruszyć kiedyś w samodzielną wielką podróż po świecie. Czasem sama decyzja wyjazdu za granicę, przelot samolotem, przekonanie rodziny lub znajomych do wyjazdu jest dużym wyzwaniem. Istotny może być nawet fakt, że ktoś po prostu wyruszył z domu i zmienił otoczenie. Każdy z nas ma różne potrzeby i inne możliwości na podróż, więc te wyjazdy komercyjne też należy docenić – dodaje.
Świadome podróżowanie nie jest łatwe
Podróże się skomercjalizowały – to fakt. Jest to naturalny efekt wzrostu dostępności turystyki, bogacenia się społeczeństwa czy rozwoju transportu lotniczego. Postawmy sprawę jasno – nie ma nic złego w spędzaniu urlopu na plaży czy na stołowaniu się w popularnych knajpach. To też są elementy wyjazdu, w końcu odpoczynek jest podstawowym celem wakacji. Chodzi o definiowanie współczesnego podróżowania i próbę uchwycenia zmiany w podejściu do niego. Dzisiaj już nie trzeba świetnej znajomości mapy czy dużych nakładów finansowych, by odwiedzić ten czy inny kraj. Poruszanie się po świecie jest łatwe jak nigdy.
Na jednym z blogów podróżniczych przeczytałem, że dzisiejsze podróżowanie to "pusta propaganda sukcesu". Zamiast konsumowania doświadczeń i historii płynących z danego miejsca, chwytamy kadry, lądujące potem w naszych mediach społecznościowych. Współczesne podróżowanie w dużej mierze nie wymaga od nas dużego wysiłku – ot, wystarczy wspomniany smartfon, modne ubrania ze znanym logo i GPS. Świadomego podróżowania, którego celem jest edukacja i chłonięcie informacji o lokalnych relacjach czy poziomie życia rodzimych społeczności, z poszanowaniem ich wzorców kulturowych, bywa w tym dużo mniej.
– To też nie jest tak, że świadome podróżowanie jest łatwe i dostępne – przekonuje Śliwiński. – Faktycznie, postęp technologiczny i komunikacyjny ułatwia wiele, ale nadal dużo osób nie podejmuje samodzielnych podróży w nieznane, nawet jeśli jest to ich życiowe marzenie. Wiele ograniczeń ma charakter mentalny. Najczęściej słyszę o takich obawach jak: nieznajomość języków, brak czasu, brak pieniędzy oraz lęk o własne bezpieczeństwo. Nie mając wiedzy, doświadczenia, nie trzymając się lokalnych zasad społecznych, nie okazując szacunku i pokory wobec otaczającej przyrody lub ludzi, można sprowokować niebezpieczne sytuacje – dodaje.
Zdarzeń zagrażających życiu w czasie wypraw nie uniknął również on sam. – Podczas dwunastu wypraw dookoła świata, które odbyłem przez 12 lat, zdarzały mi się czasem niebezpieczne sytuacje, na które miałem wpływ. Byłem atakowany przez ludzi lub zwierzęta, ponieważ na początku, zdobywając doświadczenie, postępowałem niewłaściwie i prowokowałem niebezpieczne zdarzenia nieodpowiednim zachowaniem. W kolejnych latach docierałem do trudniej dostępnych rejonów świata, gdzie zdarzały mi się napady, kradzieże, a nawet jedna próba uprowadzenia, ale te zdarzenia uczyły mnie, jak temu zapobiegać. Te sytuacje pokazują, że nie możemy, jako podróżnicy czy turyści, usypiać samoświadomości w żadnym momencie – mówi.
Problem od Barcelony do Zakopanego
Problemem wielu popularnych miast i destynacji od lat jest masowy napływ turystów. Skutkuje to czasem protestami mieszkańców. Niedawno swoje niezadowolenie z powodu masowej turystyki wyrażały choćby osoby zamieszkujące Barcelonę, strzelając do turystów z pistoletów na wodę czy zaklejając taśmą wejścia do hoteli. Z intensywną turystyką zmagają się również polskie miasta. Jaskrawymi przykładami tego zjawiska są np. Kraków (głównie rynek i jego okolice) czy Podhale (na czele z Zakopanem), które zostało nawet opisane pod tym kątem w świetnej książce reporterskiej dziennikarza Aleksandra Gurgula "Podhale. Wszystko na sprzedaż". Jej tytuł tłumaczy więcej niż tysiąc słów.
Jak w takim razie korzystać z podróży, czerpać z nich wiedzę, wykorzystywać coś ponad to, co opisane w kolorowych przewodnikach? Może receptą na deficyty świadomego podróżowania jest wybór na wakacyjny cel miejsca mniej popularnego? Spędzenie tego czasu na aktywnym wypoczynku – np. uprawianiu sportu, korzystaniu z lokalnych uwarunkowań przyrodniczych, rozmowach z mieszkańcami, eksploracji mniej lansowanych lokalizacji? Wydaje się, że zamienienie z "lokalsem" nawet paru słów przy targu czy w sklepie powie nam więcej o danym miejscu niż wymiana poglądów z innym urlopowiczem przy hotelowym barze.
Jak mówi Piotr Śliwiński: – Nie każdy człowiek musi zobaczyć cały świat i nie każdy nawet tego do szczęścia potrzebuje, ziemia by tego nie wytrzymała. Pandemia miała jedną zaletę: spowodowała reset, ludzie się zatrzymali, planeta odetchnęła, przyroda odżyła. Nastał moment pustki i zatrzymania, także w turystyce. Powinniśmy umieć zaakceptować, że każdy z nas jest inny i potrzebuje innych bodźców. Jeśli komuś nie odpowiada obecność zbyt wielu ludzi w miejscach popularnych turystycznie, to zachęcam do odwiedzenia miejsc mniej znanych, gdzie ruch jest mniejszy lub gdzie nie ma go w ogóle. Takie miejsca nadal istnieją blisko nas – przekonuje podróżnik.
Dla Wirtualnej Polski Adrian Burtan