Chiny mają oko na obywatela. Pomaga im w tym technologia
Chińczykom kamery towarzyszą co krok. Cyfrowa inwigilacja to w Kraju Środka chleb powszedni, a władze, tłumacząc to względami bezpieczeństwa, monitorują zachowania społeczeństwa. Oczywiście kluczową rolę odgrywa tu technologia, z którą chińska władza coraz prężniej wychodzi poza granice państwa, także do Europy.
Chiński model stosunków społecznych przeciętnemu Europejczykowi przypomina ten znany ze znakomitej książki George’a Orwella "Rok 1984". Pokazana w nim technologiczna dystopia, wszechobecność władzy i bezsilność jednostki to smutny obraz tego, co z państwem i kondycją obywatelską może zrobić totalny reżim oparty o nowoczesne technologie. I w jaki sposób może wpłynąć na poziom posłuszeństwa zwyczajnego obywatela.
W jakim stopniu możemy mówić o analogiach, zestawiając świat Orwella ze światem Komunistycznej Partii Chin, rządzącej od dekad niepodzielnie chińskim społeczeństwem? Jak do wszystkiego, także do systemu zakorzenionego w tym kraju, trzeba podejść z dystansem i nie dać się ponieść radykalnemu opiniowaniu w jedną czy drugą stronę. Nie mniej podobieństwa nasuwają się same, słysząc zwłaszcza raz po raz o nienaturalnie dużym zagęszczeniu kamer monitorujących życie ludzi na ulicach Pekinu czy Szanghaju.
– Cyfrowa inwigilacja jest w Chinach faktem, a chińskie miasta należą do najbardziej naszpikowanych narzędziami do obserwacji ludności, głównie kamerami – powiedziała dr Alicja Bachulska, ekspertka ds. Chin European Council of Foreign Relations. – Nadrzędnym celem Komunistycznej Partii Chin jest utrzymanie władzy, a pod rządami Xi Jinpinga [przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej – przyp. red.] kładzie się jeszcze większy nacisk na politykę bezpieczeństwa.
Pod hasłem o "holistycznym podejściu do bezpieczeństwa", jednym z najpopularniejszych sloganów promowanych przez władze w Pekinie w ostatnich latach, kryje się polityka dopatrująca się potencjalnych zagrożeń dla stabilności we wszystkich obszarach życia społecznego. Stąd też inwestycje w rozwój technologii, zwiększających zdolności prewencyjne chińskiego aparatu bezpieczeństwa. Według szacunków Chiny wydają na bezpieczeństwo wewnętrzne znacznie więcej niż na rozwój armii, co jest samo w sobie bardzo wymowne – dodała.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: O Polaku mówi cały świat. Banot wspiął się na wieżowiec. Nagranie z Argentyny zapiera dech
Chińska aktywność technologiczna w kontekście kontroli społecznej zyskała w ostatnich latach jeszcze jedno imię. Jest nim osławiony (na razie paradoksalnie chyba bardziej w Europie niż w Chinach) tzw. Social Credit System (System Zaufania Społecznego). Jest to pomysł władz chińskich, który zaczął być wcielany w życie od ok. 2014 roku.
W założeniu ma zwiększyć poczucie bezpieczeństwa obywateli i – jak nazwa wskazuje – budować wzajemne zaufanie. Idea wydawać by się mogła nawet słuszna – nie jest bowiem tajemnicą, że Chińczycy, mimo panującego kolektywizmu, nie obdarzają się przesadnym zaufaniem, poza oczywiście rodziną jako podstawową komórką społeczną w Państwie Środka.
A jak Social Credit System miałby wyglądać w praktyce? Media zachodnie w opisywaniu go skupiają się głównie na tym, że obywatele Chin mieliby być monitorowani pod kątem swoich zachowań czy spłacania zobowiązań kredytowych, a potem oceniani na skali punktowej. Na jej podstawie mieliby ułatwiony (lub utrudniony) dostęp do usług publicznych. Zbieranie danych odbywałoby się za pomocą nowych technologii – kamer, sztucznej inteligencji, systemów rozpoznawania twarzy itp.
Problem w tym, że tak opisany system w Chinach na chwilę obecną… nie istnieje. Jego założenia wychodzą też poza wymiar społeczny, bo dotyczyć ma również (a może przede wszystkim) kontroli gospodarki czy wiarygodności firm – ich rentowności, zdolności do spłaty zadłużeń itp. Mitem – przynajmniej teraz – jest teza o bacznym śledzeniu każdego kroku obywatela, następnie przydzielaniu mu punktów czy wykluczaniu ze społeczeństwa za złe zachowania. A takie analizy pojawiały się już w krzykliwych artykułach w prasie europejskiej.
– Na przestrzeni lat narosło wiele mitów na ten temat i, chociaż część została już obalona, inne dalej mają się dobrze – stwierdziła dr Bachulska. – Kluczowym faktem jest to, że w Chinach nie istnieje obecnie żaden ogólnokrajowy czy ujednolicony system, który przydzielałby wszystkim obywatelom oceny czy punkty na podstawie ich zachowań. Nie ma mowy również o ocenianiu "w czasie rzeczywistym" – dodała specjalistka.
Nie oznacza to jednak, że rozwiązań próbujących kształtować zachowania obywateli w Chinach – choćby w skali mikro – nie ma. Są, tyle że na razie rozproszone i wdrażane przez niektóre Big Techy mające dostęp do danych i – co ważne – możliwość ich wykorzystywania w praktyce. Technologia odgrywa tutaj niemałe znaczenie.
– Według początkowych zapowiedzi władz scentralizowany system miał powstać do 2020 roku. Nie doszło do tego, ale mamy do czynienia z wieloma pomniejszymi systemami pilotażowymi, które od lat lokalne władze i prywatne firmy testują na terenie Chin – tłumaczyła dr Bachulska. – Część z nich, jak np. Sesame Credit, wdrażany przez giganta technologicznego Alibaba [właściciela m.in. popularnej platformy zakupowej AliExpress – przyp. red.], jest całkowicie dobrowolna i działa raczej jak program lojalnościowy niż narzędzie kontroli. Sesame Credit analizuje informacje o użytkownikach Alipay (popularnego chińskiego portfela elektronicznego) i arbitralnie ocenia ich "wiarygodność". Wyższa ocena wiarygodności to dodatkowe benefity, np. zniżki u partnerów Alibaby – dodała.
Dr Alicja Bachulska zwróciła uwagę na kilka kluczowych funkcji tych systemów: gospodarczą (jak np. ocena wiarygodności kredytowej), polityczną (zwiększenie potencjału inwigilacyjnego władz; walka z korupcją), społeczną (promowanie postaw zgodnych z interesem władz) i normatywną (propagowanie ról społecznych zgodnych z linią Komunistycznej Partii Chin).
Jak obywatel radzi sobie w świecie naszpikowanym technologią, która potencjalnie zbiera o nim dane? Buntuje się, próbuje walczyć? We wspomnianym wcześniej "1984" człowiek był nie tylko bezsilny wobec oka władz i jego wpływu, ale wręcz zobojętniały, tak jakby już dawno pogodził się z zastanym stanem rzeczy. Jak jest w Chinach?
– KPCh ma długą historię wykorzystywania inżynierii społecznej dla własnych celów. Od czasów Mao każdy chiński obywatel podlega pod tzw. system dang’an, w którym każdemu obywatelowi przypisane są specjalna akta na temat edukacji, życia rodzinnego, działalności politycznej i zawodowej – podkreśliła dr Bachulska.
– Akta te były wykorzystywane np. do podejmowania decyzji o awansach politycznych czy degradacji w państwowym systemie zatrudnienia. Chińskie społeczeństwo zna takie metody i ma relatywnie wysoki poziom akceptacji takich rozwiązań, ale nie znaczy to, że w Chinach nie rozmawia się o problemach, takich jak wykorzystywanie danych osobowych, problemy z prywatnością w sieci czy nadużycia władz lokalnych. Chociaż tematy te podlegają cenzurze w internecie, są jednak szeroko dyskutowane, a społeczeństwo zdaje sobie sprawę z wielu problematycznych aspektów tego rodzaju rozwiązań – tłumaczyła dalej ekspertka.
Stosunki na linii władza-obywatele w Chinach pokazują, jak duży wpływ na życie obywateli może mieć wszechobecna technologia. Chińskie władze wykorzystują ją do dawkowania i jednocześnie przesiewania informacji. Nie tylko kontrolują, ale też decydują, co obywatel może wiedzieć, czego jaskrawym przejawem jest zakaz korzystania z zachodnich aplikacji, takich jak Facebook czy Google.
Chiński świat kontroli przy użyciu technologii jest wyrazistym przykładem, ale nie oznacza to, że sztuczna inteligencja czy inna nowa technologia nie posłużą do kontroli władzom w innych częściach globu. Zresztą to już się dzieje, nawet w świecie demokratycznym. Afera taka jak Cambridge Analytica, gdzie dane użytkowników Facebooka były wykorzystane w sposób nieuprawniony, są tego najlepszym dowodem. W świecie AI do podobnych sytuacji może dochodzić częściej.
No i otwartą kwestią pozostaje pytanie, co z wpływem chińskich technologii na Europę.
– System oceny wiarygodności społecznej w obecnej formie nie ma przełożenia na sytuację w Europie, natomiast szeroko pojęte chińskie technologie mają. Ciągnąca się od kilku lat dyskusja na temat roli chińskich firm telekomunikacyjnych w tworzeniu sieci 5G jest tego dobitnym przykładem, ale można je mnożyć. Choćby temat chińskich samochodów elektrycznych i ich wpływu na bezpieczeństwo oraz konkurencyjność Europy. Kwestią kluczową jest tutaj zaufanie do chińskich dostawców: czy jesteśmy w stanie powierzyć im dostęp do kluczowych elementów infrastruktury krytycznej? Czy tego chcemy? - tłumaczyła dr Bachulska.
Autor: Adrian Burtan