HistoriaRzeź polskich jeńców pod Batohem

Rzeź polskich jeńców pod Batohem

3 i 4 czerwca 1652 r. 5 tys. polskich jeńców wyprowadzono ze związanymi rękoma i nogami na rzeź. Stanowili elitę ówczesnego wojska. - Inicjatywa wyszła od Kozaków, najpewniej samego Chmielnickiego. Ci przekupili wodzów tatarskich, którzy mieli wydać pojmanych przez siebie Polaków - pisze dr Radosław Sikora w artykule dla WP.PL.

Rzeź polskich jeńców pod Batohem
Źródło zdjęć: © Herzog August Bibliothek

03.06.2014 17:21

"Wyznaczono tedy dzień śmierci dla niewinnych, zaproszono sąsiadów i zmieniwszy całe równiny i pola w straszną widownię a właściwie w rzeźnię samowolnej dzikości, wyprowadzono tam nieszczęśliwych jeńców, ani się nie opierających, ani nie wiedzących o śmierci, [wyprowadzono] z zawiązanemi rękami i nogami, a wszystkich bezbronnych, obnażonych i na wszelkie pociski pogotowych. Liczbę tych opłakanych ofiar podawano na 5000 szlachty i czeladzi obozowej; piechota bowiem ze swymi naczelnikami w obozie zamknięta mężnie i chwalebną poległa śmiercią. Do spełnienia tego okropnego dzieła wybrali Kozacy najdzikszych ludzi z pomiędzy Tatarów Nohajskich, którzy też uzbrojeni nie tylko w szable ale i w wszelkie narzędzia mordercze przeciw swym związanym i bezbronnym ofiarom wystąpili" - pisał ks. Jan Tomasz Józefowicz o rzezi pod Batohem w "Kronice miasta Lwowa od roku 1634 do 1690".

Relacja polskiego księdza pokazuje makabryczny obraz rzezi na polskiej szlachcie. "Na dany znak rzuciła się z całą zajadłością i piekielną rozkoszą przeznaczona do umówionego okrucieństwa zgraja i podzieliwszy na oddziały, zaczęła wywierać wściekłą swą zemstę na godnych lauru męczeństwa ofiarach. Zabijano tedy niektórych od razu, niektórych powoli podług upodobania i fantazyi morderców, wielu nadstawiało swe gardła pod ostrzejszy miecz aby nie cierpieć dłużej, wielu męczeni powoli prosili o silniejsze razy, ci w swojej własnej, inni w krwi drugich się nurzali, ci na ziemię, inni na konających towarzyszów padając; jedni prędko, drudzy powoli po otrzymanych z nieustraszonym umysłem ranach śród westchnień, bólów i łkania ducha oddawali, inni znowu na kształt zwierząt rzezani, siekani i rąbani, a bez wątpienia wszyscy zbawienne imię Chrystusa przy ostatnim westchnieniu i bolesnym zgonie wzywając po męczeńsku umierali. Aby się zaś nie zdawało, że Kozacy nieczynnymi są widzami, uwijali się konno tu i ówdzie,
zachęcali do silniejszego rąbania i mordowania okrutniejszym sposobem Tatarów w rozlanej krwi rozpustujących, i naśmiewając się z ran umierających, rozpustnym językiem z nieszczęśliwych szydzili - relacjonował ks. Józefowicz w kronice Lwowa.

Bohdan Chmielnicki na obrazie Artura Orłonowa fot. Wikimedia Commons

Stoczona w dniach 1 i 2 czerwca 1652 roku bitwa pod Batohem oraz rzeź jeńców, do której doszło 3 i 4 czerwca, mimo istnienia stosunkowo licznych opisów tych wydarzeń, wciąż kryją wiele tajemnic. Jednym z kontrowersyjnych tematów jest liczebność armii polskiej. W źródłach padają bardzo różne dane, a historycy bardziej ufając swojej intuicji, niż opierając się na wiarygodnych relacjach, próbują się w tym szumie informacyjnym odnaleźć. Problemem jest bowiem to, iż bardzo nieliczni uczestnicy bitwy, którzy i ją samą, i rzeź jeńców przeżyli, nie podali konkretnych liczb. A to ich świadectwa byłyby najbardziej wiarygodne. Z kolei ci, którzy mieli to szczęście, że nie znaleźli się pod Batohem, operują najróżniejszymi wielkościami. Stąd konsternacja historyków. Nie będę tu jednak przedstawiał ich analiz i konkluzji. Podam jedynie swoje zdanie na ten temat.

Uważam, że zróżnicowane dane można ze sobą pogodzić, jeśli weźmie się pod uwagę, iż liczebność armii staropolskiej można było określić na trzy sposoby. Najczęściej podawało się jej wielkość komputową, czyli etatową. Tu zwykle padają liczby 8 tys. piechoty i 12 tys. kawalerii, lub też ogólnie 20 tys. Jednak zwykle stany rzeczywiste były sporo niższe od etatowych. Dlatego najniższe wielkości pojawiające się w źródłach określają właśnie to, ilu tak naprawdę było żołnierzy. Współczesny tym wydarzeniom Wespazjan Kochowski potwierdzał fatalny stan ówczesnego wojska koronnego, twierdząc że pod Batohem znalazło się jedynie 6000 jazdy i 3000 piechoty. "Znużone chorągwie, ledwie trzecia część komputu; jedni dla zasług na deputacyi, a drudzy w domu zgubionej fortuny pilnowali; trzeci nie pilnowali chorągwi, nie mając zapłaty" - pisał Kochowski.

Ale armia polska owej epoki to nie tylko żołnierze, ale i bardzo liczna luźna czeladź (służba obozowa), która im towarzyszyła. Ponadto wiemy, że do żołnierzy przyłączyło się kilkaset rodzin szlachty ukrainnej. Wojsku towarzyszyli też "bazarnicy", którzy na co dzień handlowali z żołnierzami, a okazyjnie brali udział w procederze oszukiwania skarbu państwa, wypełniając szeregi poszczególnych jednostek podczas ich lustracji. Oficer mógł się wówczas wykazać pełniejszym stanem swego oddziału, co oznaczało, że naliczano mu wówczas odpowiednio wyższy żołd.

Z tych wszystkich powodów zaufałbym i takim relacjom, jak Ulryka Werduma, który pisał o 34 tys. Polaków pod Batohem.

Kolejnym kontrowersyjnym tematem jest liczba jeńców, którą po bitwie wyrżnięto. Niektórzy historycy zapominając, czy też nie mając świadomości, iż żołnierze to tylko mniejsza część ówczesnej armii koronnej, nie dowierzali wysokim liczbom pomordowanych, którą podają źródła. Redukowali ich zdaniem przesadzone wielkości do "bardziej wiarygodnych". Uważam, że niesłusznie. Uwzględniając wszystkie kategorie ludzi znajdujących się przy wojsku, liczba 5000 jeńców zabitych po bitwie, jest jak najbardziej prawdopodobna. Dodać trzeba, że w rzezi oszczędzono kobiety i dzieci, mordując jedynie mężczyzn.

Równie kontrowersyjna jest liczebność wojsk kozacko-tatarskich. Także i w tym przypadku należy pamiętać, że czym innym była liczba samych Kozaków, a czym innym liczba całej armii kozackiej, w której bardzo liczna była czerń, czyli lepiej czy gorzej uzbrojeni chłopi. Podobnie jak w armii polskiej, w obozach kozackich trafiały się kobiety i dzieci.

W przypadku Tatarów pamiętać trzeba iż wojska tatarskie składały się i z wojowników, i z liczniejszej od nich służby. Trafiały się nawet kobiety przebrane za mężczyzn, które brały udział w walce.

Jeśli uwzględni się to wszystko, to liczba 100 tys., którą można odnaleźć w jednej z relacji, nie wydaje mi się być przesadzona. Przesadzoną zaś może być liczba 220 tys. Kozaków i Tatarów, którą to liczbę podał Wawrzyniec Rudawski, opierając się na liście biskupa krakowskiego.

Dlaczego?

Obyczaje wojenne ówczesnej epoki dalekie były od humanitaryzmu, lecz nawet w tamtych czasach rzeź bezbronnych jeńców była powszechnie potępianym zjawiskiem. Potępiano ją z różnych powodów. Dla chrześcijan był to ciężki grzech; wystąpienie przeciw zasadom wiary. Dla Tatarów była to zwykła głupota, gdyż zabijając jeńców pozbawiano się źródła dochodu. Zwykle bowiem jasyr czy to sprzedawano (zdrowy mężczyzna kosztował kilkadziesiąt talarów), czy też od jeńców brano wysoki okup za uwolnienie. Za jednego towarzysza kawalerii polskiej można było otrzymać i 1000, i więcej talarów. Dla zwykłego Tatara była to olbrzymia kwota. Zabicie pojmanego oznaczało utratę tych profitów. Dlaczego więc pod Batohem zdecydowano się na wymordowanie kilku tysięcy ludzi, w tym licznych towarzyszy i oficerów?

Wiemy, że inicjatywa wyszła od Kozaków, najpewniej samego Chmielnickiego. Ci przekupili wodzów tatarskich, którzy mieli wydać pojmanych przez siebie Polaków. Głównodowodzący, młody Nuradyn sołtan, miał otrzymać 50 tys. talarów. Jego zastępca, Karasz bej, który w porozumieniu z Kozakami namawiał Nuradyn sołtana do tego kroku, z pewnością także otrzymał niemałą łapówkę. Łapówki dostali również niżej stojący w hierarchii dowódcy Tatarów, gdyż mieli olbrzymie opory przed pozbawieniem się źródła dochodu.

Część relacji informuje o obietnicach Chmielnickiego, który zobowiązał się zdobyć i oddać Tatarom Kamieniec Podolski. Uczestnik tych wydarzeń, Tatar Mamet, twierdził iż Chmielnicki obiecał ordzie ziemie po Zwinogród. Tak więc choć poszczególne relacje różnią się nieco w szczegółach, wszystkie zgodnie twierdzą, że Kozacy przekupili Tatarów, by ci oddali swoją zdobycz na pastwę miecza. Pozostaje pytanie, dlaczego to Kozakom, a właściwie ich wodzom, zależało na śmierci Polaków? W źródłach pełno jest domysłów na ten temat. Przykładowo kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł uważał:

"Chmielnicki donosi [Nuradyn] sułtanowi, że nasi znowu gromadzą się pod Kamieńcem [Podolskim] i jeśli rozproszy się wojsko [kozacko-tatarskie], zagraża największe niebezpieczeństwo, stąd posyła do Tatarów [którzy zamierzali powrócić do swoich siedzib], aby powrócili. Kiedy ci odmówili, rozkazał zabić wszystkich jeńców; co też nastąpiło. Inni opowiadają, że Chmielnicki, chciwy polskiej krwi, zapłacił [Nuradyn] sułtanowi za ścięcie dobrych obywateli. Tak wylana niewinna krew wielu tysięcy woła o pomstę do Boga."

Czy Chmielnicki chciał zemścić się za Beresteczko? Czy może zatrzymać ordę? Czy też kierowały nim inne motywy? Tego niestety już się nie dowiemy. Pozostają nam tylko spekulacje.

Szczęściarze

Nieliczni jeńcy mieli olbrzymie szczęście przeżyć te wydarzenia. A pomogli im w tym zwykli Tatarzy. O ile bowiem ich starszyzna została przekupiona, o tyle niemożliwe było zapłacić odpowiednią rekompensatę wszystkim Tatarom. Dlatego ci najprostsi, nie chcąc się pozbawić potencjalnych zysków, ukryli część Polaków w swoich szeregach, przebierając ich za swoich współziomków, czy nawet za kobiety. Choć kilkakrotnie sprawdzano ich szeregi, wyłapując przebierańców, nielicznym udało się ujść bacznemu oku kozackich i tatarskich lustratorów. Do takich szczęściarzy należał Stanisław Zygmunt Druszkiewicz, który swoje przejścia opisał następująco:

"Mila od Batoha uchodzącego pod Władyżynem [Ładyżynem] mnie wzięto [do niewoli], a tak tuli casus [zdarzył wypadek], że ciż Tatarowie znów z tejże wsi z Krymu, com się im był i na Żółtych dostał Wodziech [w bitwie nad Żółtymi Wodami w 1648 roku]. Ależ strojniejszego wzięli pod Batohem niż na Żółtych Wodach. Na tureckim siedziałem koniu, w pancerzu oprawnym i pieniądze przy mnie znaleźli, dwieście czerwonych złotych [czyli 400 talarów], i to mi dało żywot, żem się znowu znajomym dostałem Tatarom. Niewypowiedzianie o to się starali, aby mnie nie ścięli, i to też nie mniej pomogło, że umiałem ich język. W swoje suknie [ubrania] przebrali, szablę, sahajdak dali i między sobą uwozili (bo więźnia nie tak traktują, ręce, nogi podwiązane i arkan na szyję). Ależ się też spodziewali wielkiego za mnie okupu, jakożem się szacował na dwa tysiące twardych talarów."

Druszkiewicz dwukrotnie uciekał Tatarom, ale był łapany przez innych. Jednak i ci go ukrywali, licząc na okup, więc udało mu się przetrwać masakrę jeńców. Gdy armia kozacko-taraska spod Batoha pomaszerowała na Kamieniec Podolski, Druszkiewicz nawiązał kontakt z przeorem kamienieckich karmelitów bosych, przy którym znajdował się jakiś depozyt Druszkiewicza. Po niemałych przejściach udało się naszemu wojakowi wykupić za jedyne 100 talarów, postaw paklaku (czyli grubego sukna) i parę czapek. Miał więc podwójne szczęście, bo nie dość, że przeżył masakrę, to jeszcze wykupił się z niewoli niewielką kwotą. Innych kosztowało to znacznie więcej. Na przykład Krzysztof Grodzicki zapłacił aż 4 tys. talarów. Wśród oficerów byli i tacy, którzy za swe uwolnienie zapłacili po 10 tys. talarów. Ale i ci mogli zaliczyć się do szczęśliwców, gdyż łącznie z rzezi pod Batohem uratowała się ledwie garstka żołnierzy. Legł tam kwiat armii koronnej, co było olbrzymim ciosem dla całej Polski. Jak pisał wspomniany już kanclerz
Radziwiłł:

"Szerząca się wieść o zniesieniu wojska nigdy bardziej nie przeraziła ojczyzny, już prawie zwątpiono w jej ocalenie." Masakra armii polskiej miała długofalowe skutki, obniżając jej zdolności bojowe na długi czas.

dr Radosław Sikora dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiabitwatatarzy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)