Rutkowski: Polacy są po mojej stronie
- Nic im nie utrudniałem, bo nic nie robili. Doszło do całkowitej kompromitacji polskiej policji - twierdzi Krzysztof Rutkowski.
06.02.2012 | aktual.: 06.02.2012 07:46
Policja zarzuca panu, że utrudniał pan czynności.
- Nic im nie utrudniałem, bo nic nie robili. Doszło do całkowitej kompromitacji polskiej policji. Jeden człowiek z zewnątrz zrobił porządek. Dzisiaj policja mówi, że wiedziała o wszystkim. Zadam więc jedno proste pytanie: dlaczego ciągnęli tę farsę? Czemu narażali setki ludzi na ciężką pracę na mrozie, dlaczego wydawali publiczne pieniądze? Po co robili rzeczy śmieszne i absurdalne, kiedy można było poprowadzić sprawę zupełnie inaczej?
Może weryfikowano różne wersje?
- Policja może teraz mówić o weryfikowaniu różnych wersji. Ale co tu było do weryfikowania? Jest winna. Przyznała się. Po co było weryfikować wersję porwania. Ci, którzy zostali skierowani do specgrupy w komendzie wojewódzkiej, nie znają się na robocie. Jak inaczej można wytłumaczyć fakt szukania porywacza, gdy sprawca był pod nosem? Policja liczyła, że ciało się nie znajdzie, a dziewczyna wymyśliła sobie tę historię. Liczyli, że w mediach będą brylować, dopóki ciało się nie znajdzie. Chcieli, żeby się okazało, że Rutkowski przyjął nieprawidłową wersję. Dziewczyna wskazała miejsce, które znajdowało się 1500 metrów od tego, w którym znaleziono zwłoki. Mogła się pomylić albo wprowadzić mnie w błąd celowo. Ale gdybym miał tamtej nocy jeszcze jedną szansę z nią porozmawiać, to wszystko bym wiedział. Nie chciałem jej cisnąć. Tamta rozmowa odbywała się w przyjaznym tonie. Wszyscy to widzieli.
Pana zdaniem policja nieumiejętnie ją przesłuchiwała?
- Jeżeli policja zatrudnia takich fachowców, psychologów, którzy nie są w stanie prawidłowo przesłuchać dziewczyny, to nie mój problem. Policja powinna zacząć od tej kobiety. Bezpośrednio po zdarzeniu powinna być przesłuchana przez policjantów, ale prokurator przesłuchanie wziął na siebie, a psycholog uwiarygodnił jej zeznania.
Jak można komuś zarzucać, że utrudnia sprawę, kiedy ją rozwiązał? W niedzielę pojechałem na komendę i powiedziałem, że podejrzewam matkę o to, że popełniła przestępstwo. Prosiłem funkcjonariuszy komendy wojewódzkiej o kontakt. Do momentu nagrania pies z kulawą nogą się do mnie nie odezwał. Dopiero później funkcjonariusze komendy wojewódzkiej przywieźli mi wezwanie do prokuratury. Do tego się ograniczyła praca policji. Oni powinni się przyglądać temu co robiłem i się uczyć. Powinni byli mnie zapytać, jak się zachowywała przed badaniem wariografem, itp. Czy policja śledziła stronę antywariograf? Nie. Ja to robiłem. My wyłapaliśmy wejście z Sosnowca. To dało mi pewność działania.
Kiedy nabrał pan podejrzeń wobec matki?
- Po pierwszej rozmowie. Do sprawy ściągnął mnie pełnomocnik Bartka. Pojechałem do tej rodziny, wracając z Krakowa. Zaskoczyła mnie reakcja tej dziewczyny. Oto przyjeżdża Rutkowski-wybawca. Przecież znała mnie z telewizji, znała moją skuteczność. A ona zamiast prosić, żebym znalazł jej dziecko, coś tam mówi i wychodzi do kuchni. A ja dalej rozmawiałem z całą rodziną. Normalna matka, której porwano dziecko, trzymałaby za rękę Rutkowskiego, błagając go o pomoc.
Nie ma pan sobie nic do zarzucenia?
- Za mną stoi robota i zdarzenie. W tej sprawie cała Polska jest po mojej stronie.
Polecamy wydanie internetowe Fakt.pl:
Sokołowski: Policja działała bez zarzutu