Rosyjski deputowany oburzony działaniami armii. "Nikt nie lubi prawdy"
Deputowany do Dumy Państwowej i dowódca wojskowy gen. Andriej Guruliow był oburzony sposobem, w jaki rosyjska armia podeszła do obrony obwody kurskiego. Stwierdził, że armia musiała wiedzieć o zbliżającym się ataku Ukraińców, ale przyznał, że w Rosji "nikt nie lubi prawdy w raportach".
6 sierpnia Siły Zbrojne Ukrainy zaatakowały obwód kurski. Choć Rosjanie początkowo przekonywali o niewielkich potyczkach na granicy, szybko się okazało, że operacja jest szeroko zakrojona. Ukraińcy przejęli kilkadziesiąt wsi, a władze rosyjskie zostały zmuszone do ewakuacji ponad 100 tys. osób.
Członek komitetu obrony Dumy Państwowej generał Andriej Guruliow skrytykował sposób, w jaki Rosja podeszła do obrony obwodu kurskiego. Na Telegramie napisał, że jego żona pochodzi z tamtych regionów, więc był zmuszony tam pojechać, by wywieźć jej rodzinę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosjanie w szoku. "Nie mieści im się to w głowie"
Wojskowy przyznał, że widział, jak w regionie ustawiono pola minowe, które "bez osłony ogniowej nie przyniosły żadnego efektu".
"Kto to zaplanował? Kto to wymyślił? To poważna sprawa" - napisał.
"Nikt nie lubi prawdy"
"Bez naszej wiedzy nie da się zaplanować tak poważnych operacji. Nie sądzę, żeby nie wiedzieli o koncentracji wojsk wroga" - podkreślił Guruliow.
"Jeśli masz wstępne dane o wrogu, to prawdopodobnie musisz pomyśleć o tym, co się wydarzy. Niestety, grupa obejmująca granicę państwową nie posiadała własnych środków rozpoznawczych. We wszystko, co niezbędne, wyposażano ją tylko w ostateczności" - napisał.
Skrytykował także przepływ informacji w wojsku. "Nikt tutaj nie lubi prawdy w raportach. Wszyscy chcemy usłyszeć, że wszystko jest w porządku" - napisał.
Zdaniem deputowanego, należy "przyjrzeć się wszystkim wydanym dyrektywom, rozkazom bojowym i raportom". Przyznał, że może się okazać, że nic takiego nie będzie. "Nikt nie chce się podpisać pod dokumentami, ani wziąć osobistej odpowiedzialności" - napisał.
Były wojskowy: dowództwo zapewniało, że wszystko jest pod kontrolą
Podobne tezy płyną z rozmowy, jaką portal "Ważnyje Istorii" przeprowadził z byłym dowódcą rosyjskiej grupy rozpoznawczej, który przez 10 lat służył w armii i brał udział w inwazji na Ukrainę, ale odmówił dalszej walki. Chcący zachować anonimowość wojskowy stwierdził, że Ukraińcy od pół roku prowadzili rozpoznanie terenów przygranicznych - w tym celu organizowano "wypady", jak słynny marcowy atak legionów rosyjskich wiernych Ukrainie do obwodu biełgorodzkiego.
- Przeprowadzili rekonesans, sporządzili mapę terenu i sprawdzili siły. Czy coś się zmieniło po naszej stronie w ciągu sześciu miesięcy? Nie ma mowy - opisuje.
- Dla tych, którzy są na pierwszej linii frontu, ten przełom nie był wcale zaskoczeniem. Od dawna wiedzieli, że prędzej czy później coś takiego się zacznie, pytanie było: kiedy. Na wszystkie prośby do dowództwa, odpowiadano jak zwykle: "mamy wszystko pod kontrolą, wywiad podaje, że nic nie zostało zauważone" - mówi wojskowy.
Przypomnijmy, że kanał na Telegramie "WCzK-OGPU" donosił, że szef sztabu generalnego Walerij Gierasimow otrzymał od jednego z generałów informację o zbliżającym się ataku, jednak dowódca oskarżył go "panikowanie" i przekonywał, że nie należy "dawać się nabrać na dezinformację wroga".
Czytaj więcej:
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Sekcja komentarzy coraz częściej staje się celem farm trolli. Dlatego, w poczuciu odpowiedzialności za ochronę przed dezinformacją, zdecydowaliśmy się wyłączyć możliwość komentowania pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski