Rosyjska wędka w mętnej wodzie Brexitu
• Kreml z trudem ukrywa satysfakcję z Brexitu i kłopotów politycznych Unii
• Wymowny jest wpis twitterowy rzeczniczki rosyjskiego MSZ, która zaproponowała, by UE zmieniła nazwę na Whoexit
• Z drugiej strony Rosja może ucierpieć od turbulencji gospodarczych po Brexicie
• Kłopoty UE wzmacniają pozycję Moskwy w obszarze b. ZSRR jako jedynej alternatywy
• Putin chce jednocześnie wykorzystać zamieszanie do zniesienia unijnych sankcji
• Kremlowscy analitycy piszą o scenariuszu Europy podzielonej na dwa konkurencyjne organizmy - "Sojusz Niemiecki" i "Mur Polsko-Bałtycki"
27.06.2016 | aktual.: 27.06.2016 09:30
Kreml zaprzecza, jakoby maczał palce w Brexicie i stawia oficjalny akcent na stratach Rosji wynikających z osłabienia Unii Europejskiej. Z drugiej strony, rosyjskie elity władzy nie kryją zadowolenia z tego, że Zachód pogrąża się właśnie w mętnej wodzie politycznej. Analizują przewagi w relacjach z UE, NATO i strefą poradziecką, szykując się do zarzucenia kilku wędek.
Globalny znak zapytania
Rosyjski prezydent oświadczył publicznie, że Kreml nie miał nic wspólnego z wynikami brytyjskiego plebiscytu o wyjściu z Unii Europejskiej. Tym razem Władimirowi Putinowi można uwierzyć na słowo, bo przyczyn takiej, a nie innej decyzji wyborczej trzeba szukać w samej Brytanii i wewnętrznych problemach UE.
Inna sprawa, że kryzys relacji unijno-rosyjskich, który nastąpił po aneksji Krymu, walnie się do tych kłopotów przyczynił. Nie jest także tajemnicą, że Kreml wspiera wszelkie ruchy eurosceptyczne, finansuje europopulistów i wszelkiej maści narodowców, licząc na powstanie w Europie trwałych podziałów, uniemożliwiających mówienie jednym głosem o Rosji i zbiorowym bezpieczeństwie. Co innego jednak maczanie palców, a co innego odnoszenie korzyści z faktu, że Europa wskoczyła właśnie do mętnego bajora politycznego. Zapowiedzią takiego stosunku Rosji do Brexitu jest twitterowy wpis rzecznik prasowej rosyjskiego MSZ. Marija Zacharowa zaproponowała, aby UE zmieniła nazwę na Whoexit, czyli kto następny do wyjścia.
Serdeczną satysfakcję rosyjskich elit władzy z cudzego nieszczęścia studzą rosyjscy ekonomiści. Wskazują, że jeśli UE wpadnie w kolejną fazę gospodarczych i finansowych turbulencji, to pierwszym kto ucierpi od rykoszetów będzie Rosja. Równanie nie jest skomplikowane, bo nawet po wprowadzeniu wzajemnych sankcji UE pozostała głównym partnerem handlowym Moskwy, na którego w 2015 r. przypadało 46 proc. obrotów rosyjskiego handlu zagranicznego. To europejski import ropy naftowej i gazu napełnia rosyjski budżet, a więc każda dekoniunktura w UE to finansowe kłopoty Rosji.
Mimo tego, że relacje gospodarcze Rosji z Wielką Brytania nie były zbyt intensywne, to londyńskie City odgrywa ogromną rolę w kreowaniu rynku rosyjskich akcji. Dość powiedzieć, że w Wielkiej Brytanii kapitalizują się rosyjskie monopole surowcowe, a Gazprom stoi na czele giełdowego TOP-20. Spółki typu offshore pod brytyjską jurysdykcją to cicha przystań dla 60 mld dolarów kapitałów wyprowadzonych z Rosji.
Na koniec warto wspomnieć o rosyjskich rezerwach kruszcowo-walutowych, z których 80 proc. zostało rozmieszczonych w zagranicznych papierach wartościowych i walutach. Udział Wielkiej Brytanii wynosi 9,1 proc, ale udział Unii Europejskiej już 62 proc. Ponadto 41 proc. rosyjskich rezerw przekonwertowano w euro. Tak więc każde zawirowanie gospodarek UE uderzy w Moskwę. Dość jednak nudnych wyliczeń, pora przejść do politycznych korzyści.
Brexit dla WNP
Im mniej UE w Europie i w strefach z nią graniczących, tym więcej Rosji. To kolejne równanie podpowiadające geopolityczne skutki Brexitu. Zarówno zachodni, jak i rosyjscy eksperci są bowiem wyjątkowo zgodni, że najważniejszym następstwem brytyjskiego plebiscytu jest cios wizerunkowy, nieuchronny spadek autorytetu, a więc potencjału UE w świecie. A jeśli w świecie, to także na obszarze poradzieckim.
Jak pokazuje historia najnowsza, europejski wektor transformacji i integracji stanowił dla państw poradzieckich klucz bezpieczeństwa i suwerenności. To prawda, że wykorzystywany w różny, zazwyczaj instrumentalny sposób, ale najważniejsze było istnienie alternatywy wobec Rosji. Nieprzypadkowo polityki zagraniczne państw, jakie powstały na gruzach ZSRR, zwykło nazywać się wielowektorowymi, bo równowaga pomiędzy imperialnymi apetytami Moskwy a otwartym scenariuszem integracji z Europą stanowiła o suwerenności takich państw, jak Białoruś, Armenia czy Azerbejdżan, o Ukrainie nie wspominając. To siła ekonomiczna UE i atrakcyjność kulturowa Europy, potwierdzona na przykład polskim sukcesem transformacyjnym, przyciągała poradzieckie społeczeństwa w pole demokracji, wolnego rynku i praw obywatelskich.
Brexit poważnie zachwiał takim wizerunkiem UE i siłą europejskiego przyciągania. Wobec braku innych alternatyw niż Moskwa, na obszarze poradzieckim powstaje cywilizacyjna próżnia, rozlewająca się na sfery bezpieczeństwa, gospodarki i polityki. Nieobecni nie mają racji, dlatego Rosja zrobi wszystko, aby taką próżnię i słabość UE wykorzystać. I nie będzie musiała włożyć znaczących środków lub wysiłków. Wobec narastania współczesnych wyzwań, takich jak terroryzm czy fundamentalizm, przy braku UE, państwa WNP same zwrócą się do Rosji o opiekę. Chyba, że scedują swoją suwerenność na Chiny, a to w pełni możliwy skutek Brexitu dla strefy Azji Środkowej. Innej alternatywy po prostu nie będzie. Pora zatem na samą UE i Europę.
Dwie Europy
Publiczna wstrzemięźliwość Kremla wobec Brexitu jest zrozumiała. Po pierwsze, nie wiadomo do końca, jak potoczy się proces oddzielania Wielkiej Brytanii od UE i co zostanie z samej Brytanii wobec unijnych aspiracji Szkocji i Irlandii Północnej. Po drugie, Kreml chce maksymalnie wykorzystać europejskie zamieszanie do złagodzenia lub wręcz anulowania unijnych sankcji. To prawda, że mimo Brexitu UE potwierdziła niezmienność tego aspektu swojej polityki rosyjskiej. Ale Władimir Putin sprawia wrażenie zainteresowanego w postępie procesu mińskiego, tak, aby dać Brukseli i głównym państwom członkowskim pretekst do podjęcia decyzji korzystnej dla Rosji. Kieruje się prostą logiką, a ta podpowiada, że Unia ma obecnie ważniejsze problemy niż Ukraina i w obliczu egzystencjalnego kryzysu zrobi wiele, aby skrócić listę problemów do rozwiązania, koncentrując się na własnej przyszłości.
Putin wspiera swój tok myślenia konkretnym działaniami. Takim było czerwcowe Petersburskie Forum Ekonomiczne z udziałem szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junckera, byłego prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego, premiera Włoch Mattea Renziego i licznych reprezentantów eurobiznesu. A raczej części zainteresowanej w zyskach z rosyjskiego rynku. Oficjalnie podjęto wieloznaczną decyzję o remanencie wzajemnych relacji, tak, aby wyłonić obszary możliwej współpracy.
Nieoficjalnie Putin zarzucił wędkę tzw. Wielkiej Euroazji, tj. rosyjskiego korytarza inwestycyjnego i tranzytowego do Chin, wspartą lukratywnymi propozycjami specjalnych preferencji dla wybranych. Adresatem są oczywiście ponadnarodowe koncerny europejskie, ale także stolice państw członkowskich UE zainteresowane szczególnie we współpracy z Moskwą. Chodzi o Austrię, Włochy, Hiszpanię i Grecję. Kreml wie co robi - Wielka Euroazja to instrument nacisku na Berlin i Paryż, bo to Niemczech i Francji trzyma się spójność antyrosyjskich sankcji. A może tylko na Berlin, zważywszy, jak kremlowskie zaplecze analityczne prognozuje obecnie rozwój sytuacji po Brexicie.
Zdaniem rosyjskiej agencji Polityka Zagraniczna, programowanej przez rosyjskie MSZ, bardzo prawdopodobny jest scenariusz podziału Unii na dwa konkurujące ze sobą organizmy. Pierwszym będzie "stara" UE, zdominowana przez Berlin do wymiaru "Sojuszu Niemieckiego" w Europie, który ze względu na polityczny pragmatyzm i interes gospodarczy będzie dążył do normalizacji stosunków z Rosją. Europa numer 2 został nazwana umownie "Murem Polsko-Bałtyckim". Będzie to więc europejska oś anglosaska, z udziałem USA i Wielkiej Brytanii (lub jej resztek) połączona z Europą Środkowo-Wschodnią. Rzecz jasna o antyrosyjskim fundamencie.
Najważniejszy dla Moskwy będzie sprzeczny z natury i konkurencyjny cel istnienia dwóch Europ, a więc bilans własnych korzyści. Oprócz realizacji, nieco ułomnej z powodu istnienia Muru, koncepcji Europy od Atlantyku po Pacyfik, czytaj - wspólnej przestrzeni ekonomicznej zachodnich technologii i rosyjskich surowców oraz korytarza transportowego do Azji, na plan pierwszy wysuwa się bezpieczeństwo. Funkcjonowanie dwóch europejskich wymiarów zlikwiduje największe zagrożenia Rosji, jakimi są NATO i nadmierne wpływy amerykańskie na naszym kontynencie.
Nieprzypadkowo 22 czerwca 2016 r. czyli w rocznicę napaści III Rzeszy na niedawnego sojusznika - ZSRR, Putin wezwał do budowy wspólnego bezpieczeństwa, w którym NATO stanie się zbędne. Nowy system europejski najlepiej oprzeć na bilateralnym partnerstwie suwerennych państw i filarze OBWE, czyli z decydującym udziałem Rosji. Taka jest moskiewska wizja Europy za dziesięć lat. Na rękę Moskwy gra także atut społeczny, a raczej deformacja kapitału ludzkiego.
Badania socjologiczne dokonane przez renomowaną pracownię Lewada dowodzą, jak iluzoryczne są nadzieje na europeizację społeczeństw Europy Wschodniej. Przynajmniej w strefach konfliktów, takich jak Ukraina. Zamiast wymarzonego społeczeństwa obywatelskiego i demokratycznego fundamentu, polityczną górę biorą nacjonał-populiści, w postaci sformalizowanych i nieformalnych ruchów kombatanckich oraz nurtów szowinistycznych. Przy całej różnicy tożsamościowej, identyczne zjawisko wystąpiło także z całą siłą w brytyjskim głosowaniu.
Właściwie cała UE, od Słowacji po Francję pełna jest podobnych aktywistów "obywatelskich". Na wspólnotę ideową takiego typu w rozbijaniu Europy liczy Kreml. Czy Brexit stanie się impulsem powstania eurosceptycznego i populistycznego internacjonału? Dla Kremla to marzenie, które staje się rzeczywistością.