Rosyjscy szpiedzy przetrwają kompromitację. Katastrofa GRU uczy nie lekceważyć Zachodu
Ciężkie dni dla rosyjskiego wywiadu wojskowego się nie skończyły. Ujawniono nazwisko drugiego agenta odpowiedzialnego za zamach na Siergieja Skripala. Kryzys minie. Pokazuje jednak, jak pewnie siebie poczuł się Kreml w konfrontacji z Zachodem.
09.10.2018 | aktual.: 09.10.2018 16:29
Dziennikarze śledczy z portalu Bellingcat zidentyfikowali drugiego zamachowca z Salizbury, który razem z Anatolijem Czepigą na początku roku usiłował otruć Siergieja Skripala. Ma to być Aleksander Miszkin, z wykształcenia lekarz, zwerbowany przez rosyjski wywiad wojskowy.
Brytyjczycy z Bellingacata prześledzili historie służby i fałszywe tożsamości Miszkina i Czepigi. Wielu dziennikarzy śledczych i internautów amatorów od miesięcy przeszukuje internet, tropiąc działalność rosyjskich szpiegów i zabójców z zarządu sztabu generalnego popularnie nazywanego "GRU".
Już samo powszechne zainteresowanie i rzucanie światła na pracę wywiadu byłoby potężnym ciosem dla dobrze działającej służby. Kłopot w tym, że rosyjska służba wcale dobrze nie działała, a obywatelskie śledztwa ujawniły całą serię kompromitujących zdarzeń. Okazało się, że wielu agentów otrzymywało paszporty z kolejnymi numerami seryjnymi, szpiedzy mieli przy sobie dokumenty podróży i inne dokumenty łączące ich z centralą. W wojnie elektronicznej używali publicznych sieci, a w chwili wpadki nie potrafili zniszczyć obciążającego ich sprzętu.
Wpadki zdarzają się najlepszym. W latach 90. agenci izraelskiego wywiadu nie wzięli pod uwagę starszych pań w Szwajcarii, które pilnie obserwują co się wokół nich dzieje i chętnie dzwonią na policję. Agenci mieli wymienić podsłuchy w palestyńskim biurze znajdującym się w budynku mieszkalnych. Zostali jednak wypatrzeni przez czujną staruszkę z wizjerem w drzwiach. W rezultacie skomplikowana akcja asów Mossadu zakończyła się klapą.
Izraelczycy wyciągnęli jednak wnioski i działają dalej. Podobnie będzie z Rosjanami. Możliwe, że przeprowadzą czystkę skompromitowanych kadr, przeanalizują procedury i znowu skutecznie zaszyją się w półmroku. Ich działalność i rywalizacja, jeśli nie konflikt, z Zachodem się nie zakończy, a źle będzie, jeżeli tylko oni wyciągną wnioski.
Katastrofa GRU pokazuje nieprawdopodobną wręcz pewność siebie rosyjskich szpiegów i lekceważące podejście do działań kontrwywiadowczych Zachodu. Przyznać przy tym trzeba, że agenci Kremla mieli powody do zadowolenia, bo bardzo wiele udało się im się na przestrzeni ostatnich lat osiągnąć. Żeby wymienić tylko część sukcesów warto wspomnieć o ich wpływie na procesy polityczne po obu stronach Atlantyku, zalewanie internetu treściami produkowanymi w fabrykach trolli, sukcesy działań antyterrorystycznych i wspieranie własnej dyplomacji na całym świecie.
Pycha i arogancja GRU potwierdza lekceważący stosunek Rosjan do Zachodu sięgający czasów ZSRR, a pewnie i wcześniejszych. Zgodnie z tą logiką demokratyczny zachód pławiący się, a wręcz „gnijący”, w dostatku jest kompletnie bezbronny w obliczu zdecydowanych działań zdyscyplinowanego reżimu.
To "wschodnie" myślenie wykracza poza obszar działania GRU i poza granice Rosji. Według tego podejścia, ludzie z Zachodu są naiwni, rozpieszczeni dobrym życiem, a przez to stają się łatwym łupem dla rozmaitych krętaczy i naciągaczy, o szantażystach politycznych nie wspominając. Zachód można doić do upadłego, wykorzystać, a następnie porzucić.
Nic jednak bardziej mylnego. Prawdą jest, że władze autorytarne są łatwiejsze do zmobilizowania i bardziej zdyscyplinowane, przez co do nich zawsze należy pierwszy ruch, a często też drugi, trzeci i kilka następnych… Świetnym tego przykładem jest UE, ze swoimi procedurami, uzgodnieniami i elastycznością kloca betonu.
Mieszkańcy Starego Kontynentu i ich organizacje mają wiele słabości, ale nigdy nie należy ich lekceważyć. Wiele krajów boleśnie się o tym przekonało, w tym także dawny Związek Radziecki i później Rosja Putina. Nie chodzi przy tym o idealizowanie UE i krajów Europy Zachodniej. Politycy wszędzie są zapatrzeni w siebie, a demokratyczny, kadencyjny system utrudnia podejmowanie działań zarówno szybkich jak i długofalowych.
Nie w tym rzecz. Tak jak kiedyś komuniści wieszczyli rychły upadek Zachodu, tak teraz nie brak ludzi, którzy widzą zbliżającą się katastrofę, której oznaką ma być napływ imigrantów, upadek tradycyjnych wartości, bezrobocie i wiele innych powodów. Nic takiego się jednak nie dzieje, a Europa w swoim tempie radzi sobie z kolejnymi problemami tak, jak poradziła sobie z falą uchodźców sprzed 3 lat, a teraz dobrała się do skóry rosyjskiemu wywiadowi.
Jarosław Kociszewski dla Opinii WP
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl