Co teraz zrobi Moskwa? Tego problemu Rosja już nie ukryje
Dziennie w Ukrainie Rosjanie zużywają tyle samo amunicji, co w najcięższym okresie walk w 1942 roku. Każdej doby wykonują nawet 800 ataków, wystrzeliwując do 60 tys. sztuk amunicji. Tak wielkie zużycie powoduje problemy logistyczne i produkcyjne.
Jeszcze do niedawna obie strony korzystały głównie ze sprzętu pochodzącego z czasów Układu Warszawskiego. Stąd charakterystyczny dla produktów byłego ZSRR kaliber 122 mm i 152 mm. Kiedy na przełomie czerwca i lipca Ukraińcy zaczęli przechodzić na sprzęt zachodni, znacznie bardziej zaawansowany technicznie, bardziej precyzyjny i mniej awaryjny, Rosjanie stracili także przewagę mobilności. Dostawy polskich Krabów, niemieckich PzH2000 i brytyjskich AS-90 szybko zniwelowały różnice.
Organizacja grup artylerii w brygadach obu armii jest taka sama: z trzema bateriami po 18 zestawów artyleryjskich – 36 lufowych i 18 rakietowych, wyposażonych w zestawy BM-21 Grad. Do tego dywizjon przeciwpancerny z 12 działami kal. 100 mm, a w każdym batalionie zmechanizowanym dodatkowo znajduje się sześć moździerzy 120 mm. W sumie w brygadzie jest ich 18.
Jednak Ukraińcy ze względu na szczupłość sił i zapasów muszą bardzo ostrożnie i mądrze dysponować swoją artylerią. Stąd uderzenia są kierowane na konkretne, najważniejsze cele. Ukraińcy precyzyjnie rozpoznają rosyjskie bazy, stanowiska dowodzenia i niszczą je punktowo. Dzięki temu zużycie amunicji jest znacznie mniejsze, a efekty znacznie lepsze.
Zupełnie inną taktykę stosują Rosjanie. Początkowo prowadzili precyzyjne uderzenia na cele wojskowe. Jednak im dłużej trwała wojna i przestawała iść po myśli napastników, artylerzyści zaczęli atakować cele powierzchniowe: osiedla, wsie, miasteczka. Po przegranej pod Kijowem, wrócili do metod znanych od początku XX wieku, które stosowano podczas obu wojen światowych, a Rosjanie stosują do dziś – silnych przygotowań artyleryjskich, po których rusza natarcie, poprzedzone wałem ogniowym, albo po prostu nawałą ogniową prowadzoną na cele obszarowe: wsie i osiedla.
Polega to na ostrzeliwaniu pozycji przeciwnika, zmuszając go do ukrycia się, albo chwilowego wycofania, następnie ruszają oddziały zmechanizowane, przed którymi przesuwa się ogień artylerii, utrzymywany w pewnej odległości. Dzięki temu obrońcy mają mniej czasu na skonsolidowanie obrony i odparcie ataku.
Sytuacja Rosjan zmieniła się dość mocno od początku sierpnia. Dotychczas nie musieli obawiać się zbytnio ognia kontrbateryjnego. Ukraińska lufowa artyleria miała niewystarczający zasięg, zmieniło się to, kiedy Ukraińcy otrzymali zachodni sprzęt z precyzyjną amunicją o zasięgu ponad 40 km. Od tej chwili nie mogą czuć się bezpieczni.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wojsko zajęło kluczowe miasto. Azerowie odcięli Armenię od stolicy Górskiego Karabachu
Kurczące się zapasy
Rosjanie posiadają jeszcze spore zapasy klasycznej amunicji artyleryjskiej. Jest ona jednak w niskim standardzie i aby osiągnąć podobny efekt do ukraińskich uderzeń, Rosjanie muszą zużyć od siedmiu do dziesięciu razy więcej pocisków. Sytuacja wygląda jeszcze gorzej w przypadku bardziej zaawansowanych pocisków.
Wadim Skibicki, rzecznik prasowy Głównego Zarządu Wywiadu Ukrainy, poinformował, że rosyjskie zapasy precyzyjnej amunicji są już na wykończeniu. Agresorzy zużyli już ponad 55 proc. pocisków typów Kalibr, Iskander i Kindżał.
- Szczególnie trudna jest dla nich sytuacja z Iskanderem. W sumie zostało im około 20 proc. tego, co posiadali przed wojną, a może nawet mniej. Podobnie wygląda sprawa Kalibrami. To dość skuteczny pocisk, ale ich liczba nie jest tak duża. Dlatego używają pocisków Ch-22 i S-300 w wersji naziemnej. Ale i te rezerwy się wyczerpują – powiedział Skibicki.
- Według źródeł ukraińskich Rosjanie mają spore problemy z amunicja precyzyjną – mówi dr Michał Piekarski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego. - I można uznać te informacje za wiarygodne, gdyż pocisk kierowany, taki jak Kalibr, potrzebuje wielu komponentów. To układ naprowadzania i zarządzające lotem komputery, to liczne precyzyjne mechanizmy. Możliwość produkcji jest ograniczona przez dostępność części w tym zwłaszcza mikroprocesorów – ocenia ekspert.
Oceny ekspertów potwierdzają wydarzenia na froncie. Na początku miesiąca Rosjanie wykorzystali lądowy system przeciwokrętowy Bał, do atakowania celów lądowych na południu Ukrainy. Poddźwiekowy pocisk z napędem turboodrzutowym 3M24U ma zasięg do 260 km i jest przeznaczony do niszczenia jednostek morskich przeciwnika. Przy użyciu podobnego systemu Ukraińcy zatopili krążownik "Moskwa".
Użycie Bała może sugerować, że Rosjanom powoli zaczyna brakować pocisków rakietowych klasy ziemia-ziemia. Posłanie w powietrze przeciwko celom na ziemi pocisku 3M24U daje niewielkie korzyści militarne, a pod względem koszt – efekt jest to marnotrawienie środków.
Przyczyną mogą być sankcje, które spowodowały przestój w fabrykach zbrojeniowych. W Uljanowsku wstrzymano produkcję pocisków przeciwlotniczych, a pracownikom dano do wyboru albo bezpłatny urlop, albo służba w dywizjonach artylerii rakietowej. Rosjanom przede wszystkim brakuje elektroniki i urządzeń optycznych, które importowali z Niemiec i Francji.
Co zrobi Moskwa?
Braki sprzętowe są coraz bardziej odczuwalne na froncie. O ile klasycznych nienaprowadzanych pocisków jeszcze długo nie zabraknie, tak skomplikowanego uzbrojenia rakietowego nie mają już zbyt wiele. Na podstawie nagrań i doniesień ukraińskiej armii, najnowszych pocisków typu Kindżał zostało Rosjanom jedynie około 40. Głównie z serii przedprodukcyjnych. Na nowe raczej nie można liczyć.
- Rosjanie mierząc się z brakami sprzętu, mogą próbować desperacko ograniczać ich parametry – uważa dr Piekarski. - Ale to oznacza, że np. pocisk ze zubożonym układem naprowadzania lub wręcz bez takowego, jak 60 lat temu, będzie miał niską celność i trzeba będzie używać ich dziesiątek, by próbować osiągnąć oczekiwany efekt i nie da się niszczyć precyzyjnie choćby stanowisk dowodzenia.
Już tak się dzieje, ponieważ "precyzyjne" uderzenia przejęły pociski systemów Uragan i Smiercz. Te średnio nadają się do takich zadań. Precyzją bowiem nie grzeszą.
- Można strzelać w całe miasta, jak robili to Niemcy przy użyciu pocisków V-1 i V-2, atakując Londyn, ale to nie zmieni wiele. Zginie tylko więcej osób cywilnych i będzie to kolejna zbrodnia wojenna – konstatuje dr Michał Piekarski.
Dla Wirtualnej Polski - Sławek Zagórski
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski