Rosja zmieniła doktrynę broni jądrowej. Wynika z niej, czego nie może robić Polska
Rosja celowo eksponuje zmianę doktryny użycia broni jądrowej, aby wywołać dyskusję i strach w Europie Zachodniej - uważają eksperci, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska. Z atomowym odwetem Kremla - w myśl dokumentu - mogłyby spotkać się nawet ćwiczenia wojskowe prowadzone w Polsce, przy granicy obwodu królewieckiego.
21.11.2024 06:10
W nocy z 18 na 19 listopada ukraińskie siły przeprowadziły pierwszy atak ATACMS na terytorium Rosji, uderzając w rosyjski skład amunicji w Karaczewie, w obwodzie briańskim. Stało się to zaledwie kilka dni po uzyskaniu zgody USA na takie działania. W odpowiedzi na decyzję administracji Bidena prezydent Władimir Putin podpisał 19 listopada zaktualizowaną doktrynę nuklearną Rosji. Poprzednia aktualizacja doktryny miała miejsce w czerwcu 2020 roku.
Do listy zagrożeń mogących spotkać się z nuklearnym odstraszaniem, Kreml zaliczył "planowanie i prowadzenie przez potencjalnego wroga zakrojonych na szeroką skalę ćwiczeń wojskowych w pobliżu granic Federacji Rosyjskiej" - donosi rosyjska agencja Interfax. Rosyjskie media omawiają szczegółowo sprawę ratyfikacji przez Władimira Putina zaktualizowanej doktryny jądrowej. W nowej wersji Rosja wyraźnie obniża próg zagrożenia, przy którym może wykorzystać broń jądrową.
Już organizacja w Polsce ćwiczeń takich jak Anakonda (w sumie zaangażowanych w nie było 30 tys. żołnierzy) czy Dragon (tu łącznie 100 tys. uczestników), rozgrywanych m.in. ma Mazurach, niedaleko granicy z obwodem królewieckim, mogłaby być uznana za "zagrożenie, wobec którego Rosja zastosuje się odstraszanie nuklearne".
Podobnie zresztą budowa i uruchomienie bazy antyrakietowej w Redzikowie. Zgodnie z doktryną, Rosjanie mogą to zinterpretować jako "zbliżenie wrogiej infrastruktury wojskowej do granic Federacji Rosyjskiej co stanowi niebezpieczeństwo, które w zależności od sytuacji polityczna i strategicznej, może przerodzić się w zagrożenie militarne".
Doktryna dodaje także nowe zagrożenia, które mogą prowadzić do reakcji nuklearnej Rosji, takie jak - tworzenie lub rozszerzanie sojuszy wojskowych z infrastrukturą zbliżającą się do granic Rosji, izolacja części terytorium Rosji, niszczenie obiektów ekologicznie niebezpiecznych. Katalog jest szeroki i otwarty. Jak wskazują eksperci - świadomie.
- Strona rosyjska celowo promuje główne tezy dokumentu, aby był on komentowany w Europie. To część kampanii mającej na celu zastraszenie zachodniego społeczeństwa - komentuje dla WP dr Michał Marek, założyciel Fundacji Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa oraz ekspert w dziedzinie przeciwdziałania dezinformacji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Mechanizm działania Kremla jest taki, że im więcej gróźb padnie, tym aktywniej działać będzie rosyjska agentura wpływu w Polsce i na Zachodzie. Możemy spodziewać się wielodniowego zastraszania nas komentarzami o nuklearnym armagedonie sprowokowanym przez "podżegaczy wojennych", którzy popierają Ukrainę i zezwolili jej na atakowanie rosyjskiego terytorium rakietami systemu ATACMS - dodaje dr Michał Marek.
Zdaniem naszego rozmówcy po tym, jak administracja USA udzieliła zgody Ukrainie na ostrzeliwanie celów w głębi Rosji, było pewne, że Kreml odpowie narracją o atomowym odwecie.
- Tym razem Rosjanie wyraźnie już przelicytowali. Ich wachlarz politycznych środków z zakresu budowy nacisku na Europę Zachodnią wyczerpał się i pozostaje im tylko atomowy straszak. Zarazem wytyczane dotąd przez Kreml "czerwone linie", za którymi miał nastąpić odwet, były już wielokrotnie przekraczane - podsumowuje dr Michał Marek.
Wskazuje też, że rosyjskie media już napisały, że Ukraińcy użyli ATACMS do ataku w Rosji, a zatem teoretycznie powinno się to spotkać z odpowiedzią nuklearną, która jednak nie nastąpiła. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, stwierdził 18 listopada, że Stany Zjednoczone "dolewają oliwy do ognia", a zatwierdzenie przez USA ukraińskich ataków ATACMS na rosyjskie cele wojskowe będzie "nową jakością napięcia" i "jakościową" zmianą w zaangażowaniu USA w wojnę.
Rosyjska doktryna jądrowa. Mamy ją czytać i się bać
Dr Wojciech Siegień, ekspert w dziedzinie analiz rosyjskiej propagandy oraz autor podcastu "Blok wschodni" w serwisie Krytyka Polityczna zwraca uwagę, że opisywana doktryna zawiera wiele niedomówień, mających zwiększać niepewność Zachodu w kwestii reakcji Rosji. Treść i omówienia dokumentu zostały nagłośnione, aby dyskutowano nad nimi m.in. w Polsce.
- Nie wiadomo czy sformułowanie "atak na integralność terytorialną Rosji", dotyczy także terytoriów okupowanych w Ukrainie, czyli na przykład Donbasu oraz Krymu. To celowy zabieg. Rosja kreuje takie niejasności, aby zachodni analitycy się nad tym głowili i szacowali ryzyko - mówi dr Siegień.
Zobacz także
- Rosjanie od dawna tym grają, że ich reakcja jest rzekomo nieprzewidywalna - dodaje rozmówca.
- Rosja doszła do ściany. Tyle razy używali argumentu o użyciu broni jądrowej, że w tej chwili nie ma czego eskalować narracyjnie. Dziś pozostawałoby im wykonanie tego kroku. Natomiast jest jeszcze czynnik polityczny, czyli kraje takie jak Chiny i Indie, z którymi Rosja chciałaby tworzyć koalicję przeciwko Zachodowi. W tych krajach nie ma zgody na konflikt z użyciem broni jądrowej - komentuje dr Siegień.
Doktryna opisuje, czego boi się Rosja
Rozmówcy Wirtualnej Polski wskazują, że o zmianie doktryny jądrowej mówiono w Rosji już we wrześniu, a także w październiku. Nagłośnienie jej zmian teraz, to odpowiedź na zgodę USA na ataki Ukrainy na cele położone na rosyjskim terytorium. Dokument opublikowano 19 listopada na oficjalnym portalu Kremla.
"Podstawy te odzwierciedlają oficjalne poglądy na istotę odstraszania nuklearnego, definiują niebezpieczeństwa i zagrożenia militarne, a także zasady warunków przejścia Federacji Rosyjskiej na użycie broni nuklearnej" - czytamy w dokumencie.
Zgodnie z doktryną "tworzenie nowych lub rozszerzanie istniejących koalicji wojskowych (bloków i sojuszy), prowadzące do zbliżenia ich infrastruktury wojskowej do granic Federacji Rosyjskiej stanowi niebezpieczeństwo, które (...) może przerodzić się w zagrożenie militarne dla Federacji Rosyjskiej, wobec którego może być prowadzone odstraszanie nuklearne.
Z odpowiedzią spotkają się: "atak na krytyczne obiekty państwowe lub wojskowe Rosji, którego konsekwencje uniemożliwiają odpowiedź sił nuklearnych", "agresja zbrojna przeciwko Rosji lub Białorusi, prowadząca do zagrożenia dla suwerenności i integralności terytorialnej tych państw".
Ponadto do zagrożeń zalicza się "planowanie i prowadzenie przez potencjalnego wroga zakrojonych na szeroką skalę ćwiczeń wojskowych w pobliżu granic Federacji Rosyjskiej". Rosja zapowiada, że "może użyć broni nuklearnej, jeśli otrzyma wiarygodne informacje o masowym wystartowaniu broni rakietowej, oraz UAV, i przekroczeniu przez te systemy granicy z Rosją".
Dyrektor CIA William Burns ostrzegał już 7 września przed uleganiem standardowej rosyjskiej retoryce nuklearnej. I właśnie jej przykładem jest aktualizacja dokumentu.
Z kolei według Białego Domu decyzja Rosji nie była zaskoczeniem i stanowi kontynuację "nieodpowiedzialnej retoryki". Pentagon podkreślił, że nie zauważył szczegółowych zmian w postawie nuklearnej Rosji - poza deklaracjami.
ISW nadal ocenia z kolei, że użycie broni nuklearnej w Ukrainie lub gdziekolwiek indziej przez Rosjan jest bardzo mało prawdopodobne. Kreml regularnie wykorzystuje groźby nuklearne, by powstrzymać Zachód przed udzielaniem Ukrainie wsparcia wojskowego.
Sytuacja na froncie
Tymczasem na froncie trwają walki. W ostatnim czasie rosyjskie siły odnotowały postępy w obwodzie kurskim oraz na granicy obwodów donieckiego i zaporoskiego, podczas gdy ukraińskie siły dokonały postępu na północ od Charkowa.
Rosyjscy blogerzy wojskowi twierdzili, że wojska rosyjskie posunęły się w rejonie lasu Olgowskiego (na południowy wschód od Korieniowa), w pobliżu Olgówki i Kremianego (obie miejscowości na wschód od Korieniowa) oraz na wschodnich obrzeżach Plechanowa (na południe od Sudży). Wszystkie te kierunki są w obwodzie kurskim. Instytut Studiów nad Wojną nie potwierdził jednak tych doniesień.
Zastępczyni rzecznika Pentagonu Sabrina Singh, oświadczyła 18 listopada, że USA oceniają, iż w obwodzie kurskim przebywa ponad 11 tys. północnokoreańskich żołnierzy, którzy "przemieszczają się" do tej okolicy. Singh dodała, że amerykańscy urzędnicy podali w ubiegłym tygodniu, że w obwodzie kurskim znajduje się od 10 000 do 11 000 żołnierzy z Korei Północnej, ale Pentagon jest "nieco bardziej pewny", że liczba ta znajduje się raczej w górnym zakresie.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski