Rosja nie umie już ukryć kryzysu. Ruszyła wielka machina propagandowa
Rosyjska obrona przeciwlotnicza nie radzi sobie z ochroną instalacji przemysłu naftowego. Kryzys rośnie, a kolejki na stacjach są coraz dłuższe. Do boju ruszyła więc cała machina propagandowa, która ma udowodnić zwykłym Rosjanom, że wszystko jest w porządku.
Kryzys paliwowy w Rosji, choć przez długie tygodnie był bagatelizowany przez oficjalne media, przerodził się w najpoważniejszy wstrząs gospodarczy od początku wojny. W kraju, który lubi myśleć o sobie jako o energetycznym supermocarstwie, stacje benzynowe w wielu regionach świecą pustkami, a ceny paliw szybują do rekordowych poziomów.
Na rosyjskich stacjach benzynowych ceny wzrosły w ciągu trzech tygodni sierpnia średnio o 12 proc. W połowie września w ciągu tygodnia hurtowe ceny paliw podskoczyły aż o kolejnych kilkanaście proc., co w połączeniu z regionalnymi kosztami logistycznymi przekłada się na wzrost cen detalicznych. W regionach odciętych od regularnych dostaw wzrost cen przekroczył 30 proc.
Z perspektywy propagandy to problem bardzo trudny do wytłumaczenia, bo jak powiedzieć ludziom, że państwo eksportujące miliony baryłek ropy nie potrafi dostarczyć paliwa nawet dla służb komunalnych? Kreml więc nie tłumaczy, a objaśnia po swojemu.
Rosyjski atak na Kijów. Część miasta odcięta od prądu
Winni mają być "spekulanci", "magazynujący paliwo handlarze" i oczywiście "wrogowie zewnętrzni", którzy destabilizują rosyjski rynek. Tymczasem głównym powodem jest to, że od początku roku uszkodzonych zostało kilkanaście zakładów, przepompowni i terminali, w tym kluczowe rafinerie w obwodach samarskim, riazańskim i niżnonowogrodzkim. To nie tylko chwilowe przerwy w produkcji, ale trwałe ograniczenie zdolności przerobowych.
Rosja straciła według szacunków nawet jedną piątą swoich mocy wytwórczych w sektorze paliwowym, a naprawy są utrudnione z powodu sankcji i braku części zamiennych. Kolejnym czynnikiem wpływającym na kryzys jest transport, który w kraju o ogromnych odległościach i ograniczonej sieci linii kolejowych jest oparty głównie na samochodach ciężarowych. Kiedy te nie mają paliwa, w głubince (rosyjska głęboka prowincja - red.) zaczyna brakować wszystkiego, staje też cały lokalny przemysł i handel.
Kreml udaje, że nic się nie dzieje
Władze reagują chaotycznie, próbując gasić pożar środkami administracyjnymi. Wprowadzony zakaz eksportu benzyny - pierwotnie jako rozwiązanie tymczasowe - ma zostać utrzymany co najmniej do połowy przyszłego roku. Władimir Putin zapowiada "stabilizację rynku wewnętrznego", ale efekt jest odwrotny.
Zamknięcie eksportu ograniczyło przepływy dewizowe dla rafinerii, które i tak działają obecnie na granicy rentowności. Część producentów ograniczyła produkcję, inni kierują paliwo na własne stacje, omijając rynek hurtowy. Tam, gdzie benzyna jest, kosztuje coraz więcej. W Moskwie i Petersburgu ceny rosną powoli, bo koncentruje się tam polityczna uwaga Kremla, ale w regionach syberyjskich, kaukaskich czy nadwołżańskich sytuacja jest dramatyczna, stacje limitują sprzedaż do 20-30 litrów, a kolejki przypominają sceny z lat 90.
Szczególnie dotknięte są tereny okupowane - Krym czy część obwodu zaporoskiego, gdzie paliwo dowożone jest w konwojach wojskowych. Reglamentacja stała się tam normą, a ceny czarnorynkowe przekraczają dwukrotnie te znane z Moskwy.
Problemem jest też sezonowość. Jesienny szczyt zapotrzebowania w rolnictwie zbiegł się z ograniczeniem dostaw, co uderza w transport i produkcję żywności. Rolnicy alarmują, że jeśli sytuacja się nie poprawi, wiosną może zabraknąć paliwa do zasiewów. To już nie tylko kryzys ekonomiczny, ale potencjalne zagrożenie dla stabilności łańcucha dostaw w państwie pogrążonym w wojnie.
Propaganda walczy
W rosyjskich mediach państwowych temat przedstawiany jest w sposób kontrolowany i selektywny. Owszem, wspomina się o "tymczasowych trudnościach logistycznych" i "nadmiernym popycie sezonowym", ale głównym motywem przekazu pozostaje wezwanie do spokoju. W programach publicystycznych powtarza się hasło o "obywatelskiej odpowiedzialności", a każdy, kto głośno mówi o problemach, bywa określany mianem "panikarza" lub "agenta wpływu".
Władze chcą, by Rosjanie wierzyli, że wszystko jest pod kontrolą, nawet jeśli na stacjach brakuje benzyny, a kierowcy słyszą o kolejnych remontach rafinerii. To propaganda w czystej postaci - ma nie tyle przekonać, ile zneutralizować gniew.
Paradoksalnie, w tej samej chwili państwowe ośrodki badania opinii publicznej ogłaszają rekordowy poziom zadowolenia z życia. Aż 57 proc. Rosjan deklaruje, że są "zadowoleni lub bardzo zadowoleni". Aż trudno uwierzyć, że dane są prawdziwe. Zwłaszcza na tle pustych dystrybutorów, reglamentacji paliwa, rosnących cen żywności i ogólnie kosztów życia.
Doskonale wpisuje się to jednak w rosyjski schemat znany od dekad, że im trudniej, tym bardziej należy udowadniać, że wszystko jest w porządku. Kremlowi udało się stworzyć system, w którym gospodarcze kłopoty stają się częścią mobilizacyjnej narracji i dowodem na to, że "Rosja walczy i cierpi, ale zwycięży". Jest to schemat znany od czasów carskich i póki się sprawdzał, to Rosja działała. Pod warunkiem że nie doszło do przesilenia jak w 1917 czy 1991 r.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Sławek Zagórski - dziennikarz, historyk i publicysta specjalizujący się w historii wojskowości XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem działań flotyll rzecznych. Publikuje na łamach takich serwisów jak Wirtualna Polska (WP Wiadomości) i Newsweek Polska. Autor i współautor książek historycznych, w tym "Białe kontra czerwone" oraz "Baśka Murmańska i Lwy Północy".