Roman Giertych: rząd Andrzeja Dudy
Niepostrzeżenie w ciągu tego lata przeszliśmy z systemu parlamentarno-gabinetowego do systemu prezydenckiego. Dokonało się to za sprawą PiS, który w początkowym okresie kadencji, walcząc z władzą sądowniczą, dopuścił do zmiany sposobu interpretacji Konstytucji.
Przez ostanie dwadzieścia lat Konstytucję interpretowano w ten sposób, że zapisy mówiące o Prezydencie RP, że coś robi na wniosek innego organu oznaczają, że robić to musi. Tak interpretowano np. art. 179 Konstytucji, który mówi: "Sędziowie są powoływani przez Prezydenta Rzeczypospolitej na wniosek Krajowej Rady Sądowniczej na czas nieoznaczony". Oznaczał on przymus dla Prezydenta, aby powołał sędziego wskazanego przez KRS.
PiS tymczasem poparł Prezydenta, który odmawiał powołania poszczególnych sędziów i tym samym dokonał innej interpretacji Konstytucji. Jeszcze bardziej oczywisty obowiązek ustawowy przyjęcia przysięgi od wybranych przez Sejm RP członków TK wyinterpretowano jako uprawnienie do odmowy takiej czynności, pozbawiając tym samym Sejm prawa do wyłącznego wskazywania sędziego TK. I to oczywiście PiS też poparł.
Jakże się cieszyli posłowie PiS i J. Kaczyński, gdy w ten sposób mogli ograniczyć organy konstytucyjne, których składy nie zostały przez nich wybrane (TK i KRS). Tymczasem nie zauważyli, że oznacza to prawo dla Prezydenta do dokonywania identycznej interpretacji innych przepisów Konstytucji. W sierpniu Prezydent powołując się na art. 134 ust. 5 Konstytucji ("Prezydent na wniosek Ministra Obrony Narodowej nadaje określone w ustawie stopnie wojskowe") odmówił MON nadania stopni generalskich. A przecież, ten artykuł dotychczas był interpretowany jako obowiązek działania Prezydenta na wniosek MON. PiS jednak interpretację tę zmienił. I nikt obecnie tej zmiany praktyki działania urzędu prezydenckiego nie zakwestionował.
Spójrzmy jednak na art. 161 Konstytucji: "Prezydent Rzeczypospolitej na wniosek Prezesa Rady Ministrów dokonuje zmian w składzie Rady Ministrów". Przecież sposób tego zapisania jest identyczny z art. 134 ust. 5! Oznacza to więc, że pani premier Beata Szydło nie może bez zgody Prezydenta zmienić żadnego ministra! Np. prezydent mógłby odmówić podpisania wniosku o dymisję min. Gowina. I co mu zrobią? Powiedzą, że Konstytucja wymaga działania na wniosek?
Skoro dotychczas tak nie uważali, to nie mają do tego żadnego prawa. Oznacza to również, że powołanie nowego ministra na miejsce poprzedniego, którego Sejm np. odwołałby nie jest automatyczne. Mamy więc rząd Andrzeja Dudy, a Jarosław Kaczyński może najwyżej prosić pana Prezydenta o dokonanie określonych zmian. Polityka jest pełna niespodzianek. Chyba nikt się nie spodziewał, że prezes PiS tak dobrowolnie odda władzę, o którą walczył z takim trudem.
Roman Giertych
Art. 158 mówi, że w przypadku konstruktywnego wotum nieufności Prezydent "przyjmuje dymisję Rady Ministrów i powołuje wybranego przez Sejm nowego Prezesa Rady Ministrów". Czyli ma taki obowiązek to zrobić, jak przyjąć przysięgę od wybranych przez Sejm sędziów TK. Dzięki interpretacji PiS ten obowiązek stał się uprawnieniem. J. Kaczyński stracił zdolność do zmiany premiera.