Rodzinny dramat z Łęgowa. Były sołtys ujawnia wstrząsające fakty
Były sołtys Łęgowa już kilka lat temu zgłaszał problem złego traktowania dzieci przez rodzinę P. Jak twierdzi w rozmowie z WP, chodziło o zmuszanie nieletnich do ciężkich prac. Według Zdzisława Kaźmierczaka, rodzina miała też zaniedbywać zamieszkującą z nimi babcię.
12 dzieci z rodziny zastępczej w Łęgowie trafiło do szpitala ze śladami przemocy fizycznej. Sprawa wyszła na jaw w środę po tym, jak przedszkolny wychowawca czteroletniej dziewczynki zauważył na jej ciele ślady stosowania przemocy.
Rodzina P. wychowywała 12 dzieci: trójkę biologicznych, jedno adoptowane oraz ośmioro w ramach rodziny zastępczej. Zapadła decyzja, żeby przebadać każde z nich.
- Były bite i maltretowane. Wszystkie wymagały przewozu do szpitala - poinformował Jarosław Władczyk, rzecznik wojewody wielkopolskiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kamilek zmarł w szpitalu. Ekspert o tym, co zawiodło
W Wirtualnej Polsce przytaczaliśmy relacje sąsiadów, którzy mówili, że "we wsi były plotki o złym traktowaniu dzieci". Informacje te potwierdził były sołtys Łęgowa, który przekonuje, że zgłaszał to pracownikom socjalnym.
Były sołtys ujawnia co działo się w rodzinie
- Dzieci były wykorzystywane do prac fizycznych. Pamiętam, jak padał deszcz, a Piotr P. przywiózł ziemię torfową przed dom i kazał im to wszystko grabić oraz rozbijać. Dzieci wykonywały ciężką pracę, podczas gdy on stał pod balkonem i tylko się przyglądał - mówi nam Zdzisław Kaźmierczak.
- Zgłaszałem to do opieki społecznej, bo moim zdaniem takie prace były za ciężkie dla 12 lub 13 latków. Odbiłem się od ściany, bo usłyszałem, że GOPS nie nadzoruje tej rodziny. Odsyłali mnie do Nakła nad Notecią - dodaje.
Były sołtys opowiada też o babci (matce Anny P.). - Ona kiedyś mieszkała w okolicach Bydgoszczy, ale małżeństwo postanowiło pozbyć się jej domu i zabrali ją do siebie. Mieszkała w domu gospodarczym znajdującym się na ich posesji. Często ją odwiedzałem, bo była bardzo zaniedbana. Traktowali ją gorzej niż zwierzaka. Dom był zimny, niepomalowany. W końcu zabrali ją do szpitala, gdzie umarła - twierdzi Kaźmierczak.
Z relacji naszego rozmówcy wynika, że Anna i Piotr P. utrudniali kontakty dzieciom i ich biologicznym rodzicom. - Widziałem, że nie raz nie chcieli wpuścić odwiedzających. Raz jedna dziewczynka szarpała za płot i krzyczała: mamo, mamo - podsumowuje.
"Fakt", który również rozmawiał z sołtysem próbował zapytać w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej w Wągrowcu o tę sytuację. - Nie udzielam żadnych informacji, proszę kontaktować się z rzecznikiem wojewody - przekazała Paulina Meller-Biegańskia, kierowniczka GOPS. Rzecznik wojewody wielkopolskiego obiecał, że odpowie na pytania.
Czytaj też: