Rodzina mężczyzny, który się podpalił: To był świadomy gest, a nie odruch szaleńca.
Rodzina desperata, który w proteście dokonał samospalenia pod Pałacem Kultury w Warszawie zaprzecza teoriom, że czyn Piotra S. to wynik jego depresji. - Boję się, że pokażą tatę jako wariata - powiedziała jego córka. Jednocześnie nie ukrywa żalu do ojca.
Rozmowę z członkami rodziny mężczyzny - żoną, córką i synem - przeprowadził portal OKOpress. Opisali oni stan ojca jako bardzo ciężki. Potwierdzili też, że od ośmiu lat zmagał się z depresją, która mimo częstych wizyt u lekarzy ostatnio się pogorszyła.
Tata nie jest szaleńcem
- Ale jego czyn nie miał z tym związku, to nie był odruch szaleńca - powiedziała żona.
- W listach, które napisał do nas, podkreślił, że to, na co się zdecydował, nie ma związku z chorobą. I że decyzję podjął już jakiś czas temu - potwierdził syn. Wszyscy przyznali, że boją się, że "pokażą tatę jako wariata" i umniejszą jego motywację. Dodali też, że wbrew doniesieniom ojciec nie był przez nich poszukiwany. Uprzedził ich, że jedzie do Warszawy, by załatwić jakieś sprawy. Zaginięcie zgłosili tylko po to, bo poradzono im, że przyspieszy to policyjne procedury.
Te słowa w części zgadzają się z oceną kryminologa Pawła Moczydłowskiego, który w rozmowie z WP stwierdził, że list mężczyzny "nie miał elementów świadczących o niepoczytalności".
Według relacji bliskich, mężczyzna był żywo zainteresowany polityką, lecz nie brał aktywnego udziału w demonstracjach ani nie należał do żadnej grupy politycznej.
- Ja chodziłam na manifestacje, a mąż nie. Ostatni raz był parę lat temu na Marszu Równości. Nie należał do KOD-u ani innych organizacji - wyznała żona.
Z kolei przyjaciółka mężczyzny, Anna Hejda z Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, stwierdziła, że był on "zawsze niepokorny, skupiony na wolności" i dlatego tak mocno przeżył zmiany pod rządami PiS.
- Chcę to wszystko powiedzieć, żeby jego ofiara nie poszła na marne. Bo to był akt rozpaczy, ale nie wybryk szaleńca - tłumaczy Hejda.
Spokojny, inteligentny, kreatywny
Piotr S. jest z wykształcenia chemikiem, lecz zarzucił doktorat ze względów rodzinnych i finansowych. Przez ostatnie lata zajmował się "prowadzeniem szkoleń i oceną wniosków o dofinansowanie unijne". Pisał też wiersze. Zarówno rodzina, jak i jego przyjaciółka podkreślają, że jest inteligentny i spokojny. Dlatego jego czyn był szokiem dla wszystkich.
- Zawsze wyważony, spokojny, nie daje się ponieść emocjom, wszystko robi na trzeźwo. To też zrobił tak, jak zaplanował - mówi jego żona.
Rodzina przyznaje jednak, że nie akceptuje czynu popełnionego przez niego. Ze względu na chorobę, ich sytuacja finansowa w ostatnim czasie się pogorszyła; od 10 lat spłacają też kredyt na dom w Niepołomicach.
- Mam na razie żal do ojca za to, co zrobił, ciężko mi to zaakceptować patrząc na to, w jakiej sytuacji nasza rodzina jest i będzie. I wydaje mi się, że to nie było tego warte, nie na tym etapie, jeszcze nie teraz, wobec tych miernot - powiedział syn. - Oczywiście, jeśli się władza nie zatrzyma, to nie wiadomo, co może być dalej. Ale jeszcze nie czas na takie działania - dodał.
Żona proponowała mu natomiast, by wyraził swój protest odwiedzając posłów PiS i mówiąc im "co myślimy o zamachu na sądy". Córka również nie akceptuje jego czynu, ale przyznała, że ma szacunek, że "był w stanie zrobić coś tak mocnego".
Mimo to, rodzina niedoszłego samobójcy nie ma większych złudzeń, że desperacki akt nie będzie miał większego efektu.
- Granice zostały przekroczone i ja się z nim zgadzam. Tyle że też nie mogę się pogodzić z tym, co zrobił. To, co nas czeka, jako rodzinę, będzie złe - przyznała żona człowieka.
W sprawie oceny aktu mieszkańca Niepołomic podzieleni są natomiast jego sąsiedzi, z którymi rozmawiała WP. Jedni tłumaczą gest mężczyzny przez "emocjonalną słabość", drudzy obwiniają rządy PiS.