ŚwiatRobert Cheda dla WP.PL: największym wrogiem Ukrainy jest sama Ukraina

Robert Cheda dla WP.PL: największym wrogiem Ukrainy jest sama Ukraina

Politycy debatują nad problemem Ukrainy, a światowa opinia koncentruje się na skutkach rosyjskiej wojny hybrydowej. Znacznie mniej uwagi zaprząta prosta zależności między powodzeniem zewnętrznej agresji i wewnętrznymi problemami naszego wschodniego partnera. A szkoda, bo największym wrogiem Ukrainy jest sama Ukraina - pisze dla Wirtualnej Polski Robert Cheda i dodaje: dlatego odpowiedzi na pytanie o jej dalsze losy nie należy szukać w Moskwie ani w Brukseli, tylko w Kijowie.

Robert Cheda dla WP.PL: największym wrogiem Ukrainy jest sama Ukraina
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Konstantin Griishin
Robert Cheda

29.09.2014 | aktual.: 29.09.2014 09:45

Gry oligarchów

Na Ukrainie zawrzało kiedy Petro Poroszenko poinformował, że Kijów na trzy lata nadaje separatystycznym regionom rozszerzone uprawnienia samorządowe. Władze zostały oskarżone o kapitulację przed de facto rosyjską agresją. Podobne emocje wylały się w przestrzeń publiczną, gdy prezydent poinformował o odroczeniu do końca 2015 r. realizacji układu o wolnym handlu z UE. Gdy jednak przyjrzeć się uważnie tym decyzjom, to u ich źródła można dostrzec brak wewnętrznego konsensusu, zarówno na temat wojny, jak i proeuropejskiego lub prorosyjskiego kursu politycznego, a zatem wewnętrznego ładu. Wątpliwości co do przyszłości naszego sąsiada najlepiej ujął "The Economist", pytając: co stało na przeszkodzie, aby demokratyczne i rynkowe cele, które obecnie deklaruje Kijów, zrealizować w ciągu 23 lat, jakie upłynęły od powstania niepodległej Ukrainy?

W październiku na Ukrainie odbędą się wybory parlamentarne. O kierunku, w jakim podążał kraj, decydował dotychczas interes miejscowych oligarchów, którzy finansując partie, sterowali polityką z tylnego siedzenia. Władca Donbasu Rinat Achmetow delegował w ten sposób do władzy Partię Reginów i prezydenta Wiktora Janukowycza. Wcześniej był klan dniepropietrowski i Leonid Kuczma czy klany zakarpacki i lwowski - podpory Wiktora Juszczenki.

Majdan złamał oligarchiczne porozumienie i wystąpił z hasłem rozdziału biznesu oraz władzy, ponieważ ukraińska przedsiębiorczość polega na układach z władzami różnego szczebla, a nie na wolnej konkurencji. Ale czy kijowska rewolucja nie dokonała tego w imię magnatów skłóconych z klanem donieckim? Reformatorskie elity dziwnie szybko sięgnęły po takich właśnie oligarchów, którzy tym razem zajęli się polityką z przedniego siedzenia. Właściciel grupy kapitałowej Priwat (i czwarty na liście najbogatszych Ukraińców) Ihor Kołomojski został gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego, a prezes Przemysłowego Związku Donbasu (mniej bogatszy) Sierhij Taruta - gubernatorem donieckim. O prezydencie Petro Poroszence, Dmitriju Firtaszu czy Julii Tymoszenko nie wspominając, bo byłoby naiwnością sądzić, że oligarchowie działają wyłącznie z patriotycznych pobudek.

Przed Ukrainą stoi implementacja układu stowarzyszeniowego z UE, program decentralizacji władzy i gospodarki oraz reforma samorządowa. Mówiąc inaczej, kraj stoi w przededniu ogromnych przekształceń prywatyzacyjnych i własnościowych. Każdy z oligarchów liczy na powiększenie stanu posiadania z tytułu udziału w obecnej władzy. A jest co dzielić, zważywszy tylko na gazociągi, elektrownie, petrochemię i metalurgię.

W parlamencie przekłada się to na boje o kształt reform, ustaw lustracyjnych i antykorupcyjnych. Wszystkie akty prawne przyjmowane są z najwyższym trudem, bo mogą stać się początkiem praworządnej Ukrainy lub instrumentami odbudowy oligarchicznego status quo. I jakby prezydent Poroszenko nie zastrzegał, że stowarzyszenie z UE to "przejście Rubikonu", a od reform nie ma odwrotu, to według analitycznego portalu Słon.ru, Rinat Achmetow, zabezpieczając stan posiadania, gra na dwie strony - wpływa na polityków w Kijowie i "Doniecką Republikę Ludową".

Sam prezydent utworzył własną partię polityczną, Blok Petro Poroszenko, która w wyniku wyborów parlamentarnych ma nadzieję stać się kolejną partią władzy. Dlatego udostępnił miejsca na liście kilku znaczącym oligarchom, a oni sfinansują kampanię wyborczą w kontrolowanych przez siebie obwodach. Czego zażądają w zamian? Można mieć tylko nadzieję, że Kołomojski nie przedłoży nad interes kraju korzystnej dla siebie prywatyzacji odesskiego przemysłu. A Taruta odpowiednio - pozyskania środków na modernizację własnych kombinatów metalurgicznych. Swoją rolę chce zwiększyć grupa byłych współpracowników Julii Tymoszenko, zjednoczona teraz wokół premiera Arsenija Jaceniuka. Kto zapłaci za ich start w wyborach? Tak więc, gdy na powierzchni toczy się demokratyczna rewolucja, pod dywanem trwa w najlepsze wielka gra o wpływy, która może przesądzić o wykorzystaniu okna możliwości zmian. I nie ma żadnej gwarancji, że oligarchowie osiągną w tej sprawie odpowiednie porozumienie, bo cały klan (z oczywistym wyjątkiem "rodziny"
Janukowycza) przeszedł do zwycięskiego obozu, który z racji ich rozbieżnych interesów traci spójność i zdolność do współpracy. Dlatego "The Wall Street Journal" przestrzega, że moment na przeprowadzenie reform jest bardzo ograniczony. Tym bardziej, że sytuacja społeczna i ekonomiczna stale się pogarszają.

Gry uliczne

Po czym poznać uciekiniera z Donbasu i Ługańska? - Po sandałach i szortach - brzmi ukraiński gorzki dowcip, bo uchodźcy zdołali zabrać z wojennej pożogi tylko to, co mieli na sobie. Tymczasem zbliża się zima i dziesiątki tysięcy przymusowych przesiedleńców spotkają mrozy w opłakanych warunkach bytowych. Truizmem są podziały mentalne między zachodnią i wschodnią częścią Ukrainy, odzwierciedlone prorosyjskim i proeuropejskim stanowiskiem. Jednak z powodu wymuszonej migracji wojennej stopień wzajemnej nieufności narasta do krytycznych rozmiarów. Dlaczego? Według danych ONZ liczba tzw. wewnętrznych uchodźców na Ukrainie sięga oficjalnie ok. 300 tysięcy, ale w rzeczywistości może być dużo większa. Ich zasoby finansowe i materialne są na wyczerpaniu, dlatego uciekinierzy w coraz większym stopniu są zależni od bardzo fragmentarycznej pomocy lokalnych władz i organizacji pozarządowych. A najczęściej zdani na dobrą wolę nowych sąsiadów, której jest mało, bo sytuacja ekonomiczna Ukrainy jest zła, co przekłada się na
wysoki poziom bezrobocia, deficyt budżetowy i spadek wartości hrywny.

Ukraińców czekają także redukcje wydatków socjalnych i kilkukrotny wzrost cen gazu oraz energii elektrycznej. Dla uchodźców jest to gorzka rzeczywistość, ponieważ wschód kraju był znacznie bogatszy niż południe, a szczególnie zachód. Z drugiej strony, mieszkańcy Zakarpacia, Wołynia czy Podola, pytają: "dlaczego zdrowe byki z Donbasu piją wódkę i wypoczywają, gdy nasi chłopcy giną w nierównej walce z Rosjanami?; i dlaczego uchodźcy otrzymują pomoc, której sami potrzebujemy?". Oczywiście to tylko slogany, które świadczą jednak o tym, że sąsiedzkie animozje (i kulturowe podziały) mogą wymknąć się spod kontroli. Jeśli dodać do tego niezadowolenie Ukraińców wywołane "kapitulanckimi" działaniami Poroszenki wobec Rosji, to sytuację społeczną można uznać za napiętą.

I to ona wpłynie na wyniki październikowego głosowania, które - na dodatek - odbędzie się na Ukrainie bez porozumienia elit politycznych - bo te, zgodnie z oligarchicznymi preferencjami, są podzielone. Nie ma takiej partii, w której jednocześnie nie byłby reprezentowany interes rosyjski i europejski, bo inaczej być nie może zważywszy na równy podział ukraińskiego eksportu między Rosję i UE. Na Ukrainie istnieją także partie wojny, do których należy Batkiwszczyna, Partia Radykalna i Front Ludowy oraz partie pokoju reprezentowane przez blok Poroszenki i Udar Witalija Kliczki, o otwarcie prokremlowskich komunistach nie zapominając.

Oliwy do ognia dolewa ustawa o oczyszczeniu władzy. Premier Jaceniuk wyliczył milion potencjalnych kandydatów do lustracji, co oznacza całkowitą wymianę aparatu władzy. Nie obędzie się to bez aktywnego sprzeciwu i sabotowania zmian przez zagrożoną biurokrację.

Linii podziału jest zatem stanowczo zbyt wiele, dlatego powyborcze gry uliczne mogą przybrać różną formę. Aktywiści Majdanu mają zwyczaj wkładać deputowanych różnych szczebli do koszy na śmieci. Byłoby to nawet zabawne, ale co zostanie z Ukrainy, jeśli uprawomocnione aktem głosowania podziały wywołają decyzyjny pat? Czy nastąpi dekompozycja obozu reform na podobieństwo niesławnego końca Pomarańczowych w 2010 r., a górę weźmie stary układ, czyli Moskwa?

Gry wojenne

Gdy oficjalny Kijów apeluje do świata zachodniego o dostawy broni, Ukraina sama sprzedaje uzbrojenie. Tak to nie pomyłka, bo Kijów zajmuje czołowe miejsce wśród "eksporterów śmierci". Nawet teraz z taśm produkcyjnych zjeżdża partia najnowszych czołgów "Opłot" dla Tajlandii oraz transporterów opancerzonych dla Iraku. Z jednej strony taki paradoks jest usprawiedliwiony, bo deficyt zewnętrznych zobowiązań płatniczych Kijowa sięga kilkunastu miliardów dolarów, a waluta jest potrzebna także dla wsparcia słabnącej hrywny. Jednak z drugiej strony, obecna opłakana sytuacja zbrojeniowa to przede wszystkim wynik długoletniej, systemowej, i dlatego katastrofalnej, korupcji. Ukraina zajmuje czołowe pozycje wszelkich możliwych rankingów w tej dziedzinie, wyprzedzając niekiedy nawet Rosję.

W efekcie kleptokratyczne państwo, które po podziale armii radzieckiej było czwartą siłą militarną na świecie i dysponuje do dziś niezbędnym potencjałem przemysłowym, wyprzedało cały zapas broni i sprzętu, nie produkując w zamian nic na potrzeby własnej armii. Skorumpowane koncerny państwowe, przy udziale równie skorumpowanego ministerstwa obrony, sprzedały nawet teoretycznie nienaruszalny zapas mobilizacyjny. To, co pozostało w składach "mob", jest bezużyteczną kupą złomu.

Obecnie charkowska fabryka czołgów jest zmuszona do remontu tzw. czwartej kategorii tych pojazdów, tj. egzemplarzy składowanych od lat 70. ubiegłego wieku. A i tak są to jednostki niekompletne, bo kanibalizowane na potrzeby korupcyjnego eksportu. W trybie ekspresowym zmieniono dyrektorów fabryk i wojskowych urzędników, jednak odbudowa produkcji, a przede wszystkim myśli konstruktorskiej potrwa lata. To dlatego Petro Poroszenko nazwał ponoć ukraińskie czołgi puszkami do konserw (większość nie ma dynamicznej ochrony), a straty sprzętu na wschodzie kraju liczone są dziesiątkami.

Jeszcze gorzej wygląda wyszkolenie ukraińskiej armii - okradana przez swoich dowódców, nie miała nigdy dość pieniędzy i paliwa na regularne ćwiczenia. Skąd mają brać wiedzę wojskowi, którzy zdobywali awanse w ministerialnych korytarzach oraz w zamian za łapówki, a nie w ćwiczebnych okopach? Korupcja wyjaśnia także, dlaczego kraju bronią ochotnicy i niewyszkoleni poborowi, podczas gdy same struktury siłowe (bez armii) liczą 500 tysięcy uzbrojonych funkcjonariuszy.

Rachunek z samymi niewiadomymi

Wynegocjowany przez Poroszenkę trzyletni rozejm z Rosją, to nie wymysł "gołąbka pokoju", tylko odzwierciedlenie realiów Ukrainy, która z powodu wewnętrznych problemów nie może sobie poradzić z agresją wschodniego brata. Według prezydenta tymczasowy pokój ma na celu wzmocnienie gospodarki, społeczeństwa i sił zbrojnych, a więc kluczowych czynników powodzenia w każdym konflikcie.

Tymczasem, jak twierdzą miejscowi eksperci, aby wygrać trwały pokój wystarczyło wprowadzić stan wojenny i na tej podstawie zmobilizować wszelkie istniejące zasoby materialne, ludzkie oraz finansowe. Tylko trzeba było to zrobić wiosną, gdy Rosja anektowała Krym. Dlatego obecny rozejm oznacza również, że istniejące podziały uniemożliwiły tak skuteczne działanie oraz że społeczeństwo nie ufa elitom, a te nie są pewne samych siebie, a społecznej reakcji tym bardziej. I to jest wątpliwa spuścizna dwóch dekad ukraińskiej niepodległości.

Natomiast obóz reform postępuje nadal tak, jakby stawką w grze i celem samym w sobie było uzyskanie jak największych wpływów przez poszczególnych polityków i oligarchów zarazem. Na przykład prezydent i premier, mimo kilkukrotnych zapowiedzi, nie zdecydowali się na oczyszczenie korpusu oficerskiego z bardziej lub mniej jawnych stronników Moskwy. Armią dowodzą nadal generałowie, którzy ponieśli właśnie klęskę w wojnie z Rosją. To pachnie powtórką z niedawnej historii Pomarańczowych. Pytanie, czy Ukraina doczeka więc trwałego pokoju jako suwerenne państwo (lub nawet czy przetrwa zimę), trzeba kierować do Kijowa, a nie do Moskwy czy Brukseli. Ponieważ powodzenie rosyjskiej agresji i zachodniej pomocy można rozpatrywać tylko jako skutek wewnętrznej strategii Ukrainy - byłej i obecnej. Najbliższe miesiące będą zatem testem prawdy ukraińskich elit władzy i biznesu, bo to od ich odpowiedzialności w największej mierze zależy dalszy los własnego kraju i narodu.

Robert Cheda dla Wirtualnej Polski

Tytuł pochodzi od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (220)