Rita Cosby: Polska ma coraz lepszy wizerunek w świecie. Ale o prawdę historyczną trzeba walczyć mądrze
Błędy takie jak "polskie obozy śmierci" nie biorą się ze złej woli, ale ignorancji i naiwności dziennikarzy. Reagując na takie rzeczy, trzeba robić to pozytywnie, tłumacząc polską historię i wrażliwość - tłumaczy w rozmowie z WP znana amerykańska dziennikarka Rita Cosby, autorka książki "Cichy bohater" o swoim ojcu z AK.
Otrzymała pani od polskiego prezydenta order za promocję Polski i jej historii. Polskie władze czynią na tym polu wielkie starania, choć ich skuteczność jest często wątpliwa. Ma pani jakieś rady co do tego, jak "sprzedawać" Polskę za granicą?
Rita Cosby: Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę, że Polska ma coś, co jest absolutnie unikalne. Nie mówię tego tylko jako córka powstańca z Warszawy, ale jako dziennikarka, która była w wielu, wielu miejscach na świecie. Oczywiście, to piękny kraj, ciekawy dla ludzi z zewnątrz, bezpieczny. Ale przede wszystkim ma arcyciekawą historię, niewiarygodną historię odwagi. A ludzie chcą przyjeżdżać do szczególnych, specjalnych miejsc.
Jest wiele pięknych miast i miejsc. Ale to, co wyróżnia Polskę, a szczególnie Warszawę, to ta opowieść o Polsce, jej charakter i różnorodność. Wielu ludzi, którym opowiadam o tym, jaką ścieżkę przeszedł ten kraj i w jakim miejscu jest dzisiaj, czuje pewną solidarność z Polakami, chce im kibicować. To jest ten "produkt", który powinien być sprzedawany za granicą.
Ale historia to też punkt sporny, z którego wynika wiele kontrowersji i złej prasy dla Polski. Ostatnio cały świat usłyszał o interwencji polskiego premiera ws. mapki, która pojawiła się w serialu Netfliksa o ukraińskim SS-manie z Sobiboru. Myśli pani, że takie działania mają sens?
Tak, ja też o tym słyszałam. Nie mam wątpliwości, że premier miał szlachetne intencje. Myślę też, że powinno się reagować i poprawiać historyczne błędy i przekłamania. Ale warto robić to mądrze, pozytywnie. Bo w zdecydowanej większości przypadków biorą się z ignorancji, albo naiwności.
Wielokrotnie tłumaczyłam dziennikarzom, którzy używali fraz takich jak "polskie obozy śmierci", dlaczego to sformułowanie budzi takie reakcje w Polsce. Większość z nich wiedziała, że obozy ustanowili Niemcy. Ale uważali, że to określenie uprawnione, bo obozy fizycznie znajdowały się w Polsce, a wszyscy wiedzą, że za Holokaust odpowiadają Niemcy. Wtedy zawsze wyjaśniam im szerszy kontekst, że Polska była okupowana i nie miała z obozami wiele wspólnego. I zazwyczaj to działało, otwierało oczy.
Pytanie tylko, czy tak ostre reakcje jak interwencja szefa rządu u prezesa Netfliksa nie przynosi odwrotnego efektu. Oglądałem ten dokument z żoną, która jest Amerykanką i na kontrowersyjne mapki nie zwróciła nawet uwagi, bo Polska jest w całej historii dalekim tłem. Tymczasem o sprawie pisały wszystkie media, tworząc wrażenie, że rząd znowu chce zmieniać historię. A przy okazji kolejny raz mówi się o Polsce w kontekście Holokaustu.
Tak jak powiedziałam, intencje były dobre i trudno mi krytykować działania, które poprawiają historyczne błędy. Myślę też, że trzeba mieć świadomość, że te rzeczy nie biorą się ze złej woli. Chcę też powiedzieć, że ogólnie wizerunek Polski jest coraz bardziej pozytywny. Przeszliśmy naprawdę długą drogę. Coraz więcej ludzi ma świadomość na temat Polski.
Szymon Hołownia o starcie w wyborach prezydenckich 2020: mam dużo rzeczy do zrobienia
Być może coś w tym jest, skoro pani książka o ojcu, który jako nastolatek walczył w Powstaniu Warszawskim, trafiła na listy bestsellerów.
Zdecydowanie. Kiedy usłyszałam o tym, że moja książka stała się bestsellerem, natychmiast zadzwoniłam do ojca mówiąc mu o naszym sukcesie. Był wzruszony, ale od razu odparł, że to też sukces Polski. I faktycznie myślę, że dzięki temu udało mi się . W ramach promocji książki opowiadałam o polskiej historii całej rzeszy ludzi, na wielkich stadionach, w telewizji, na spotkaniach z amerykańskimi weteranami. Dla wielu, ta historia, historia Polski, była bardzo inspirująca.
Przeczytaj również: USA: zmarł "cichy bohater", Ryszard Kossobudzki
W ubiegłym roku mówiła pani, że zamierza poruszyć temat wiz w rozmowie z Donaldem Trumpem, którego jak słyszę, zna pani od dawna. Teraz wizy zostały zniesione. Czy w takim razie powinniśmy pani dziękować?
Nie wiem, na ile to pomogło, ale od dawna poruszam ten temat w rozmowach. Nie tylko z prezydentem, ale z wieloma ludźmi w Waszyngtonie. Wielu - nawet ktoś taki jak senatorowie czy kongresmeni - było zaskoczonych tym, że Polska nie jest w programie bezwizowym. Mówiłam im, jak oburzona byłam tym, że wiz do USA nie potrzebują Niemcy, którzy rozpętali całe to piekło, a potrzebują Polacy, którzy wykazali się taką walecznością i odwagą.
Sprawa wiz wielokrotnie była podnoszona w Kongresie. Kilka lat temu powstała specjalna ustawa, która miała poparcie obu partii, podpisało się pod nią kilkudziesięciu kongresmenów i... nic.
Myślę, że wtedy do rozwiązania tej kwestii było naprawdę blisko. Ale wszystko zniweczył zamach podczas maratonu w Bostonie. Wtedy okazało się m.in., że sprawcy przekroczyli czas pobytu wyznaczony w ich wizach. Więc o rozluźnieniu kryteriów nie mogło być mowy. Najważniejsze, że udało się teraz, bo sprawa wiz to bardzo ważna kwestia symboliczna. A dzisiejszy sukces to głównie zasługa ambasador Mosbacher, ale też ambasadora Wilczka, ogromna była też zasługa LOT-u. No i Donalda Trumpa, który jest wielkim przyjacielem Polski.
Czyżby? Wielu Polaków mogło być dotkniętych jego decyzją, aby odwołać swój przyjazd do Warszawy na 80 rocznicę II wojny światowej, podobno z powodu huraganu Dorian. Tym bardziej, że wszyscy widzieliśmy, jak "monitorował" huragan grając w golfa.
Szczerze mówiąc, ja też byłam zawiedziona, zwłaszcza że byłam tu 1 września. Ale myślę, że w tamtej sytuacji prezydent nie miał wyjścia. Sama prowadziłam relację z wielu huraganów i wiem, jak niszczycielskie potrafią one być. Wiem też, jak obrywali prezydenci, którzy je lekceważyli. Cokolwiek Trump by nie zrobił, byłby krytykowany przez media.
Myśli pani, że prezydent przetrwa impeachment?
To jest naprawdę niezwykły, absolutnie szalony czas w historii Ameryki. Atmosfera jest bardzo napięta, z obu stron wysuwane są najcięższe oskarżenia. Myślę, że impeachment Trumpa to tylko kwestia czasu - i to niezbyt długiego czasu. Do tego potrzebna jest tylko zwykła większość w Izbie Reprezentantów. Ale dalszy los prezydenta zależy od Senatu, gdzie do usunięcia prezydenta potrzeba 2/3 głosów i gdzie większość mają republikanie. Myślę więc, że prezydent to przeżyje.
Wielu ludzi w Waszyngtonie mówiło mi, że poparcie republikanów dla Trumpa nie jest tak mocne, jakby mogło się to wydawać. Wielu go wręcz nienawidzi. A republikański senator Mitt Romney publicznie stwierdził, że gdyby senatorowie nie bali się o swoją polityczną przyszłość i zagłosowali zgodnie z przekonaniem, to przeciwko Trumpowi zwróciłoby się nawet 35 z 53 senatorów z prawicy.
Wiadomo, że Romney i Trump mają za sobą burzliwą przeszłość. I myślę, że to raczej myślenie życzeniowe. Choć czasy są dziś zupełnie inne, to ten proces przypomina mi impeachment Billa Clintona, który zresztą również relacjonowałam. Clinton został formalnie oskarżony przez Izbę Reprezentantów i do dziś ciąży na nim to brzemie. Ale ten motywowany politycznie proces wzbudził też duże oburzenie drugiej strony. W efekcie, prezydent Clinton nie tylko pozostał na stanowisku, ale nawet stał się bardziej popularny.
Mimo wielu różnic, myślę, że końcowy efekt może być tu podobny. I myślę też, że ten, kto dziś spisuje już Trumpa na straty, może się srogo zdziwić, kiedy ogłoszą wyniki przyszłorocznych wyborów.