"Zacząłem sam myć sale"
"Nie można było zacząć, bo wciąż nie mieliśmy gdzie operować. Budynek był niewykończony. Do tego, jak to wówczas w Polsce, najpierw zrobiono ściany, a potem je rozwalano, ponieważ robotnicy zapomnieli zrobić lub źle zrobili jakieś instalacje. Było im wszystko jedno, co i jak podłączą. Przez nich musiałem potem na blisko rok zamknąć salę operacyjną, bo zrobili ją tak, że pod kafelkami zaczęło się roić od bakterii. A tempo robót też było znacznie wolniejsze niż obecnie. Tak więc końca nie było widać.
Zespół jednak codziennie przychodził do pracy. Ludzie pili kawę i smętnie patrzyli przed siebie. Widziałem, że mają już dość i lada chwila zaczną składać wymówienia.
Przestaliśmy liczyć na robotników i innych 'fachowców'. Musieliśmy sami wziąć się do roboty. Trzeba było zrobić wszystko: począwszy od wyniesienia gruzu, a skończywszy na sprzątaniu i dezynfekcji pomieszczeń. Te zadania nie należały do obowiązków lekarzy i pielęgniarek, nie mogłem im więc niczego 'nakazać'. Żeby ich jakoś zmotywować i zachęcić, zacząłem sam myć sale. To było sprytne zagranie, bo nikt nie miał odwagi stanąć z boku i biernie się przyglądać.
Wszyscy wzięli się do pracy. Nigdy nie zapomnę, jak kiedyś przyjechałem do kliniki o godzinie dwudziestej albo dwudziestej pierwszej, patrzę, a tam Bogdan Ryfiński na kolanach szoruje salę. Każdy już miał ochotę pracować na swoim" - opowiadał profesor.