"Nie mogłem walczyć ze swoim przełożonym"
Wtedy przyszła propozycja ze Śląska. "Stwierdziłem, że nie mogę i nie wypada mi walczyć ze swoim przełożonym. Wybrałem się do dyrektor warszawskiego Instytutu Kardiologii, pani profesor Marii Hoffman, i powiedziałem, że wybieram się na Śląsk. Nie pozwalała mi odejść. Oświadczyłem jej, że chcę być niezależny, a to oznacza, iż muszę mieć własną klinikę. Zdecydowałem się przejść do Zabrza".
Profesorowi towarzyszyły pielęgniarki. Zespół był bardzo młody. "Pielęgniarki miały maksymalnie dwadzieścia dwa-dwadzieścia trzy lata. Ale doskonale znały się na swojej pracy i potrafiły obsługiwać całą tę aparaturę. Jestem pewien, że swoją wiedzą mogły zadziwić niejednego specjalistę. Z obsługą sprzętu nie było więc kłopotu.
Pracy u mnie szukali lekarze nie tylko z różnych placówek w Zabrzu, ale przyjeżdżali również młodzi lekarze z całej Polski. Wśród nich jest kilka bardzo ważnych postaci dla dzisiejszej kardiochirurgii. Wtedy to byli młodzi lekarze. Z wyjątkiem Andrzeja Bochenka, Stanisława Wosia i Mariana Zembali nikt z nich nie widział bijącego serca. Opowiadałem im, co chcę tu robić. Obiecywałem, że zaczną szybko operować. Później okazało się, że nie wierzyli w te zapewnienia.
W tej grupie znalazł się Andrzej Bochenek. Niemal prosto ze stażu w Utrechcie trafił do Zabrza również Marian Zembala. Kolejną ważną postacią był Stanisław Woś. To była niesamowita mieszanka ludzi, ponieważ każdy z nich miał ogromne ambicje" - wspominał profesor.
Dlaczego nie wspomina pan o Romualdzie Cichoniu, lekarzu, który śpi w kącie sali operacyjnej, ze słynnego zdjęcia autorstwa Jamesa Lee Stanfielda? - zapytał Jan Osiecki. "Mam do niego duży żal. To niezwykle zdolny chłopak. Marzyłem, że będzie moim następcą. Miałem nadzieję, że obejmie po mnie Instytut Kardiologii. Nie ukrywam, że dużo mu pomagałem. Inwestowałem w niego, dlatego między innymi dostał możliwość wyjazdu na szereg staży zagranicznych. I widać było, że korzystał z nauki. W 1997 roku został ordynatorem kliniki kardiochirurgii w Dreźnie. A kiedy nadszedł czas, żeby przeszedł do Anina, aby mnie zastąpić, oświadczył, że Niemcy dają mu takie pieniądze, że nie opłaca mu się wracać do kraju. Mam poczucie niesmaku i zawiedzionych nadziei, kiedy o nim myślę" - dodał kardiochirurg.