Reakcje Rosji na polskie zbrojenia
Stwierdzenie, że Rosjanie nie zauważyli polskiego zakupu rakiet Patriot i szerzej programu modernizacji naszej armii, byłoby nieprawdą. Ale faktem jest też, że raczej się tym nie przejęli, bo świętują właśnie premierę czołgów T-14, a rakiety serii S uważają za dużo lepsze od amerykańskich. Trochę więcej miejsca zajmują eksperckie spostrzeżenia na temat naszych sił zbrojnych. Najwięcej - polityczny szum. Polska "zbrojna" stała się bowiem dla Moskwy dowodem na zagrożenie NATO i tym samym "chłopcem do bicia". Rosja nie może darować nam prób wejścia do międzynarodowej ekstraklasy, zastrzeżonej dla tradycyjnych mocarstw.
08.05.2015 | aktual.: 08.05.2015 08:06
"Nie rozśmieszajcie moich Iskanderów" - takie napisy na T-shirtach (przepraszam, gimnastiorkach), są od dłuższego czasu szykiem rosyjskiej mody patriotycznej. Idea werbalnej odpowiedzi "złemu" Zachodowi narodziła się po wprowadzeniu unijnych i amerykańskich sankcji w związku z aneksją Krymu. Użycie militarnego argumentu można uznać za przesadzone, tym bardziej, że obok rakiet operacyjnych Iskander, szlagierem stały się także międzykontynentalne rakiety balistyczne. "Mój Topol-M sankcji się nie boi" - głosi następne koszulkowe motto.
Z drugiej strony, patriotyczno-wojskowa moda wyraża niekłamane nastroje większości rosyjskiego społeczeństwa, w tym młodzieży - inicjatorki odzieżowej kolekcji. Jak powiedziała wolontariuszka rozdająca T-shirty na moskiewskich ulicach, napisy symbolizują poparcie dla mocarstwowej polityki Władimira Putina i sygnalizują, że Rosjanie obejdą się bez importowanej mozzarelli, ale zawsze będą dumni z kompleksu wojskowo-przemysłowego i sił zbrojnych. Można pozazdrościć takiej postawy. Szkoda tylko że właśnie tego, a więc społecznej konsolidacji wokół władzy, chce Kreml.
Tak więc prezydent Putin nie kłamał w czasie corocznej "gorącej linii" z obywatelami, twierdząc wzorem swojego carskiego poprzednika, że Rosja ma tylko dwóch wiernych przyjaciół - swoją armię i flotę. Wyczulony na społeczną koniunkturę mocarstwowości potwierdził tylko, że obywatele myślą prawidłowo.
Polska - "chłopiec do bicia"
Jednak dla nas szczególnie niepokojący jest wizerunek rakiet Iskander o zasięgu 500 km, które rozmieszczone w obwodzie kaliningradzkim mogą dolecieć błyskawicznie do Warszawy. Tak samo niepokoi odsłonięty na dniach pomnik wieżlliwych ludiej, których w Polsce nazywamy zielonymi ludzikami. Bo to właśnie zagrożenie rosyjskimi rakietami i krymskimi wyczynami specnazu zadecydowało o przyspieszeniu programu modernizacji naszej armii i zakupów uzbrojenia.
Tymczasem w rosyjskiej percepcji medialnej, a zatem i społecznej, decyzja o zakupie rakiet Patriot i wcześniejsze kontrakty na myśliwce F-16 oraz rakiety JASSM mieszczą się doskonale w pojęciu rosnącego zagrożenia ze strony NATO. Polska "zbrojna" jest zaś tego sztandarowym dowodem i staliśmy się dla Rosji głównym - po USA - "chłopcem do bicia". Moskwa nie może darować nam prób wejścia do międzynarodowej ekstraklasy, zastrzeżonej dla tradycyjnych mocarstw, a więc dla Rosji przyzwyczajonej do dzielenia świata przy zielonym stoliku.
Temat naszego programu zbrojeniowego i rakiet Patriot został nieprzypadkowo dostrzeżony przez wszystkie rosyjskie media, które uczyniły zeń fragment przekazu dla własnego społeczeństwa. Nic lepiej nie uzasadnia konieczności powstrzymywania NATO na ukraińskich i kaliningradzkich rubieżach, niż wydumana agresja przeciwnika. Podobnie, jak nic lepiej nie usprawiedliwia niepopularnych decyzji ekonomicznych związanych z kryzysem gospodarki Rosji oraz rosnącymi kosztami sankcji i kontrsankcji, czyli siłowej polityki Kremla wobec sąsiadów. Przy tym rosyjscy wojskowi zapewniają Rosjan, że w przypadku natowskiej, w tym polskiej "agresji", mogą oni spać spokojnie.
Zasięgi rakiet
Oprócz tradycyjnego odpoczynku w bani (łaźni) i wędkowania, chwalenie własnych czołgów i rakiet, to chyba trzecie kultowe hobby każdego Rosjanina. Szczególnie jeśli chodzi o wykazanie przewagi nad bronią "made in USA". Jeśli chodzi o porównanie systemów obrony przeciwlotniczej serii S (S-300,-400) i Patriotów, to nasi wschodni sąsiedzi mają być z czego dumni. Rosyjskie kompleksy mają lepsze parametry właściwie we wszystkich dziedzinach, od radaru, przez zdolność śledzenia i niszczenia wielu celów na różnych wysokościach, po zasięg działania. I właśnie o zasięg głównie chodzi.
Gdy Polska zakupiła rakiety JASSM, które są systemem uzbrojenia dla F-16, nasi politycy (i media) ogłosili, że mamy nareszcie broń tzw. długiej ręki. Jej idea jest prosta, możliwość uderzenia w przeciwnika, samemu pozostając poza zasięgiem jego potencjalnego odwetu. JASSM mają zasięg 370 km, co w przypadku ewentualnego rosyjskiego ataku, pozwala niszczyć jego wrażliwie cele znad terytorium Polski. Jest więc to wymarzona broń "wczesnego ostrzegania", bo samo jej posiadanie winno skłonić potencjalnego agresora do przemyślenia opłacalności ataku pod kątem strat własnych.
Niejako na dowód przytaczano decyzję rosyjskiego sztabu, który jakoby na wieść o polskich JASSM-ach wycofał bazującą w białoruskich Baranowiczach eskadrę myśliwców przewagi powietrznej SU-27. A więc polska broń odstraszania wywarła spodziewany efekt. Jednak dużo mniej osób zauważyło, że po decyzji o zakupie JASSM-ów miały miejsce sztabowe rozmowy rosyjsko-białoruskie, w wyniku których Mińsk otrzymał zapewnienie, że w Baranowiczach mogą w każdej chwili znaleźć się baterie rosyjskich S-300 lub S-400. O zasięgu bojowego działania 360 i 400 km odpowiednio.
W efekcie nie mamy żadnej gwarancji, że JASSM-y chwilę po wystrzeleniu nie zostaną strącone przez rosyjskie rakiety. I to nad naszym terytorium. W przeciwieństwie do Patriotów, systemy S-300 nowych modyfikacji, a jeszcze bardziej S-400, to broń bardziej uniwersalna i lepiej radzi sobie z zadaniem zestrzelenia tak samolotów, jak rakiet balistycznych, pocisków manewrujących i bezpilotowców, lecących na wysokości od 5 m (Patriot - 60 m) do 30 km.
Patrioty mają zasięg tylko 120 km i możliwość sektorowego strzału, S-300 biją na 360 stopni. Dlatego cieszą się międzynarodową opinią najlepszego systemu OPL na świecie i ustawiła się po nie naprawdę długa kolejka chętnych. Czyni to z nich nie tylko broń, ale instrument światowej polityki Kremla. O ile więc Rosjanie i ich białoruscy sojusznicy mogą raczej spać spokojnie, o tyle zakup Patriotów nie gwarantuje naszego błogiego wypoczynku. Chodzi o kaliningradzkie Iskandery, bo co do skuteczności systemów amerykańskich panują różne opinie, a przepuszczenie choćby jednej rakiety z głowicą jądrową lub jej zestrzelenie nad terytorium polskim będzie miało tragiczne skutki. Zasięg 120 km to także trochę mało czasu i przestrzeni, aby w przypadku nieudanego przechwycenia powtórzyć całą operację.
Dużo chęci i bałaganu
Trochę inaczej podchodzą do naszego programu modernizacji sił zbrojnych rosyjscy eksperci - w kontekście ukraińskiego konfliktu pojawiło się kilka rzeczowych analiz. Rosjanie oddają nam należne, tj. kwotę 33,5 mld euro na przezbrojenie, co jest ewenementem wśród innych państw NATO, redukujących wydatki i narodowe siły zbrojne. Dostrzegają także nasze "bardzo trzeźwe i właściwe podejście" do konieczności zwiększania wydatków na obronę oraz polski głos w tej sprawie na forum NATO. Oceniają jednak, że na szczęście dla Rosji, mimo pewnego otrzeźwienia Sojuszu na ukraińskim tle, jest to ciągle "głos wołającego na puszczy".
Jeśli chodzi o ocenę potencjału militarnego, to w zgodnej ocenie Polska jest obecnie trzecią militarną siłą NATO, po USA i Turcji (zapętlonej jednak na Grecji). Z tym, że polska armia jest zdaniem Rosjan ciągle słabsza od armii Białorusi lub sił zachodniego okręgu wojskowego (dowództwa operacyjnego) Rosji, o zjednoczonym rosyjsko-białoruskim kontyngencie nie wspominając. Śmiać się z takiego NATO czy płakać - w obu przypadkach raczej nie wypada, ale takie są rosyjskie oceny.
Pozostajemy dla Moskwy największą armią w regionie środkowoeuropejskim, a więc tak czy inaczej ważnym, potencjalnym przeciwnikiem w dopuszczanej konfrontacji militarnej z Sojuszem. Stąd wynika zainteresowanie w postępach naszego przezbrojenia. I nie tylko, bo Rosjanie są zdziwieni, że gros polskiej armii po staremu, czyli jak w czasach Układu Warszawskiego, jest ulokowane w zachodniej i centralnej części kraju. Redukcja stanu osobowego i przejście na system zawodowy jest oceniane pozytywnie pod względem profesjonalizmu żołnierzy. Negatywnie pod względem motywacyjnym, bo Rosjanie uparcie twierdzą, że patrioty z poboru lub ochotniczego zaciągu nie zastąpi najlepiej opłacany zawodowiec, kierujący się korzyściami finansowymi.
Z prawdziwym zainteresowaniem jest monitorowany program podnoszenia kompatybilności całego systemu bezpieczeństwa, a więc współdziałanie armii i służb mundurowych, szczególnie z policją i strażą graniczną. Z podobnym zaciekawieniem Rosjanie przyglądają się projektom unowocześnienia obrony cywilnej, rozumianej u nas na szczęście coraz szerzej, a więc z edukacyjnym i praktycznym udziałem całego społeczeństwa.
Tyle o systemie, teraz ocena uzbrojenia. Rosyjscy eksperci podkreślają fakt sporego opóźnienia w tej dziedzinie, twierdząc, że kompletnie zawiodły długoletnie wysiłki naszych władz zmierzające do pozyskania środków finansowych i konkretnych systemów od naszych sojuszników, głównie USA. Postawa Waszyngtonu jest dla Moskwy niezrozumiała, bo diametralnie różni się od rosyjskiego podejścia, czyli ogromnych kredytów zbrojeniowych i bezzwrotnych dostaw dla rosyjskich sojuszników. To jest właśnie niezwykle skuteczny komponent wojskowej polityki zagranicznej Rosji, której brak jest oceniany w Moskwie jako jeden z głównych mankamentów USA i NATO, szczególnie wobec Polski.
Sam program przezbrojenia jest postrzegany jako nieco chaotyczny, bo skoncentrowany na wszystkim, a zatem na niczym. Wynika to jednak w rosyjskiej interpretacji po części ze strategii politycznej Warszawy, która chce poprzez budowę uniwersalnej armii podnieść swój potencjał w UE, NATO i regionie. W dużej mierze jest to również wynik technologicznego zacofania armii, np. tragicznej sytuacji sprzętowej marynarki wojennej i generalnej mozaiki uzbrojenia zachodniego oraz poradzieckiego. Rosjanie zwracają także uwagę na bałagan kompetencyjny, a więc częste zmiany priorytetów, co odbija się niekorzystnie na jakości i cenie kontraktów. Wskazują na prawdopodobne korupcyjne i lobbystyczne tło, a także polityczne wykorzystanie modernizacji armii w partyjnych rozgrywkach.
Za piętę achillesową uważany jest przestarzały i niewydolny kompleks obronny, który nie radzi sobie z najprostszymi zamówieniami, o nowoczesnej broni nie wspominając. Jako przykład przedstawiana jest Polska Grupa Zbrojeniowa, która - mimo konsolidacji w sferze zarządzania i wpompowywania sporych środków - nie przynosi spodziewanych rezultatów, generując na razie koszty.
Tym niemniej polska koncepcja modernizacji i jej skala finansowa robią na rosyjskich ekspertach wrażenie. Dlatego w obecnej sytuacji, a szczególnie w dalszej perspektywie, nasza armia jest postrzegana jako licząca się siła zbrojna w Europie, a Polska jako gracz, którego potencjał militarny i polityczny będzie się stale rósł. Pod warunkiem, że nasz przemysł obronny wydostanie się z zapaści i pozyska technologie w ramach ponadnarodowej sojuszniczej kooperacji. Wtedy, jak sądzą Rosjanie, Polska może na stałe wejść w grono liczących się eksporterów uzbrojenia.
I wreszcie, eksperci przypominają, że polska armia jest przygotowywana do obrony, a nie napaści na Rosję. A na tym tle, i to ze strony Rosji, zadźwięczał właśnie dzwonek alarmowy. Liczące się w rankingu wiarygodności eksperckiej Centrum Analiz Strategii i Technologii opublikowało najnowszy raport o stanie modernizacji armii naszych wschodnich sąsiadów. Wobec kurczących się z powodu kryzysu ekonomicznego środków finansowych i rosnących potrzeb w dziedzinie uzbrojenia Rusłan Puchow zaproponował, aby przede wszystkim kosztem marynarki wojennej, ale także różnorodności sprzętowej lotnictwa, a nawet strategicznych sił jądrowych (szarganie świętości!) przesunąć gros środków na unowocześnienie konwencjonalnej armii lądowej i zlikwidować opóźnienie w dziedzinie środków bezpilotowych. Mamy do czynienia albo z typowym "przeciąganiem liny" pomiędzy poszczególnymi segmentami przemysłu obronnego i rodzajami sił zbrojnych, albo analiza jest rezultatem nieupublicznionych ocen ryzyka, planów politycznych i zagrożeń
bezpieczeństwa, w typowym dla Rosji ofensywnym, czyli konfrontacyjnym wydaniu. Oczywiście nie znaczy to, że nowe czołgi T-14 i bojowe wozy piechoty Kurganiec przyjadą natychmiast nad Wisłę i Odrę.
Dużo bardziej prawdopodobne, że będą hulały na stepach Ukrainy i Kazachstanu, bo rosyjska armia jest przygotowywana do roli żandarma w rosyjskiej strefie wyłącznych interesów, czyli na obszarze byłego ZSRR. Jednak ewentualny rosyjski nacisk na konwencjonalne siły lądowe powinien być także dostrzeżony w Warszawie, Waszyngtonie i Brukseli.