Grożą nam rakiety z Królewca? "Nie ma takiej możliwości"

- Mieliśmy pełną kontrolę nad sytuacją. Gdybyśmy chcieli ją zestrzelić, to byśmy ją zestrzelili - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Tomasz Drewniak, były inspektor sił powietrznych, odnosząc się do niedzielnego incydentu z rakietą w naszej przestrzeni powietrznej.

Bombowiec strategiczny Tu-95
Bombowiec strategiczny Tu-95
Źródło zdjęć: © East News
Żaneta Gotowalska-Wróblewska

W niedzielę rano rosyjska rakieta na 39 sekund wkroczyła w polską przestrzeń powietrzną na wysokości Oserdowa w województwie lubelskim. Informację o przygotowywanym ataku polskie siły zbrojne otrzymały wczesnym rankiem.

Rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych ppłk. Jacek Goryszewski powiedział dla PAP, że próba zestrzelenia rakiety wiązałaby się z większym ryzykiem dla okolicznych mieszkańców niż pozwolenie, by rakieta sama opuściła przestrzeń powietrzną Polski.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Rakieta waży ponad 2 tony, z czego 400 kilogramów stanowi ładunek bojowy. Po zestrzeleniu rakiety jej szczątki spadłyby na nasze terytorium. Tutaj również spadłyby szczątki efektora użyte do zestrzelenia samej rakiety - mówił.

Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz przekazał na konferencji prasowej, że "każda sytuacja jest analizowana indywidualnie przez dowódcę operacyjnego". - Jest to zgodne z procedurami. Algorytm postępowania został zachowany i prawidłowo przeprowadzono. Jawność działań jest dla nas jednym z najważniejszych elementów, odkąd przejęliśmy władzę w Polsce - stwierdził.

"Rosjanie testują i nas"

Gen. Tomasz Drewniak, były inspektor sił powietrznych, w rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że "Rosja nie przeprowadza specjalnej operacji przeciwko Polsce". - Jeżeli nawet rakieta przelatuje nad naszym terytorium, to celem jest Ukraina. My jesteśmy tylko po drodze - dodaje.

Przyczynami wlecenia nad Polskę mogą być - jak mówi generał - "błędy w nawigacji lub błędy w programowaniu rakiety, którą Rosjanie chcą puścić maksymalnie blisko polskiej granicy po to, żeby zaskoczyć obronę np. Lwowa". - Przy tej okazji testują i nas - zaznacza.

"Decyzja musi być bardzo przemyślana"

Gen. Drewniak zaznacza, że nie przywiązywałby wagi do czasu, jaki rakieta spędza nad Polską. - Rakieta, która wleciała nad Polskę, była obserwowana wcześniej. Mieliśmy sygnały od sojuszników, że będą takie starty bombowców, najprawdopodobniej mieliśmy sygnał z Ukrainy, że rakiety lecą. Dużo wcześniej na podejściach do Polski mieliśmy wiedzę, a nasz system był nakierowany na wykrycie i na możliwe oddziaływanie - dodaje.

Jak podkreśla, "mieliśmy pełną kontrolę nad sytuacją". - Gdybyśmy chcieli ją zestrzelić, to byśmy ją zestrzelili. Tylko proszę pamiętać, że taka rakieta, waży ok. półtorej tony, głowica ma około 300 do 500 kg. Wyobraźmy sobie, że zestrzelimy ją na wysokości 300-400 metrów - gdzieś spadnie te paręset kilogramów metalu. Plus ogromny ładunek wybuchowy też gdzieś spadnie, wybuchnie. Pamiętajmy, że na dole są Polacy, więc ta decyzja musi być bardzo przemyślana - zaznacza.

- Nam się wydaje, że to tak będzie jak na Gwiezdnych Wojnach, że strzelimy i to wszystko zamieni się w atomy i odleci w kosmos. A tak nie będzie - wszystko spadnie na ziemię, w wielkiej kuli ognia i może spowodować bardzo poważne szkody. Od zapalenia się lasu zaczynając, a kończąc na ofiarach śmiertelnych - podkreśla.

"Możliwości oddziaływania Królewca na cokolwiek są znikome"

Rozmówca Wirtualnej Polski mówi też o tym, czy istnieje jakikolwiek poziom zagrożenia ze strony Królewca. - Nie ma takiej możliwości. Gdyby wystrzelono rakiety z Królewca, musiałyby one przelecieć nad terytorium Polski, Białorusi i dopiero do Ukrainy. Nie sądzę, żeby ktokolwiek podjął decyzję o odpaleniu takich rakiet - ocenia.

- Pamiętajmy, że te rakiety odpalane są z bombowców strategicznych (Tu-95 - red.). A te nie stacjonują w Królewcu, więc możliwości oddziaływania tego rosyjskiego obwodu na cokolwiek są znikome. Tam są rakiety, ale całkiem inne - balistyczne z głowicami jądrowymi. One mogą zostać użyte, ale wtedy też będziemy mieli pełnoskalową wojnę z użyciem broni atomowej. I będzie to raczej zbliżało się do końca świata - dodaje ekspert.

Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie