"Jest już za późno". Putin popełnił błąd dokładnie 390 dni temu
Władimir Putin przemówił do narodu i ogłosił coś, o czym mówiło się od dawna - częściową mobilizację. Wielu mieszkańców Rosji zdecydowało się na pospieszną ucieczkę z kraju, część obywateli rosyjskich protestuje, ale Putin jest nieugięty. - Ogłoszoną przez Putina mobilizację traktować należy jako rozpaczliwą próbę utrzymania zdolności do kontynuowania tej wojny - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jarosław Wolski, analityk i ekspert ds. wojskowości.
Prezydent Rosji Władimir Putin ogłosił częściową mobilizację w kraju. W trakcie swojego propagandowego orędzia po raz kolejny zagroził użyciem broni jądrowej.
Prezydent Rosji powtórzył też rosyjskie kłamstwa, przekonując, że ogłoszenie mobilizacji jest konieczne w celu "obrony ojczyzny" i "zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom" w Rosji, jak i na terenach przez nią okupowanych.
W odpowiedzi na zapowiedzianą przez Putina częściową mobilizację, wielu Rosjan zdecydowało się pośpiesznie opuścić kraj i wyjechać do państw, które nie są objęte ograniczeniem wizowym.
Ponadto w całej Rosji trwają manifestacje przeciwko mobilizacji na wojnę z Ukrainą. W Moskwie ludzie wyszli na ulice. Funkcjonariusze brutalnie zatrzymują uczestników akcji, ludzie odprowadzani są do więźniarek. Protestujący skandowali: "Nie wojnie!".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Żaneta Gotowalska: Władimir Putin ogłosił częściową mobilizację. Czy to ma prawo się udać?
Jarosław Wolski, analityk i ekspert ds. wojskowości: Rosyjska mobilizacja nie odniesie większego efektu, jeśli chodzi o wynik wojny. Najważniejszym powodem jest to, że Rosjanie nigdy nie zakładali, że do mobilizacji dojdzie po pół roku od najazdu na Ukrainę. Niektóre jednostki, które stanowią część aparatu mobilizacyjnego - zalążki dla jednostek nowo formowanych, kadry z jednostek już utworzonych - są na froncie. Zostaną martwi, ranni, będą w niewoli, jednostki i sprzęt zostaną zniszczone lub zużyte i będą się nadawać do remontu.
Decyzja o mobilizacji jest spóźniona nawet nie o rok, ale o 390 dni. Rosjanie powinni byli podjąć decyzję o mobilizacji mniej więcej w lipcu zeszłego roku, z założeniem, że w lutym atakują Ukrainę. Trzeba liczyć mniej więcej pół roku na rozwinięcie mobilizacyjne. Wtedy, gdyby utworzyli ponad 1,5 mln armię, być może by wygrali. A na pewno wojna byłaby w zupełnie innym miejscu, niż jest teraz. Rosjanie nie zrobili tego.
Dlaczego?
Z różnych przyczyn, głównie dlatego, że uznali, że Ukraina rozpadnie się, nie będzie walczyć, nastąpi powtórka z 2014 roku. Rosjanie nie przeprowadzili powszechnej mobilizacji, uderzyli wbrew własnej strategii i sztuce operacyjnej.
A przecież ich własna doktryna zakładała, że wobec przeciwnika o wielkości Ukrainy muszą być rozwinięte mobilizacyjnie siły zbrojne. Strategia mówiła o przewadze minimalnej dwa/trzy do jednego.
Teraz jest już na to za późno. Liczne rosyjskie jednostki, które poniosły horrendalne straty w Ukrainie, to oddziały, które w pewnym sensie miały być zalążkiem mobilizacji. To nie jest tak, że powołujemy ludzi i oni są od razu wysyłani do jednostek. Formuje się je bardzo często na nowo i wtedy dopiero przejmuje się sprzęt ze składów, przyjmując ludzi.
A te, które tworzone są praktycznie od zera, wystawiły już sprzęt na Ukrainę, więc w wielu przypadkach już go po prostu nie ma. Rosjanie pojechali na wojnę, nie rozwijając mobilizacyjnie systemu napraw i konserwacji uzbrojenia, więc często ten sprzęt nie był konserwowany i naprawiany przez lata. To jest kompletne kuriozum. Odpowiedzialny za brak przygotowania i wcześniejszej mobilizacji jest Władimir Putin.
Jakie problemy się z tym wiążą?
Pierwszy - dla nowo formowanych jednostek może zabraknąć sprzętu. Drugi - większość kadry zginęła lub została ranna w Ukrainie, albo walczy w jednostkach w tym kraju i nie może się wycofać. Gorszą rzeczą dla Rosjan jest to, że niektóre jednostki, w procesie rozwinięcia mobilizacyjnego, są dawcą i sprzętu, i struktur dla rozwijanych jednostek.
To tak jakbyśmy rozsadzali kwiatki. Mamy roślinę, rozsadzamy ją na dwa albo trzy szczepki, a po chwili mamy kolejne kwiatki. Tak samo jest z pułkami w Rosji. Z pułku możemy zrobić brygadę albo dywizję, z brygady możemy zrobić dywizję albo nawet armię przy odpowiednim procesie mobilizacji. Natomiast problem w tym, że te kwiatki są już w Ukrainie i to zdrowo podeptane.
Coś, co miało być zalążkiem mobilizacyjnym raz - poniosło straty, dwa - straciło sporą część kadry oficerskiej. Należy więc ogłoszoną przez Putina mobilizację traktować jako rozpaczliwą próbę utrzymania zdolności do kontynuowania tej wojny.
Czy ogłoszenie częściowej, a nie powszechnej mobilizacji przez Putina, może być związane z obawą prezydenta Rosji przed buntem wśród społeczeństwa?
Mówi się, że pozycja Putina słabnie. Czy to krótka, czy daleka droga do buntu - nikt nie wie. O realnej pozycji Putina wiadomo bardzo mało. Może być taka, jak pozycja Stalina w II wojnie światowej, może być słabsza.
Można przypuszczać, że to generałowie prą w kierunku mobilizacji powszechnej, bo wiedzą, że bez tego nie są w stanie kontynuować wojny i jej nie przegrać (bez użycia broni atomowej, biologicznej czy chemicznej). Ale można przypuszczać, że Putin i część otoczenia politycznego hamuje zapędy mobilizacyjne, zdając sobie sprawę, że może to mieć nieobliczalne skutki dla struktur władzy.
Pojawiają się zapowiedzi referendów i chęci wcielenia do Rosji okupowanych dziś terenów: Donbasu i obwodów południowych: Chersonia i Zaporoża. Czy to plan Putina, by oskarżać Ukraińców o atak bezpośrednio na Rosję i pretekst do zareagowania w zdecydowanie mocniejszy sposób?
Tak, tu nie ma innego racjonalnego wytłumaczenia. To prawdopodobnie idzie w tym kierunku. Wszystkie scenariusze, które w tej chwili można sobie wyobrazić, prowadzą do konkluzji, że jeżeli Ukraińcy nie popełnią jakichś drastycznych błędów na polu walki, to ten konflikt konwencjonalnie wcześniej czy później wygrają. Pod warunkiem kontynuowania wsparcia ze strony Zachodu. To nie będzie spektakularne zwycięstwo.
To prowadzi do niewesołych konkluzji, jakie są niekonwencjonalne możliwości Putina. Kreml bez atomu nie jest w stanie wygrać tej wojny. W Rosji doktryna użycia broni atomowej jest defensywna, czyli Rosjanie zakładają, że broń atomowa może być użyta tylko i wyłącznie w przypadku, gdy zagrożone są nosiciele broni jądrowej Rosji, albo zagrożony jest byt państwa.
Do tego drugiego nijak mają się obwód doniecki czy ługański. Póki co nie są one częścią Rosji, a ponadto trudno podciągnąć je pod zasadę doktryny. Mogą oczywiście złamać swoją własną doktrynę. Jeśli jednak chcemy trzymać się tego, co weryfikowalne, a nie straszyć Polaków, to Rosjanie musieliby postąpić wbrew sobie.
Nadchodzą trudne miesiące - będzie coraz zimniej, a do tego dojdzie rasputica, czyli okres w roku, kiedy drogi stają się bardzo trudno przejezdne. Jak może to wpłynąć na działania na polu walki?
Zima dotknie obie strony na froncie, brakuje w zasadzie wszystkiego. Nie chodzi o sprzęt wojskowy, ale o wyposażenie dla żołnierzy. Obie strony mają te same problemy, ale Rosjanie większe. Na rzecz Ukrainy pracuje cały Zachód, więc łatwiej sobie poradzą. Rosjanie muszą liczyć na to, co kupią od Chin. Chińczycy nie dają niczego za darmo, Rosjanie muszą więc korzystać z resztki rezerw, które im zostały.
Z kolegami udało nam się uzbierać pół miliona na ciepłe ubrania dla żołnierzy walczących w Ukrainie. Zbiórka jest już zamknięta, jesteśmy w trakcie kompletowania strojów.
Czy zapowiedzi Putina powinny skłonić Ukraińców do zmiany taktyki?
Nie. Wręcz przeciwnie - zapowiedzi Putina to świadectwo tego, że Ukraińcom idzie dobrze. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jeżeli nie popełnią jakichś drastycznych błędów albo nie dostaną zawrotów głowy od sukcesu charkowskiego, moim zdaniem za rok o tej porze tę wojnę będą wygrywać zdecydowanie.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski