"Putin nadal prowadzi swoją grę". Były ambasador RP w Kijowie nie ma wątpliwości

Napięcie na linii Zachód - Rosja w sprawie Ukrainy nie słabnie. W kręgach dyplomatycznych mówi się, że jednym ze scenariuszy, który chciałby zrealizować Władimir Putin, jest "finlandyzacja" Kijowa. Wspominały o tym m.in. francuskie media, po spotkaniu rosyjskiego przywódcy z Emmanuelem Macronem. Zdaniem byłego ambasadora RP w Kijowie Jana Piekło, pomysł podporządkowania Ukrainy w samej Rosji nie cieszy się zbyt wielkim poparciem.

Spotkanie Władimira Putina i Emmanuela Macrona odbyło sie na Kremlu i trwało ok. 5 godzin
Spotkanie Władimira Putina i Emmanuela Macrona odbyło sie na Kremlu i trwało ok. 5 godzin
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | KREMLIN POOL / SPUTNIK / POOL
Sylwester Ruszkiewicz

Przypomnijmy, w poniedziałek doszło do pięciogodzinnych rozmów prezydenta Francji Emmanuela Macrona i Władimira Putina na Kremlu. Według francuskich mediów, Macron miał usłyszeć od rosyjskiego prezydenta obietnicę gotowości pójścia na kompromisy.

Z kolei jak informowały "Le Monde" i "Le Figaro", jednym z elementów negocjacji między Putinem a Macronem miała być tzw. finlandyzacja w sprawie Ukrainy, czyli możliwość przyznania jej statusu neutralności, ale pozostawienia jej w strefie wpływów Rosji.

Nazwa ta nawiązuje do sytuacji geopolitycznej Finlandii, jaka powstała po zakończeniu wojny między Związkiem Radzieckim a Helsinkami w latach 1941-44.

Finowie, za cenę ewidentnego ograniczenia polityki zagranicznej i wojskowej oraz utratę części terytorium znaleźli się w strefie bezpieczeństwa ZSRR, zachowali jednak swój reżim polityczny, ustrój gospodarczy i system społeczny.

Według byłego ambasadora RP w Kijowie Jana Piekło na wariant z finlandyzacją Ukrainy nie będzie zgody Zachodu.

- Putin nadal prowadzi swoją grę. Najwyraźniej Emanuel Macron dał się na to namówić. Skoro rosyjskiemu prezydentowi nie udało się uzyskać zgody na zablokowanie wejścia Ukrainy do NATO, to stara się teraz ugrać, ile się da. Tyle że Ukraina nie została sama. Ma realne wsparcie ze strony Stanów Zjednoczonych, Kanady, Wielkiej Brytanii, Polski i krajów bałtyckich. To dość potężna siła polityczna. Zarówno Niemcy, jak i Francja, które są członkami NATO, muszą się liczyć z decyzjami i ustaleniami, które zapadają bez ich udziału. I gdyby doszło do konfliktu, będą współdziałać razem z Zachodem. Efektem odwrotnym do zamierzeń Putina jest to, że Finlandia i Szwecja – jeszcze nie na 100 procent – ale już bardzo poważnie rozważają członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim. Na pewno nie o to chodziło rosyjskiemu przywódcy - mówi Wirtualnej Polsce Jan Piekło.

W opinii polskiego dyplomaty, Putin nie zrezygnuje z podporządkowania sobie Ukrainy. Choć opór przeciwko takim planom - według byłego ambasadora - nie tylko znajduje się po stronie Kijowa i Zachodu, ale również w samej Rosji.

- Putin ma wiele scenariuszy. I ma zdolność dostosowywania ich do realizacji celów politycznych, które chce osiągnąć. Jest rozdrażniony, bowiem dostał wyraźną odpowiedź ze strony NATO, że Sojusz Północnoatlantycki nie wycofa się z planów przyjęcia Ukrainy i Gruzji pod swoje skrzydła. Jeśli nie widzi uległości ze strony państw Zachodu, będzie skupiał uwagę na realizacji mniejszych planów, które pozwolą mu osiągnąć zamierzone cele. Jednym z nich jest podporządkowanie sobie Ukrainy. Temu miały służyć porozumienia mińskie i format normandzki, których nieszczęsnym skutkiem jest to, że separatystyczne republiki decydują o polityce zagranicznej Ukrainy - mówi WP Jan Piekło.

Zdaniem ekspertów, rosyjska interpretacja uzgodnień zawartych w Mińsku (m.in. dotyczących zawieszenia broni podczas wcześniejszego konfliktu w 2014 r., a także Donbasu) od samego początku prowadzi do osłabienia wewnętrznego władzy w Kijowie, które wymusiłoby zmianę prowadzonej przez nią polityki zagranicznej.

- Putin chciałby przejść do historii Rosji jako ten, który odzyskał dla swojego kraju tereny utracone. Dla niego Ukraińcy to są przecież nadal Rosjanie. Co warto podkreślić, rosyjski przywódca, żeby zrealizować swój cel, wydał już ogromne pieniądze. Koncentracja wojsk, utrzymanie ich w gotowości, przerzut sprzętu. To są koszty, które ponosi rosyjski podatnik. I bynajmniej nie jest z tego zadowolony. Putin idiotą na pewno nie jest i zdaje sobie sprawę z nastrojów społecznych w Rosji. A one są takie, że Rosjanie niechętnie chcą ginąć za mocarstwowe plany swojego przywódcy. Zupełnie odwrotnie jest na Ukrainie, gdzie mieszkańcy tego kraju są zdecydowani bronić swojego kraju. Gdyby więc doszło do konfliktu, Ukraińcy będą walczyć bardziej ofiarnie, Rosjanie już niekoniecznie. Dodatkowo Rosjanie są zmęczeni walką z pandemią koronawirusa, mają coraz gorsze statystyki demograficzne. Po co im teraz konflikt zbrojny? W Rosji coraz większymi krokami zbliża się coś, co kiedyś nazywało się "smutą" – czyli totalny kryzys, zjazd w dół, który oznacza, że "Rosja schodzi na psy" - opowiada były ambasador RP w Kijowie.

- A oni nadal chcą wysyłać swoje dzieci do Oxfordu, podróżować po świecie i lokować swoje środki na zagranicznych kontach. Putin zdaje sobie z tego sprawę i zrobi wszystko, żeby - jak już wybuchnie konflikt - móc go uzasadnić. On nie będzie atakował Ukrainy, bo to się "kiepsko sprzeda w Rosji". Tylko zrobi tak, żeby to Kijów pierwszy zaatakował Rosjan. Za chwilę możemy usłyszeć o spalonej, rosyjskiej fladze. Albo o prowokacjach ze strony przebranych w ukraińskie mundury żołnierzach. Wszystko po to, żeby móc odpowiedzieć, zainstalować w Kijowie przychylny sobie rząd i bronić swoich racji przed Zachodem. To przypomina czasy, kiedy w Polsce powołano rząd PKWN, a władzę przejęli komuniści - puentuje Jan Piekło.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
władimir putinemmanuel macronkonflikt rosja-ukraina
Wybrane dla Ciebie