Psy przeciwpancerne w Armii Czerwonej
W czasie II wojny światowej na froncie wschodnim psy wykorzystywano jako żywe bomby do niszczenia czołgów. Mimo że rzeczywista skuteczność "psów przeciwpancernych" była niewielka, czworonogi świetnie sprawdziły się jako broń psychologiczna.
11.04.2014 17:00
Curzio Malaparte, włoski korespondent przy armii niemieckiej w Rosji, w książce pod znamiennym tytułem "Kaputt" opisuje takie oto zdarzenie: "Nagle z odległego lasu wychynęło kilka drobnych czarnych punktów, po chwili było ich więcej i jeszcze więcej, poruszały się szybko, to znikały w zaroślach, to ukazywały się bliżej, pędziły wprost na niemieckie 'panzery'". Na widok rozjuszonej sfory psów grenadierzy zaczęli strzelać, a czołgi manewrować zygzakiem po stepie i oddawać serie ze swych karabinów maszynowych. Według włoskiego korespondenta, nie uchroniło to jednak Niemców od strat: "Nagle dał się słyszeć głuchy huk eksplozji, po nim drugi, trzeci; dwa - trzy - pięć 'panzerów' wyleciało w powietrze, stalowe płyty zalśniły w wysokich fontannach ziemi".
W tym literackim opisie Malaparte pokazuje niezwykłą skuteczność czworonogów jako niszczycieli czołgów. W rzeczywistości "psy przeciwpancerne", które nazywano także "psimi minami", okazywały się bronią niezbyt skuteczną. Co więcej, zdarzało się, że były groźne dla swych opiekunów, którzy skazywali je na tak okrutną śmierć.
Bombowa tresura
Niemcy z użyciem "psów przeciwpancernych" w walce spotkali się już w pierwszych dniach operacji "Barbarossa", zwłaszcza na środkowym odcinku frontu. Początkowo nie wiązali bezpośrednio strat w czołgach z wałęsającymi się między nimi sforami czworonogów (stada bezpańskich psów na polach i drogach to był normalny widok na Wschodzie). Na trop tajnej sowieckiej broni doprowadziło ich dopiero znalezienie zwłok zwierzęcia z przytroczonym do grzbietu plecakiem z ładunkiem przeciwpancernym, który nie zdążył detonować, ponieważ pies zginął wcześniej od pocisku karabinowego. Niemcy dowiedzieli się od rosyjskich jeńców o tresurze tych czworonogów. Okazało się, że w Moskwie istniał centralny ośrodek szkolenia "psów przeciwpancernych" Armii Czerwonej, w którym opracowano bardzo prostą metodę tresury.
Ośrodek szkolenia psów przeciwpancernych pod Moskwą, rok 1931 fot. Wikimedia Commons
Na przykład przez kilka dni zwierzęta morzono głodem, a następnie podprowadzano je w pobliże stojących z włączonymi silnikami czołgów lub ciągników gąsienicowych. Pod nimi były ułożone porcje jedzenia, po które psy musiały wejść od tyłu pojazdów. Trzymano je również przez dłuższy czas w zamknięciu, a po wypuszczeniu musiały przebiec pod jadącym czołgiem, by otrzymać w nagrodę miskę strawy. Do takich zadań wybierano zwierzęta wyjątkowo pobudliwe i ruchliwe. W warunkach bojowych zakładano im uprzęże z plecakami wypełnionymi ładunkami wybuchowymi. Gdy pies znalazł się pod wozem pancernym nieprzyjaciela, łamał przymocowaną do grzbietu antenę i w ten sposób uruchamiał zapalnik kontaktowy, który detonował ładunek wybuchowy. Spotykano się też z bardziej improwizowaną metodą - zwierzętom po prostu przytraczano do grzbietów wiązkę granatów i wyciągano zawleczkę jednego z nich.
W 1941 roku Sowieci sformowali kilka psich oddziałów specjalnych, przeznaczonych do niszczenia czołgów. W skład każdego z nich wchodziły cztery kompanie po 126 czworonogów każda - w sumie w jednym oddziale znajdowały się 504 zwierzaki. W czasie II wojny światowej w Armii Czerwonej istniały dwa pułki "psów przeciwpancernych" i ponad 160 mniejszych oddziałów samodzielnych.
Po pierwszych doświadczeniach z "psimi minami" Niemcy zaczęli strzelać do wszystkich czworonogów, które napotykali po drodze. Ta "broń" szybko jednak obróciła się także przeciwko jej pomysłodawcom. W warunkach frontowych Rosjanie przekonali się, że zwierzęta znacznie częściej wybierały "swoje" T-34 niż niemieckie "panzery", które były dla nich obce zapachowo. W 1942 roku z tego powodu unieruchomiły całą sowiecką brygadę pancerną, którą musiano wycofać z walki.
Broń psychologiczna
Na polu walki czworonogi były niezwykle wrażliwe na hałas i zamieszanie, które je dekoncentrowały i napełniały lękiem. Okazało się też, że nie od razu wbiegały pod czołg, lecz kluczyły wokół niego, przez co załoga zyskiwała czas, by się z nimi rozprawić. Ponadto psów nie uczono agresji w stosunku do nieprzyjacielskich żołnierzy, więc łatwo można było je zwabić jedzeniem i rozbroić. Dowództwo sowieckie zatem zrezygnowało z używania "psów przeciwpancernych" na większą skalę. Wykorzystywano je jednak jako broń psychologiczną. Propaganda sowiecka rozdmuchiwała sukcesy takich oddziałów specjalnych, by trzymać niemieckich pancerniaków w ciągłej niepewności i zmuszać ich do pozostawiania otwartych włazów w czołgach w celu lepszej widoczności przedpola, przez co byli bardziej narażeni na ogień snajperów.
Trzeba przyznać, że jako "broń psychologiczna" psy okazały się bardzo skuteczne. Niemcy bardziej lub mniej wyimaginowane sfory bojowych czworonogów spotykali pod Moskwą, Stalingradem i Kurskiem. Dochodziło do tego, że - zwłaszcza żołnierze jednostek pancernych i zmotoryzowanych - byli przekonani, że w Rosji wszystkie żywe stworzenia sprzysięgły się przeciw nim, nie wyłączając... polnych myszy.
W jednej z depeszy wydziału operacyjnego głównego dowództwa niemieckiego, adresowanej do sztabów wszystkich grup armii, podano do wiadomości: "Dywizja pancerna na froncie wschodnim, która wybrała odpowiednie miejsce na postój i regulaminowo zamaskowała wszystkie pojazdy, przekonała się w momencie ogłoszenia alarmu, że posiada tylko 30 proc. sprawnych wozów. Stało się tak za sprawą polnych myszy, które dobrały się do przewodów elektrycznych, skutecznie unieruchamiając większość czołgów i ciężarówek". Oficer sztabowy opatrzył depeszę ironicznym, krótkim komentarzem: "Myszy sowieckie!".
Piotr Korczyński, Polska Zbrojna