Przykazanie dla biskupów i PiS: maksymalizuj zyski spadające z nieba [OPINIA]
Linie obrony wytyczone, usta wypluwają słowa-pociski: kto podważy w jakikolwiek sposób czyny Jana Pawła II, ten nie Polak, ten zdrajca narodowej tożsamości. Tak na jedną nutę śpiewa chór złożony z hierarchów i polityków PiS. Od dawna świadczą sobie usługi ideowo-finansowe. I oto okazja, by trwało to kolejne lata, spadła im niczym z nieba.
17.03.2023 | aktual.: 17.03.2023 11:18
"Atakiem na Jana Pawła II uderza się w jedność Polaków, żeby złamać nas jako naród. To drugi zamach na Jana Pawła II" – tak rozdziera szaty metropolita krakowski Marek Jędraszewski.
"Atak na papieża to atak na Polskę, na rację stanu – grzmi wicepremier i minister kultury Piotr Gliński.
"Podważając autorytet papieża, niszczy się polską tożsamość, bo dla ludzi na świecie oznacza on Polskę" – ostrzega ordynariusz sandomierski Krzysztof Nitkiewicz.
Wystąpienia polityków obozu rządzącego i biskupów są bliźniaczo podobne. Nie bronisz papieża i nie potępiasz zarzutów pod jego adresem, toś pół- albo łże-Polak, reakcjonista rozsadzający od środka polskość. Uważasz, że papież wiedział o przypadkach pedofilii lub nie podejmował jasnych i zdecydowanych działań – niszczysz wspólne dobro i sam jesteś dowodem na działanie złowrogich sił przeciwko Kościołowi i wierze.
Strzeżcie się zachodniej mody
Kościół rzymskokatolicki w Polsce jawi się na tle Europy Zachodniej jako bastion prawowierności i wciąż zauważalnej pobożności. Głosy zdecydowanej mniejszości polskich katolików domagających się głębokich debat na temat zmiany sposobu myślenia i reform w Kościele albo są ignorowane, albo kontrowane straszakiem: chcecie reform i debat? To popatrzcie na Europę Zachodnią i obydwie Ameryki. Tam kościoły przerabiane są na lofty i puby, a prawdy wiary zostały dawno zapomniane. Trzymajcie się tego, co pewne i strzeżcie się zachodniej mody!
Jednak ten obraz jest równie naciągany, jak demonizowanie chrześcijaństwa na Zachodzie, bo i w Polsce Kościół rzymskokatolicki zauważalnie i w przyspieszonym tempie zaczyna przeżywać to, co katolicyzm i inne wyznania na zachodzie miały rozłożone na etapy, mniej lub bardziej bolesne.
O ile w krajach zachodnich hierarchowie już dawno zeszli z piedestału, a monarchiczny nimb i powłóczyste szaty dawno zniknęły z repertuaru autoinscenizacji, o tyle w Polsce klerykalizm w różnych wcieleniach ma się całkiem dobrze. Sami biskupi wciąż mają stosunkowo wiele do powiedzenia w przestrzeni publicznej, nawet jeśli oficjalnie milczą czy teoretycznie zachowują neutralność.
Komunikaty i obrazki obrad Konferencji Episkopatu Polski pokazują hierarchów jako zwartą grupę, która zdaje się prezentować jednolity front wobec najistotniejszych dla Kościoła kwestii religijno-społecznych.
Różne rozkładanie akcentów w zagadnieniach budzących społeczne emocje (aborcja, LGBT) czy po postu inny dobór słów, wynikający chociażby z erudycji czy dyspozycji intelektualnej danego biskupa skłania do kategoryzowania poszczególnych dostojników Kościoła.
Na podstawie trudno uchwytnych zachowań, jedni postrzegani są jako liberałowie, a drudzy uważani są za konserwatystów. W jednych dostrzegamy biskupów rozumiejących ducha czasu i złożoność zachodzących procesów społecznych, w kolejnych tych, którzy bronią twierdzy Kościoła przed mniej lub bardziej wydumanymi zagrożeniami – czy to będzie genderyzm, LGBT, czy ostatnio domniemany atak na cześć i pamięć Jana Pawła II.
Zobacz także
Żeby było, jak jest
Niemniej etykietki "konserwatywny", "liberalny" wcale nie muszą być pomocne. Podobnie jak myląca może być narracja o dominacji konserwatystów w starszym pokoleniu, czy też czekających na swoją kolei liberałów w drugim rzędzie (biskupi pomocniczy lub ordynariusze mniej znaczących diecezji).
– W Polsce nie ma mocnej liberalnej strony. Mamy za to różne odmiany konserwatyzmu. Inaczej niż na zachodzie w Polsce nie toczy się wśród biskupów żadna, poważniejsza debata, a jeśli się toczy, to po prostu o niej nie wiemy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Tomasz Terlikowski. Biskupi występują jako monolit i jeśli ktoś już coś głośno mówi, to metropolita krakowski Marek Jędraszewski, którego opinia elektryzuje media, ale żaden z innych biskupów nie stanie przed kamerami i nie powie: protestuję.
Publicysta uważa, że większość biskupów chce, żeby było, jak jest, aby zmieniło się jak najmniej.
Widać to bardzo wyraźnie na przykładzie histerycznego sporu wokół osoby Jana Pawła II po emisji reportażu Marcina Gutowskiego na antenie TVN24. Aż dziwi fakt, że materiał dziennikarski stał się przyczynkiem do kreowania wojny cywilizacji, że postawiono w stan gotowości bojowej media publiczne, aparat państwowy, a nawet swoją rólkę w krucjacie propapieskiej odegrała fasada Pałacu Prezydenckiego.
Odpowiedzią decydentów na materiał Gutowskiego rzadko kiedy były argumenty, a krzyk, że SB zmartwychwstaje, a szatan otwiera rogami wrota piekieł. Odpowiedzią na film udokumentowany wypowiedziami świadków była emisja homilii papieskich w telewizji rządowej i jeszcze więcej papieża na ustach polityków niemogących się odpędzić od afer, z czego najbardziej cieszą się chyba sprzedawcy dewocjonaliów odnotowujący wzrost sprzedaży.
O ile na początku ze środowiska Episkopatu płynęły zachowawcze komentarze – co ciekawe podpisane nie przez hierarchów – o tyle późniejsze wypowiedzi biskupów, w tym przewodniczącego KEP abp. Stanisława Gądeckiego oraz poszczególnych biskupów diecezjalnych grały na tę samą melodię co komunikaty czołowych i szeregowych polityków Zjednoczonej Prawicy.
Ta melodia brzmi tak: bezprecedensowe niszczenie pamięci, obrona tożsamości.
Abp Gądecki poleciał nawet specjalnie do Watykanu, aby odprawić msze przy grobie papieża, a biskupi jeden po drugim wydawali okolicznościowe oświadczenia. Dramat w pełni.
Do społeczeństwa poszedł sygnał, że oto stoimy przed moralno-dziejową katastrofą, apokalipsą wartości, która doprowadzi do narodowego upadku, jeśli w jakikolwiek sposób podważy się lub dopuści, że na spiżowym pomniku Wielkiego Polaka Świętego Jana Pawła II pojawi się choćby najmniejsza rysa, jakikolwiek zarzut wypowiadany choćby w trybie przypuszczającym.
Polska Janem Pawłem II stoi, a kto nie pasuje do tego obrazka, ten albo nie-Polak, albo nihilista, albo zdrajca narodowej tożsamości.
Oczywiście, jedynym ratunkiem jest – co wyraził choćby kard. Stanisław Dziwisz – trwanie przy papieżu i wierność Kościołowi.
Żadnych pytań, żadnych wątpliwości
Odnieść można było nawet wrażenie, że podgrzewanie awantury wokół filmu Gutowskiego było na rękę nie tylko PiS, który z pewnością zamówił badania w tej sprawie, ale i samemu episkopatowi.
Mógł się on bowiem zająć tym, co potrafi najlepiej: chowaniem się za plecami Jana Pawła II. Robił to, gdy Wojtyła żył, po jego śmierci i ta strategia podtrzymywana jest do dziś. Takie podejście uniemożliwia rzetelną dyskusję wokół realnego problemu i czyni z Karola Wojtyły wręcz narodowo-katolicki totem, którym można wykluczać lub nawet dehumanizować przeciwników ideowych i politycznych.
Pojawiające się apele o bezwzględne otwarcie wszystkich archiwów jawią się w tym kontekście jak bluźnierstwo, świętokradczy wręcz zamach na świętość papieża-Polaka, którą wolno jedynie adorować, ale w żaden sposób podważać, bo wspólnota, bo tożsamość, bo wartości i życie wieczne.
W tym wszystkim można również odnieść wrażenie, że przedmiotem obrony nie jest sam Jan Paweł II czy jego dziedzictwo, a po prostu kremówkowy przekaz i odpustowy obrazek, jakie przez lata budowano w Polsce, czego wymowną ilustracją są karykaturalne, a co najmniej memiczne zdjęcia parlamentarzystów PiS z janopawłowymi dewocjonaliami na sali sejmowej.
Spór wokół Karola Wojtyły vel Jana Pawła II pozwolił również odwrócić uwagę od problemów, z którymi episkopat w Polsce i na całym świecie mierzy się dość opornie: wyjaśnianiem uwikłania Kościoła w systemiczne krycie pedofilów.
Tam, gdzie w odsłanianie procesów i systemu kościelnego nie wkracza państwo z całą surowością i autonomią (Irlandia czy Francja), tam trudno o jakąkolwiek niezależność i bezkompromisowość, zarówno w kwestii odsłaniania prawdy, jak i zadośćuczynienia, także finansowego, ofiarom.
W Polsce, w kontekście sprawy Jana Pawła II wszystko postawiono na jedną kartę obrony pamięci, autorytetu i miejsca Kościoła – żadnych pytań, żadnych wątpliwości, ale za to kult ponad miarę bez względu na to, że skutki mogą być opłakane także dla samego Kościoła.
Bo o ile papieska krucjata episkopatu może przekonywać ludzi 50-60+, stanowiących żelazny elektorat ekipy rządzącej, o tyle młode pokolenie patrzy na toczącą się połajankę albo z obojętnością, albo z rozbawieniem. Biskupi są w tym wszystkim jakby ludźmi nie tylko z innej epoki, ale i galaktyki. I nie chodzi tylko o hermetyczny język i ubranka, ale przede wszystkim o sposób myślenia o rzeczywistości.
Bez względu na wewnętrzne różnice episkopat odbierany jest w przestrzeni publicznej jako monolit, wiecznie wczorajszy i nawet jeśli niezespawany to przynajmniej przyklejony do władzy.
Zdecydowanie większe korzyści ma z tego władza, bo uwiarygadnia sama siebie wobec żelaznego elektoratu. Na tym cierpi jednak sam Kościół, od którego odpływają wierni, szczególnie młodzi, których władza za wszelką cenę chce zatrzymać przy Kościele, stąd prokościelne inicjatywy koalicji rządowej, i to nie tylko ministra Przemysława Czarnka czy ministra Piotra Glińskiego
Niektórzy biskupi dostrzegają niebezpieczeństwo takiego mariażu i co jakiś czas słychać głosy – jak choćby abpa Grzegorza Rysia – sprzeciwiające się instrumentalizacji Jana Pawła II czy Kościoła w ogóle. Jednak na to jest już zdecydowanie za późno i efekty wzajemnego świadczenia sobie usług ideowo-finansowych widać już teraz w postaci coraz bardziej krytycznej postawy społeczeństwa. Nic nie wskazuje na to, aby episkopat w trakcie trwającej już kampanii wyborczej chciał zaciągnąć ręczny hamulec.
Czy episkopat cokolwiek dzieli
Czy można jednak wymienić jakieś czynniki, które pozwoliłyby wskazać wyraźne linie podziału w polskim episkopacie?
Ks. prof. Andrzej Kobyliński z UKSW wskazuje na kilka aspektów, z których trzy są dominujące: to stosunek hierarchów do polityki i ich preferencje partyjne; stosunek do papieża Franciszka oraz do niektórych zagadnień prawd wiary (komunia dla rozwiedzionych czy styl pobożności).
To na podstawie tych kryteriów, można wg ks. Kobylińskiego pokusić się o wskazanie konserwatystów i liberałów. Niemniej to i tak nie musi mieć doniosłego znaczenia w przypadku braku zmian w samym systemie, który zdaniem duchownego, jest zbyt skoncentrowany na wszechwładzy biskupów.
Jeśli nic się nie zmieni, to efektem będzie jeszcze bardziej dramatyczna sekularyzacja młodego pokolenia, a największymi ofiarami będzie pokolenie dzieci i młodzieży.
Już w 2023 roku może dojść do symbolicznego wręcz tąpnięcia, gdy w archidiecezji gnieźnieńskiej, siedzibie prymasa Polski, może zostać zamknięte seminarium duchowne ze względu na brak wystarczającej liczby chętnych. Coraz niższa liczba powołań dotknęła już inne diecezje, które likwidują lub łączą swoje seminaria budowane z wielkim rozmachem w latach 90. i dwutysięcznych, również nie bez pomocy środków z Unii Europejskiej.
Jesienią odbędą się w Polsce wybory parlamentarne. O ile nie wiemy, jaki będzie ich wynik - czy władzę przejmie opozycja, czy Zjednoczona Prawica będzie rządziła trzecią kadencję - o tyle w przypadku episkopatu sprawa jest znacznie bardziej klarowna. Wczoraj misję dyplomatyczną w Polsce zakończył nuncjusz apostolski abp Salvatore Pennacchio.
Jego następca, ktokolwiek nim będzie, zmierzy się z ogromną przebudową polskiego katolicyzmu. W ciągu roku lub dwóch kolejnych lat zmienią się biskupi ważnych metropolii – 75 lat ukończy nie tylko abp Marek Jędraszewski (Kraków), ale i kard. Kazimierz Nycz (Warszawa), abp Stanisław Gądecki (Poznań) oraz abp Andrzej Dzięga (Szczecin). W przypadku tego ostatniego wielu liczy, że zostanie ukarany przez Watykan za tuszowanie pedofilii i odwołany nawet za "pięć dwunasta". Nominacje w tych metropoliach – choć nie tylko one – będą współdecydowały o kierunku i dynamice katolicyzmu w Polsce.
Szykujące się przemeblowanie wcale nie musi być trzęsieniem ziemi, a jedynie kosmetyczną przeróbką, ale może być zupełnie inaczej.
Wszystko zależy od tego, kto będzie zaangażowany w proces decyzyjny i przede wszystkim, kto będzie wówczas papieżem, biorąc pod uwagę pojawiające się co jakiś czas doniesienia o możliwej abdykacji papieża Franciszka.
Dariusz Bruncz dla Wirtualnej Polski