10 lat łagrów
"Nie miałam pewności, czy jest dzień, czy noc.Po pewnym czasie przeniesiono mnie do innej celi, która wcześniej służyła za ubikację.
Na sześciu metrach kwadratowych zamknięto w niej dwadzieścia kobiet. Było tak duszno, że siedziałyśmy całkowicie rozebrane. A właściwie leżałyśmy na sobie pokotem. Karmiono nas cienką zupą, którą jadłyśmy z blaszanych, nigdy niemytych puszek po konserwach.
Dwa razy dziennie byłyśmy wyprowadzane do ubikacji. A raczej do pomieszczenia z dziurą w podłodze, do której spływała woda. Tą wodą musiałyśmy się też myć.
Otrzymałam karę dziesięciu lat łagrów i pięciu lat pozbawienia praw obywatelskich oraz konfiskatę mienia. Koleżanki, które były sądzone razem ze mną - od pięciu do dziesięciu lat. Kiedy ogłoszono nam ten wyrok, nie potraktowałyśmy go poważnie. Uważałyśmy, że to jakaś kpina, ponury żart.
Zaczęli nas wyprowadzać z więzienia 1 maja 1945 roku. Ledwo utrzymywaliśmy się na osłabionych nogach, bo w przepełnionych celach siedzieliśmy w kucki, a ponadto dawali nam minimalne porcje jedzenia. Było nas około tysiąca. Na przedzie mężczyźni, potem my. Za nami sfora szczekających wściekłych psów.
Upchali nas do wagonów bydlęcych i 3 maja, w święto narodowe, rozpoczęła się nasza podróż w nieznane. Na peronach i wokół torów zebrał się tłum wilnian. Machali nam, kobiety płakały. Wśród nich były nasze matki i nasi ojcowie. Rozstawaliśmy się z najbliższymi i z ukochanym miastem".
Na zdjęciu: Stefania w 1958 roku