Przemówienie Kaczyńskiego. Kacprzak: "Tak nie mówi przywódca, który idzie na wojnę" [OPINIA]
Jarosław Kaczyński kładzie na szalę wszystko, co ma – swój autorytet. Protesty kobiet sprawiły, że prezes PiS przestaje się chować za premierem, prezydentem, czy Trybunałem Konstytucyjnym. Swoim wystąpieniem sprawia, że od tej pory, za to, co się wydarzy bierze osobistą odpowiedzialność. A ta może być ogromna, bo jego słowa to nic innego, jak jasno określony sygnał do zaostrzenia kursu, w którym żaden krok w tył do postawienia przez władzę nie jest już możliwy.
Chciałoby się wręcz powiedzieć, że to wystąpienie jest swoistym wypowiedzeniem wojny tym, którzy od kilku dni krzyczą na ulicach, że to wojna właśnie. Jeśli ktoś myślał, że te tłumy na protestach sprawią, że PiS w zakamarkach gabinetu obmyśla strategię, jak się z orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego wycofać, musi czuć spore rozczarowanie. Protesty, owszem, zrobiły na Kaczyńskim wrażenie. Nie takie jednak, o jakie protestującym chodziło.
Prezes PiS słysząc i widząc to, co się dzieje, postanowił pójść dalej. I on, jak i jego ludzie, nie mają teraz odwrotu. Każdy, kto nie stanie w jednym szeregu ze swoim wodzem, będzie tym, który w opinii prezesa wypisuje się ze wspólnoty patriotycznych Polaków.
Całe wystąpienie można streścić krótko: "Państwo to ci, którzy stoją po stronie PiS, naród to ci, którzy stoją po stronie PiS, Polska to ci, którzy stoją po stronie PiS". Dla prezesa masowe protesty to atak, który ma zniszczyć Polskę. Na szczęście dla władzy, protestujący przekroczyli granicę, której przekraczać nie powinni i nie mieli prawa. Ataki na wiernych w kościołach, jak i ataki na świątynie dały przyzwolenie, by móc mówić, że nie o "wolny wybór" i prawa kobiet chodzi, a o wojnę z Kościołem.
Stąd te najmocniejsze słowa prezesa, który nawołuje: "Musimy bronić polskich kościołów za każdą cenę; wzywam wszystkich członków PiS i wszystkich, którzy nas wspierają, do tego, by wzięli udział w obronie Kościoła". Prezes nie mówi tylko, jak ta obrona ma wyglądać. Nie tłumaczy też, czy chodzi mu o wspólnotę, czy o budynki.
A to już tylko krok do tego, by jego słowa grupy kiboli odczytały jako przyzwolenie do wszystkich, nawet tych najbardziej radykalnych metod, bo przecież cel uświęca środki. Zaś tu cel został nazwany precyzyjnie. Albo oni, albo my. Przecież prezes mówi jasno, że w obronie Kościoła rzecz idzie o obronę i Polski, i patriotyzmu.
Jedyne pytanie, to to, czy sam Kościół też daje na to przyzwolenie, by jego świątyń broniły hordy tych, którzy tylko czekają na to, by pięściami zrobić wreszcie porządek, o którym marzą. Abp Wojciech Polak apeluje o nieodpowiadanie agresją. Lecz Kaczyński dając zielone światło do obrony kościołów za "wszelką cenę” sprawia, że wielu mniej radykalnych będzie od teraz te świątynie omijać jeszcze większym łukiem. Na pewno nie będzie im odpowiadać chociażby pożądana teraz obecność ONR-owców i innych samozwańczych obrońców wiary.
Odpowiedź protestujących, jeśli te protesty mają być skuteczne, musi być w tej sytuacji jedna. Muszą zostawić w spokoju świątynie. To wytrąci najważniejszy argument, który teraz jest w rękach Kaczyńskiego, czyli obronę kościołów, a nie wsłuchanie się w to, co krzyczą wściekłe kobiety. Tym bardziej, że te najważniejsze słowa najwyraźniej do prezesa wciąż nie docierają. Przynajmniej do tych się nie odniósł. We wszystkich innych kwestiach brzmiał, jakby pouczał niesforne dziecko z pozycji tego, który jedyny się nie myli.
Przemówienie Kaczyńskiego. Nie chciał wystąpić w Sejmie?
Gorąca atmosfera w Sejmie musiała sprawić, że prezes postanowił bronić swoich racji. Na wystąpienie z mównicy sejmowej najwyraźniej nie miał jednak ochoty. Wolał mówić w bardziej dla niego sprzyjających warunkach i zrobił to po swojemu. Bez przygotowanego tekstu, bez promptera, nie zważając na to, jak będzie to wszystko wyglądało.
W efekcie wyglądało marnie. Wystąpił z rękoma przyklejonymi do za wysokiego stołu, co sugerować może, że wcale komfortowo z tym swoim wystąpieniem się nie czuł. Częste cięcia też dają fatalny efekt i poczucie, że prezes podczas nagrania musiał mylić się w swoim przesłaniu często.
A tak nie mówi przywódca, który idzie na wojnę. Tak nie zachowuje się przywódca, który chce za wszelką cenę walczyć z protestującymi. Tak mówi przywódca, który najwyraźniej wciąż nie rozumie, że straszeniem tych wszystkich protestujących się nie wystraszy.
Marek Kacprzak dla WP Opinie