Przeczytała o sobie: "powinno się to zabić". Tak skończyła się nagonka
Czytałam, że "nie powinnam się rozmnażać" albo że "leczy się to ołowianymi tabletkami", a do komentarza dołączono zdjęcie żołnierza z karabinem - mówi Wirtualnej Polsce Agata Kostrzewa, medioznawczyni z Uniwersytetu Warszawskiego. Jej zdjęcie z konferencji naukowej zostało wykorzystane m.in. przez polityków Konfederacji do nakręcenia na nią ohydnej i kłamliwej nagonki.
03.12.2024 12:13
Agata Kostrzewa jest medioznawczynią m.in. wykładającą na Uniwersytecie Warszawskim. 22 listopada wzięła udział w Ogólnopolskiej Konferencji Metodologicznej Medioznawców organizowanej na UW. Po kilku dniach jej zdjęcie (czasami z widoczną twarzą, czasami z grafiką psa zamiast twarzy, ale z podaniem imienia i nazwiska) pojawiło się w mediach społecznościowych. A pod nim komentarze: "powinno się to zabić" i "leczy się to ołowianymi tabletkami". Zdjęcie kobiety wykorzystywali m.in. politycy Konfederacji.
Paweł Buczkowski, Wirtualna Polska: Co pani poczuła, kiedy zobaczyła swoje zdjęcie w tak obrzydliwym, napastliwym kontekście?
Agata Kostrzewa, medioznawczyni z Uniwersytetu Warszawskiego: Najpierw doznałam ogromnego szoku, bo nie spodziewałam się, że zdjęcie z konferencji naukowej zainteresuje kogoś spoza świata naukowego. Na pierwszej stronie, na której pojawiło się moje zdjęcie, był wyśmiewany mój wygląd. To nie jest przyjemne, nie czułam się z tym komfortowo, ale pomyślałam, że to bardziej problem osób, które w ten sposób komentują. Chociaż oczywiście zmartwiło mnie, jakie komentarze tam widziałam. Przeczytałam o sobie np. "zabijcie to, bo złoży jaja". Zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że ludzie, widząc tylko czyjeś zdjęcie, które nijak w nich nie uderza, nic nie mówi o nich, sprawia, że reagują, negując moje prawo do życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pani prelekcja była zatytułowana: "Cyfrowa tożsamość psynka, psurki, 'psiego rodzica': wyzwania metodologiczne badania tego, jak pies staje się człowiekiem". Czego dotyczyło wystąpienie?
W swojej pracy naukowej badam przekazy medialne, czyli jakie narracje i język pojawiają się w mediach do opisywania poszczególnych sytuacji czy zjawisk. W tym wystąpieniu opisywałam trend, polegający na traktowaniu zwierząt jak innych ludzi, przyjaciół, członków rodziny. Stąd też pojawiają się takie słowa jak "psynek", "psurka" czy "moje dzieci".
Ale nie uczyła pani swoich słuchaczy tego typu podejścia do zwierząt domowych, tylko opisywała to zjawisko.
Obserwując zjawisko, przygotowałam prelekcję o tym, jak można badać to, co się dzieje w internecie. Mówiłam, że można przeprowadzić analizę narracyjną, czyli w jaki sposób ludzie tworzą opowieści o zwierzętach. Można zrobić analizę językową albo analizę dyskursu. W tym ostatnim przypadku odwołałam się do tego, co parę tygodni wcześniej spotkało prof. Jerzego Bralczyka - jak ludzie reagowali na jego opinię ekspercką, czy w stosunku do zwierząt powinno się używać takich czasowników, których kiedyś używaliśmy tylko w stosunku do ludzi. Czy powinniśmy mówić, że pies umiera, czy zdycha.
Czytaj również: Murem za Bralczykiem? Niekoniecznie. Zamęt po słowach profesora
A jakie jest pani zdanie w tej kwestii?
Podczas wystąpienia odniosłam się dość krytycznie do tego zjawiska. Widzę, że ono występuje i badam, jak się przejawia w języku polskim. Między innymi w związku z tym, jakie są z jednej strony oczekiwania społeczne wobec pokolenia milenialsów, np. w kontekście posiadania dzieci, a jakie są ich możliwości. Ale oczywiście uważam, że każdy ma prawo mówić tak, jak chce. Bo są osoby, dla których zwierzęta pełnią bardzo ważną rolę. Dla osoby starszej, która mieszka samotnie, czasami pies jest jedyną żywą istotą, która tę osobę wspiera i sprawia, że czuje się psychicznie lepiej.
Nie jest moją rolą, jako badacza, mówić komuś, jak ma nazywać swoje zwierzęta. Raczej opisywanie, z czego wynikają zmiany i co mogą zmienić w postrzeganiu zwierząt.
Ale dla większości autorów wyśmiewających komentarzy stała się pani osobą, która promuje takie podejście do zwierząt.
Jest takie powiedzenie, że dla człowieka z młotkiem wszystko może być gwoździem. Jeśli ktoś ma poczucie, że głównym zagrożeniem, jakie istnieje na świecie, są lewicowe pomysły, które burzą naturalny porządek świata, to wszystko, co można podciągnąć pod tę wizję świata, będzie tak odczytywane. Nagle się okazuje, że jak jestem z Uniwersytetu Warszawskiego i mówię o badaniu "psynków", to na pewno szerzę lewicową wizję świata i niszczę to tradycyjne podejście, w którym dzieci i rodzina są ważne.
Najgorszym momentem w całej tej sytuacji było wykorzystanie zdjęcia przez Konfederację. Kilku polityków tego ugrupowania udostępniło moje zdjęcie na portalu X. W mojej ocenie stałam się dla nich osobą, na której mogą budować zasięgi, pewnie znaczenie mają też zbliżające się wybory prezydenckie. Wpis krytykujący mnie miał większe zasięgi niż uderzenie w Rafała Trzaskowskiego, którego dotyczył inny wpis Konfederacji z tego samego dnia. Jeden z postów z moim zdjęciem miał ponad milion wyświetleń. Następnego dnia zdjęcie trafiło też na Facebooka, na oficjalny profil Konfederacji.
Ktoś obsługujący profil Konfederacji uznał, że można panią wyśmiać, zakpić z pracy i dać sygnał obserwatorom do nagonki.
Ja się nawet przestraszyłam, bo widziałam komentarze w stylu: "powinno się to zabić", czyli odbierano mi nawet człowieczeństwo. Czytałam, że "nie powinnam się rozmnażać", albo że "leczy się to ołowianymi tabletkami", a do komentarza dołączono zdjęcie żołnierza z karabinem. Albo: "trzeba to dobić", "dajcie harpun". I oczywiście wspomniane wcześniej komentarze o moim wyglądzie, wstawianie w tym kontekście zdjęcia świni. Nie wiem nawet, jak można na podstawie jednego zdjęcia pisać do kogoś takie słowa. Ile trzeba mieć w sobie agresji? Przerażające było też to, że z osoby prywatnej nagle stałam się publiczną, mimo że nie pretendowałam do tej roli i nie chcę jej pełnić. Zaczęto wyciągać zdjęcia z mojego prywatnego profilu na Facebooku. A ja nie jestem członkiem żadnej partii, nie pełnię roli kierowniczej w żadnej publicznej instytucji.
Być może osoba publiczna, mająca jakieś zaplecze prawne, na tego typu hejt zareagowałaby błyskawicznym zgłoszeniem komentarzy na policję, bo część z nich jest ewidentnym przestępstwem. Może osoby, które urządziły na panią nagonkę, uznały, że jako osoba prywatna nie zareaguje pani w ten sposób?
A teraz cały ten hejt wpływa również na moje życie zawodowe. Oprócz pracy na Uniwersytecie Warszawskim jestem konsultantką do spraw języków i komunikacji, analizuję np. reklamy dla różnych marek. Rozmawiając z klientami o projektach, dostałam od dwóch różnych osób pytanie o zdjęcie. To już przestaje być kwestia tego, że ktoś pośmieje się z mojego wyglądu, ale zaczyna wpływać na to, jak jestem postrzegana jako ekspertka. Od wielu lat uczestniczę w konferencjach naukowych i branżowych, skończyłam dwa kierunki studiów, rozpoczęłam doktorat i prowadzę badania. Staram się być coraz lepszą ekspertką, a teraz się okazuje, że jedno zdjęcie, które ktoś wykorzystał w tak ohydny sposób, może wpłynąć na to, jak będę traktowana przez potencjalnych zleceniodawców. Dlatego myślę o reakcji prawnej, ale chcę sobie dać jeszcze kilka dni, żeby się zdystansować i zastanowić.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl