Na Słowacji spokój, a w Polsce strach. Zaraz może zabrać im wszystko
- Nie boję się, czy pryszczyca przejdzie do Polski, bo na pewno przejdzie. Pytanie, kiedy dotrze do mnie - mówi Wirtualnej Polsce Roman Prus, który ma gospodarstwo rolne w Iwli koło Dukli.
Pierwsze ognisko pryszczycy węgierskie służby potwierdziły 7 marca na Węgrzech w stadzie liczącym około 1400 sztuk bydła. Kolejne zachorowanie potwierdzono 26 marca w stadzie liczącym około 3000 krów. Pryszczyca pojawiła się również w Niemczech i na Słowacji, gdzie potwierdzono już pięć ognisk choroby. Im bliżej polskich granic, tym większy strach u rolników. W rozmowie z Wirtualną Polską ci przyznają, że są pewni, że choroba dotrze również do naszego kraju.
Premier Donald Tusk poinformował we wtorek, że Polska zintensyfikuje kontrole na granicach z Czechami, Słowacją i Niemcami. Działania te mają na celu zapobieżenie przeniesieniu choroby do Polski.
- Kontrolujemy granice przede wszystkim ze Słowacją, bo tam jest zagrożenie - stamtąd jest największe - powiedział premier Tusk podkreślając, że wszystkie transporty będą dokładnie sprawdzane.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sezon na kleszcze rozpoczęty. Jak się przed nimi chronić?
Wyruszamy do gospodarstw rolnych położonych w pobliżu granicy polsko-słowackiej. Na granicy w Barwinku kontrole transportów zwierząt i produktów prowadzi Inspekcja Weterynaryjna wraz z policją, Krajową Administracją Skarbową i Inspekcją Transportu Drogowego.
Strażnicy KAS nie mają jednak czasu na rozmowę. Na granicy czeka sznur samochodów, z których każdy jest poddawany szczegółowej kontroli. Po krótkiej obserwacji jedziemy dalej.
Pan Roman Prus ma gospodarstwo rolne w Iwli koło Dukli. Na stanie około 400 sztuk krów, 200 świń i 100 owiec. Tych ostatnich było więcej, ale gospodarstwo w lutym zaatakowało stado wilków.
"Pryszczyca w Polsce to kwestia czasu"
- No pewnie, że jest strach. Nie boję się, czy pryszczyca przejdzie do Polski, bo na pewno przejdzie. Pytanie, kiedy dotrze do mnie - mówi. Jak podkreśla, wirus pryszczycy jest wyjątkowo zjadliwy. Może rozprzestrzeniać się na duże odległości, nawet drogą powietrzną. Niestety nie można się na niego przygotować i uodpornić zwierząt.
- Plusem jest tutaj przełęcz dukielska. Ona trochę hamuje drogę powietrza. Często nawet jak idzie front pogodowy ze Słowacji, to na wysokości gór się zatrzymuje. Trochę tu mamy jak u pana Boga za piecem. Może i teraz nas to uchroni - ma nadzieję pan Roman.
- My hodowcy o pryszczycy zdążyliśmy już zapomnieć. Nie było jej w naszym kraju od wielu lat. Jak już taki wirus dostanie się do stada, to jest tragedia. Wszystkie zwierzęta do wybicia. Dla wielu z nas to ogromne straty też finansowe. To źródło utrzymania całej rodziny - podkreśla.
- Jeżeli wirus ma się przenieść, to i tak przejdzie, ale cudem jest, że się nie przedostał przed rozpoczęciem kontroli. Wtedy mieliśmy tu na granicy istny sajgon - zaznacza i zwraca uwagę na nieodpowiedzialne zachowanie innych hodowców.
- Po pierwszych doniesieniach o chorobie mieliśmy tu prawdziwy wysyp okazyjnych transakcji. Do Polski non stop przywożono zwierzęta ze Słowacji i Węgier. Rozpoczęli tam wyprzedaż inwentarza. Polacy mogli bardzo tanio kupić zwierzęta, przewieźć je i dużo na tym zarobić - tłumaczy nasz rozmówca.
Dodaje jednak, że każde zwierzę przed ubojem jest badane, co zapewnia bezpieczeństwo mięsa dostępnego w sklepach.
Te słowa potwierdził Główny Lekarz Weterynarii. W ostatnim raporcie czytamy, że w marcu do Polski przyjechało ponad 412 transportów zwierząt z krajów objętych reżimem z powodu wirusa. Po więcej informacji ruszamy na stronę słowacką.
Na Słowacji spokój, w Polsce "panika"
Władimir Cundra prowadzi średniej wielkości gospodarstwo rolne około 30 km od Świdnika w kierunku Barwinka.
Zapewnia, że Pryszczyca na razie nie dotarła do granicy polsko-słowackiej. Ostatnie ognisko pojawiło się w mieście Plavecký Štvrtok na zachodzie kraju (niedaleko Austrii i Czech). - To jednak niepokojące, bo pokazuje, że rozprzestrzeniła się na odległość ok. 100 kilometrów od poprzednich czterech ognisk. Mimo wszystko to wciąż daleko od nas - podkreśla.
- Biorąc pod uwagę to, jak szybko przenosi się choroba, myślę, że gdyby to miała być epidemia, to już byłoby tych przypadków więcej. Jestem raczej optymistą i myślę, że uda się to stłumić w zarodku - podsumowuje.
- Mam wrażenie, że u nas jest więcej spokoju niż u Polaków. Mamy tu bardzo wiele gospodarstw i hodowców jest na pewno więcej, a ognisk tylko pięć. Liczymy, że na tym się skończy - kończy.
Polska podejmuje krotki zaradcze. Eksperci nie mają złudzeń
Coraz mniejsze wątpliwości, co do pojawienia się pryszczycy w Polsce mają także eksperci. Prof. Zygmunt Pejsak z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie podkreśla, że zagrożenie dla Polski jest realne, zwłaszcza w kontekście ostatnich ognisk choroby w Niemczech, na Węgrzech i Słowacji.
W Unii Europejskiej jedyną akceptowaną metodą zwalczania choroby jest wybicie i utylizacja zakażonych zwierząt. Właściciele gospodarstw powinni rygorystycznie przestrzegać zasad bioasekuracji, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa.
Przypomnijmy, że minister rolnictwa podpisał rozporządzenie zamykające terytorium Polski na przywóz wybranych towarów ze Słowacji, co ma obowiązywać do momentu przyjęcia odpowiednich rozwiązań przez Komisję Europejską.
Joanna Zajchowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Przeczytaj także: Stan nadzwyczajny na Słowacji. Jest decyzja rządu