Protesty nauczycieli. PiS bagatelizuje sprawę, a minister Zalewska jest "nie do ruszenia"

- Jest nie do ruszenia - tak o minister edukacji mówią nieoficjalnie politycy PiS. Do startu kampanii przed wyborami do PE Anna Zalewska może spać spokojnie. - Za dużo zainwestowaliśmy politycznie w obronę reformy, by dać się teraz podejść opozycji i związkom - komentują rozmówcy WP.

Protesty nauczycieli. PiS bagatelizuje sprawę, a minister Zalewska jest "nie do ruszenia"
Źródło zdjęć: © PAP | Bartłomiej Zborowski
Michał Wróblewski

Sejm, 12 grudnia, miesiąc temu. Niezwykle gorący dzień na Wiejskiej. Premier Mateusz Morawiecki za chwilę wystąpi w Sejmie. Wcześniej złoży wniosek o wotum zaufania dla swojego rządu.

- Jak nastroje? - pyta jedna z dziennikarek Annę Zalewską w sejmowych kuluarach. Pani minister popala papierosa, szeroko się uśmiecha, żartuje z dziennikarzami. - Doskonałe. A nie widać?

Obrona premiera

Niedługo później szef rządu wychodzi na mównicę sejmową. - Dziekuję pani minister Zalewskiej za konsekwentną reformę. Rodzice w końcu mają wybór! - mówi Mateusz Morawiecki.

Premier nie może nachwalić się Zalewskiej. Powołuje się na dane, które mają być dowodem, że sytuacja w polskiej edukacji jest świetna. Szef rządu przytacza dane... z MEN.

- Mam bardzo dokładne wyliczenia od pani minister, z których wynika, że kumulacja dwóch roczników, będzie odpowiednio zaadresowana poprzez zwiększoną liczbę miejsc dla tych uczniów. To nie jest tak, że nagle w Polsce pojawiło się dwa razy więcej dzieci. Oczywiście zadbaliśmy o to, poprzez odpowiednie subwencje. Kilka miliardów więcej dla samorządów na subwencję oświatową. Jestem spokojny, bo takie zapewnienie od pani minister otrzymałem - przekonuje premier.

Polityk PiS: - Wobec reformy edukacji nikt nie zgłaszał nigdy z PiS publicznie jakiejkolwiek krytyki. To była nasza sztandarowa obietnica. Gdyby pani minister została zdymisjonowana, to byłoby przyznanie się do porażki. A my uważamy, że likwidacja gimnazjów, wybór dany rodzicom ws. posłania dzieci do szkół, to decyzje niepodważalne i słuszne.

Rok wyborczy od protestów

- Czy spodziewaliście się, że w roku wyborczym dojdzie do masowego strajku nauczycieli? Sporu ze związkami? Przechodzeniem w ramach protestu na L4? - pytamy polityka PiS z sejmowej komisji edukacji.

- Panie redaktorze, dobrze, że pan zauważył. Jest rok wyborczy. Rok wyborczy jest od protestów - śmieje się nasz rozmówca, mówiąc - zdaje się - pół żartem-pół serio.

Ale rządowi nie jest do śmiechu, bo protest nauczycieli w sprawie niskich płac w zawodzie, a także wściekłość nauczycielskich związków na ekipę "dobrej zmiany", to dla formacji Jarosława Kaczyńskiego dość znaczący problem.

Choć - jak wynika z naszych rozmów - w kierownictwie PiS sprawa protestów wciąż jest "bagatelizowana", a na najwyższym szczeblu partyjnym na razie temat ten nie pojawiał się często na agendzie.

- Wierzy pani w to? Zna pani Jarosława Kaczyńskiego. Przejmuje się? - pytamy byłą minister edukacji Joannę Kluzik-Rostkowską, dawną bliską współpracowniczkę prezesa PiS.

- Szczerze? W życiu nie słyszałam, by Jarosław cokolwiek mówił o edukacji - odpowiada polityk.

Jak dodaje b. szefowa MEN: - Grunt im się pali pod nogami. I myślę, że to jest ten moment, kiedy samo środowisko PiS zaczyna łapać się za głowę. PiS zaufało minister Zalewskiej, bo uwierzyło, że ona ma pełną wiedzę o sytuacji w szkołach oraz wśród nauczycieli i że ją kontroluje. Że reforma bezkosztowa, że nauczyciele zrozumieją. Nic takiego nie miało miejsca. Pani minister po prostu oszukała. Nie tylko wyborców, ale także swoje własne, partyjne środowisko.

Związki zdenerwowane

- Przelało się? - pytamy polityka PiS.

- Nie sądzę, nauczyciele protestowali za każdej ekipy. Chcą Anię ukrzyżować, a ona nie może odpowiadać bezpośrednio za wszystko, za zarobki, bo po prostu nie ma takich narzędzi - słyszymy.

Sama Anna Zalewska w "Graffiti" Polsat News w piątek rano mówiła: - Minister odpowiada za rozporządzenie o stawkach minimalnych. Plan finansowy ustala dyrektor, on jest pracodawcą, z nim należy rozmawiać. Ja nie jestem pracodawcą, nie jestem partnerem do sporu zbiorowego.

Tyle ze związkowców to nie przekonuje. Kolejne propozycje podwyżek dla nauczycieli nazywają "pustosłowiem".

Jeszcze dalej idzie do niedawna polityczny "przyjaciel" PiS, Piotr Duda, który nie ma zamiaru odwdzięczać się "dobrej zmianie" za zakaz handlu w niedzielę. - Zostaliśmy oszukani przez rząd. To mocne słowa, ale po 2,5 roku dobrej współpracy, mówimy dość dzieleniu pracowników budżetówki. Nie po to wspieraliśmy w kampaniach wyborczych i PiS i prezydenta Andrzeja Dudę, żeby być teraz spychani - stwierdził szef "Solidarności" w telewizji publicznej.

Gdyby mogła, to by dała

Przypomnijmy: minister edukacji przyznała nauczycielom podwyżki na poziomie 15 proc. rozłożone na trzy lata. Środowisko uznaje je jednak za niewystarczające.

Pierwszą podwyżkę na poziomie ok. 5 proc. nauczyciele otrzymali już w roku poprzednim. Zgodnie z projektem rozporządzenia, płace zasadnicze nauczycieli mają wzrosnąć także w tym roku w 2019 r., od 121 do 166 zł brutto. Z tabeli, która jest załącznikiem do projektu wynika, że wynagrodzenie zasadnicze nauczycieli z tytułem magistra i przygotowaniem pedagogicznym będzie wynosiło: dla nauczyciela stażysty - 2538 zł brutto (wzrost o 121 zł brutto), nauczyciela kontraktowego - 2611 zł (wzrost o 124 zł), nauczyciela mianowanego - 2965 zł (wzrost o 141 zł) i nauczyciela dyplomowanego - 3483 zł (166 zł).

Ostatnią transzę podwyżki zaplanowano na rok 2020.

Tyle że związkom nauczycielskim to nie wystarcza. Chcą 1000 zł brutto podwyżki już od tego roku. Nie tylko dla nauczycieli, ale w ogóle dla pracowników oświaty.

- Budżet nie jest z gumy. Gdyby minister mogła, to by dała - lakonicznie odpowiada jeden z posłów PiS, jakby niezainteresowany tym, co dzieje się w związku z protestami.

Ale nie tylko o pieniądze tu chodzi, ale też - jak przekonują w rozmowie z WP politycy zajmujący się edukacją - o samo podejście pani minister do przedstawicieli tego jednego z najważniejszych w Polsce zawodów.

- Nauczyciele próbowali już wielokrotnie różnych metod protestu. Za każdym razem pani minister ich ignorowała. Przekonywała, że wie, jak zreformować polską oświatę. Bez rozmów z samymi nauczycielami. Jednoosobowo stwierdziła właściwie, jak powinny wyglądać programy nauczania. Bez żadnych konsultacji - mówi Wirtualnej Polsce była szefowa MEN Krystyna Szumilas.

- Działania minister Zalewskiej wskazują, że nie zamierza poważnie potraktować nauczycieli. Dlatego rozumiem ich decyzję o strajku, chociaż wolałabym, żeby do niego nie doszło - dorzuca Katarzyna Lubnauer, z zawodu nauczycielka, a dziś szefowa Nowoczesnej.

Kto za Zalewską

Niektórzy politycy - a właściwie polityczki - w nieoficjalnych rozmowach z WP chwalą zastępczynię Zalewskiej, wiceminister Marzenę Machałek. - Ma inny styl, da się z nią rozmawiać, jest otwarta, kulturalna, skromna. Ale, niestety, też firmuje ten bałagan - słyszymy od naszych rozmówczyń.

Wielu widzi Machałek w roli następczyni minister Zalewskiej. Wiceszefowa MEN miała w piątek wyłączony telefon, nie odpowiadała też na SMS-y z prośbą o kontakt.

Skąd w ogóle takie spekulacje? Ano stąd, że Anna Zalewska ma wystartować w wyborach do Parlamentu Europejskiego. A jeśli taka decyzja zapadnie oficjalnie, to jeszcze w kampanii Zalewska będzie musiała odejść z resortu.

- Nagroda czy zsyłka? - pytamy Joannę Kluzik-Rostkowską.

- Minister Zalewska nie powinna być nagradzana, tylko ukarana. Powinna poczekać do września, stanąć przed rodzicami i wytłumaczyć się ze wszystkiego, co zrobiła im, ich dzieciom i nauczycielom. A potem odejść.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (997)