Protesty nad Bałtykiem. Emocje rosną. "Nawet policja pytała"
"Atom - nie", a kilka kroków dalej inny transparent: "Atom - tak". Nad Bałtykiem między Łebą a Karwią coraz więcej emocji wokół budowy elektrowni atomowej. - Protestujemy. Wierzymy, że nie jest za późno, żeby inwestycję zatrzymać - mówi Tomasz Trybusiewicz ze Słajszewa, miejscowości, która ma "przestać istnieć".
Przedłużony długi majowy weekend ściągnął nad Bałtyk turystów, także na część wybrzeża na wschód od Łeby. To tam stanąć ma nowa elektrownia jądrowa, a ten plan oprotestowują mieszkańcy nadmorskich miejscowości z gminy Choczewo. Majówka nasiliła działania zwolenników i przeciwników energii z atomu.
"Nie wierzę, że nie można tego zatrzymać"
Mieszkańcy gminy w stosunku do budowy elektrowni są podzieleni, ale im bliżej morza, tym głosy protestu są coraz głośniejsze.
- Nie wierzę, że nie da się tego zatrzymać. Zapadła decyzja o preferowanej lokalizacji, co nie oznacza, że jest ostateczna. Nie ma m.in. zgody Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska - stwierdza Tomasz Trybusiewicz, pytany o protesty organizowane na plażach i drogach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Organizacja "Zielony Atom" w majowy weekend przy ścieżce na nadbałtycką plażę w okolicach Lubiatowa rozstawiła namiot z ulotkami dla turystów. - Niektórzy byli zainteresowani, inni mniej. Wśród mieszkańców, których spotkaliśmy też: jedni są za, inni przeciw, ale widać, że sprawą się interesują. My jesteśmy aktywistami społecznymi, którzy uważają, że walka o klimat jest ważna, bo atom jest niskoemisyjny i wbrew pozorom oszczędza przyrodę - relacjonuje Adam Błażowski z "Zielonego Atomu" i Fundacji Fota4climate.
"Protesty tak, ale ważniejsza edukacja". Obie strony zgodne
- Każda taka inwestycja przyciąga przeciwników i należy ich wysłuchać. Myślę, że za mało jest rozmów ze społecznością lokalną w tej gminie. My ze swojej strony nadal będziemy wspierać tych z mieszkańców, którzy są za atomem - zapowiada Błażowski.
- To ich pierwsza akcja w tym roku. My skupiamy się teraz bardziej na spotkaniach z mieszkańcami, bo chcemy przełamać panującą tutaj niestety opinię, a lansowaną przez Polskie Elektrownie Jądrowe, że to oni ponoć ratują gminę tą elektrownią - wyjaśnia Hanna Trybusiewicz, która razem z mężem działa w stowarzyszeniu Bałtyckie SOS. To organizacja, która skupia mieszkańców protestujących przeciw budowie elektrowni jądrowej w gminie Choczewo.
Mieszkanka nadmorskiej miejscowości zwraca uwagę, że państwowe spółki energetyczne są od kilku lat obecne w szkołach, a nawet w przedszkolach w okolicy. - Dlatego też zaczynamy akcję informacyjną wobec najmłodszych. Musimy mówić o planowanym "czasowym przechowywaniu odpadów radioaktywnych" przez 60 lat czy o upadku branży turystycznej - stwierdza.
"Wywiad dla Niemców? Nawet policja dzwoniła"
W połowie maja planowany jest natomiast cykliczny, comiesięczny protest z transparentami przeciw elektrowni - tym razem na plaży w Lubiatowie.
Wcześniej do gminy Choczewo przyjedzie telewizja zza Odry, którą wycinką 650 hektarów lasu i ryzykiem skażenia gruntów zainteresowała Niemka, od lat mieszkająca w okolicy. Przy okazji wizyty niemieckiej stacji zrobiło się zamieszanie, bo nawet policja dopytywała o rzekomą manifestację na drodze nad morze.
- Polskie media też się interesują, ale nie jest łatwo przebić się z naszymi pytaniami, chociażby o ostrzeżenia naukowców. Ich zdaniem energia cieplna zrzucana do Bałtyku sprawi, że sinice od Łeby po Władysławowo będziemy mieli niemal przez cały rok, a niemal kilometrowy pirs w morzu spowoduje zanikanie plaż - wyliczają członkowie stowarzyszenia Bałtyckie SOS.
Protestujący przeciw elektrowni mają nadzieję, że uda im się zainteresować swoimi obawami polityków podczas kampanii wyborczej. Na wójta liczą mniej, choć ten podkreśla, że reprezentuje wszystkich mieszkańców.
Wiesław Gąbka, wójt gminy Choczewo, zaznacza, że wokół planowanej inwestycji są też wątpliwości innej natury. - Trwają konsultacje na temat budowy dróg i linii kolejowych. O ile połączenia drogowe nie budzą naszych uwag, to w przypadku kolei są rozbieżności co do poprowadzenia linii - mówi w rozmowie z WP.
"To nie są priorytety Unii Europejskiej"
Na protestach wójta nie ma. Mieszkańców wspierają za to środowiska ekologiczne. Dariusz Szwed z Zielonego Instytutu uważa, że protesty wciąż mają sens, a los tej inwestycji wcale nie jest przesądzony. - Energetyka jądrowa wielkoskalowa to technologia schyłkowa. W Unii Europejskiej ze względu na potężne koszty takie elektrownie nie są praktycznie budowane - komentuje.
- Priorytety polityki energetycznej UE są od wielu lat jasne: demokratyzacja, czyli rozproszona energetyka obywatelska, efektywność energetyczna i energia odnawialna. Rząd z państwowymi koncernami od lat blokuje politykę klimatyczną i energetyczną UE a jednocześnie próbuje globalnie uwiarygodnić antyunijne działania, forsując interesy osłabiające UE, promując atomowe interesy USA czy Korei Południowej - stwierdza Dariusz Szwed.
Trzeba zaznaczyć, że w polskiej debacie nad wykorzystaniem atomu w energetyce częściej słychać zwolenników takiej drogi. Tym bardziej, że padają argumenty finansowe. - Atom to sposób na tańszą energię - mówił w programie "Newsroom" WP Jakub Wiech, redaktor naczelny portalu Energetyka24.com.
- Obecne ceny są głównie podyktowane tym, że mamy bardzo emisyjny system elektroenergetyczny, dlatego Polskę tak bardzo dotyka system handlu emisjami. Energetyka jądrowa jest zatem sposobem na wyjście z pułapki emisyjności, w którą wpadliśmy i na postawienie na nowo sytemu elektroenergetycznego w Polsce, który nie będzie nas dociążał kosztami. Kiedy postawimy na atom, rachunki za prąd z pewnością spadną. Nie mówimy tu o kilku najbliższych latach, ale o dekadach, bo wybudowanie nowego systemu wymaga czasu. Do końca tej dekady mamy jednak szansę na rozbudowanie OZE i budowę małego atomu - mówił nam Jakub Wiech.
Arkadiusz Jastrzębski, dziennikarz Wirtualnej Polski