"Zielone ludziki" znów w akcji
Jeżeli Kreml nie odważy się na pełnoskalową ofensywę, zawsze może sięgnąć po sprawdzoną metodę wojny hybrydowej i "zielone ludziki". Istnieją wiarygodne doniesienia sugerujące, że do takiego scenariusza mogłoby dojść w Mołdawii, która od rozpadu ZSRR zmaga się z problemem kontrolowanego przez Rosję separatystycznego Naddniestrza. A nie jest to jedyny kłopot władz w Kiszyniowie, bo silny rosyjski resentyment odzywa się również w autonomicznej republice Gagauzji.
Z tych samych powodów z niepokojem na poczynania Moskwy w ostatnich 12 miesiącach patrzą przywódcy Białorusi i Kazachstanu. Co prawda oba kraje przystąpiły do forsowanego przez Putina projektu Unii Euroazjatyckiej, ale momentami jest to bardzo szorstka przyjaźń. Łukaszenka cały czas walczy o zachowanie jako takiej niezależności od Kremla, z kolei w Kazachstanie głośnym echem odbiły się słowa rosyjskiego prezydenta, podważające kazachską państwowość. Jeżeli satelity Moskwy będą chciały zbyt daleko się od niej oddalić, do akcji mogą wkroczyć "zielone ludzki". Zarówno Białoruś, jaki Kazachstan zamieszkuje liczna mniejszość rosyjska, więc Kreml będzie miał kogo "bronić".
W strachu przed "zielonymi ludzikami" nieustannie żyją kraje bałtyckie, szczególnie Łotwa i Estonia, gdzie Rosjanie stanowią jedną czwartą ludności. Państwa te mogą jednak czuć się o tyle bezpiecznie, że należą do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Gdyby NATO nie ruszyło na pomoc swoim członkom, fundament, na którym oparty jest system bezpieczeństwa całego Zachodu ległby w gruzach. Miejmy nadzieję, że jeśli dojdzie do takiego testu wiarygodności, Sojusz zda go bez zarzutu.
Na zdjęciu: "zielone ludzki" na Krymie w marcu 2014 r.