Prof. Lewicki: wpadka Obamy to dowód na jego zdumiewającą ignorancję
Amerykanista, wykładowca UKSW i Uczelni Vistula prof. Zbigniew Lewicki o gafie prezydenta USA Baracka Obamę, który podczas wtorkowej uroczystości pośmiertnego odznaczenia Jana Karskiego Medalem Wolności użył w swoim przemówieniu określenia "polski obóz śmierci":
- Ta wpadka ma dwie przyczyny - przyczyna bezpośrednia to zdumiewająca ignorancja prezydenta. To zaskakujące, że ktoś z takim wykształceniem i na takim stanowisku potrafi do tego stopnia nie znać historii Europy. Ale jest też głębsza przyczyna - ten obraz zagłady Żydów utrwala się w świadomości Amerykanów od dość dawna.
Poprawne sformułowanie, którego używa się w amerykańskim angielskim, to nie "niemiecki obóz", tylko "faszystowski obóz". Brzmi to tak, jakby jakaś mała grupka faszystów niemieckich prowadziła tę wojnę, a ogromna większość obywateli była jej przeciwna. Nie ma w ogóle świadomości, że za tym stali Niemcy - w powszechnym odbiorze to są "jacyś faszyści", może włoscy, a może jeszcze jacyś inni.
Nie ma wątpliwości, że gdyby prezydent Obama nie myślał w ten sposób, to by tak nie powiedział, cokolwiek mu napisali. Nie ważne kto mu ten tekst przygotował - ważne, że został wypowiedziany bez sekundy refleksji.
Trzeba zwrócić uwagę, że do tej pory wyjaśnienie przedstawił nawet nie rzecznik Białego Domu, ale rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego, więc widać tu próbę odsunięcia całej sprawy od prezydenta.
W zasadzie tego typu wyjaśnienia niemalże wskazują, że Biały Dom na tę chwilę nie uważa, by popełniono jakikolwiek błąd. Przeprosiny być może się pojawią, ale pierwsza rekcja była taka, jaka była. Wyglądało to na próbę odsunięcia całej sprawy od prezydenta, może w nadziei - niemądrej skądinąd - że rzecz się jakoś rozmyje i nikt nie będzie musiał przepraszać.
Powinniśmy się spodziewać przede wszystkim bardzo wyraźnego powiedzenia jak wyglądało to na prawdę. Tu nie chodzi o zdawkowe "przepraszam, nic się nie stało". Jedyna formą stosownej rekompensaty moralnej byłoby bardzo wyraźne powiedzenie przez Biały Dom, przez prezydenta, jak to się miało w historii. Dopiero jako dodatek powinny pojawić się słowa ubolewania. Nie chodzi o same przeprosiny, tylko o podanie do publicznej wiadomości tego, co nie zawsze się przebija - tzn. kto te obozy organizował i kto Żydów, i nie tylko Żydów, w czasie drugiej wojny masowo zabijał, bo to nie byli Polacy.
Pozostaje jeszcze pytanie, jakie to będą przeprosiny, przez kogo wypowiedziane i w jakiej formule. To jest rzadka sytuacja, że ktoś przeprasza za słowa prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zdarzały się rozmaite wyjaśnienia, ale nie przypominam sobie w historii takiej sytuacji, by przepraszano, choć nie mogę wykluczyć, że coś mi umknęło.
Minister Daniel Rotfeld zachował w czasie spotkania zimną krew i starał się to wszystko załagodzić. Trzeba pamiętać o hierarchii aktorów tego wydarzenia. Gdyby minister zareagował od razu, to byłoby nałożenie skandalu na skandal. Ja sobie nie wyobrażam, żeby minister Rotfeld - który jest bardzo starannym dyplomatą - mógł i chciał publicznie zawstydzać prezydenta Stanów Zjednoczonych. To byłaby reakcja spoza katalogu możliwych zachowań dyplomatycznych.
Temat "polskich obozów zagłady" może skończyć się tylko wtedy, jeżeli bardzo mocno i konsekwentnie będzie się w tej kwestii wypowiadała diaspora żydowska w Ameryce; a to może nastąpić tylko wtedy, kiedy w Polsce przestaną być tolerowane zachowania antysemickie - to są naczynia połączone".