Prigożyn przerwał milczenie. Łukaszenka może mieć problem
- Łukaszenka stał się bohaterem dla Rosjan, który powstrzymał wojnę domową. Ale przyjęcie grupy Wagnera, która miała być zlikwidowana, może być dla niego bardzo dużym problemem - mówi opozycjonista Paweł Łatuszka, były ambasador Białorusi w Polsce. Po oświadczeniu Prigożyna zamieszanie jest jeszcze większe.
Nadal nie wiadomo, gdzie po nieudanym buncie przebywa szef najemniczej grupy Wagnera, który miał trafić na Białoruś po negocjacjach prowadzonych wspólnie z Aleksandrem Łukaszenką. W poniedziałek Jewgienij Prigożyn w 11-minutowym nagraniu oświadczył, że "celem sobotniego marszu" było "uratowanie formacji i zaprotestowanie przeciw nieskutecznemu prowadzeniu przez siły rosyjskie wojny w Ukrainie, nie zaś obalenie władzy rosyjskiej". Zarzucił, że grupa Wagnera miała przestać istnieć 1 lipca.
- Te oświadczenie pokazuje, że nadal niewiele wiemy, w co grają dyktatorzy. Łukaszenka stał się bohaterem dla Rosjan i bardzo pomógł Putinowi. Ale zrobił to ze strachu o własną pozycję. Bał się o swoje życie i swój "stołek". Teraz strach może być jeszcze większy - zauważa białoruski opozycjonista Paweł Łatuszka.
Jego zdaniem Łukaszenka nie będzie miał żadnej kontroli nad tym, co robi grupa Wagnera i jej najemnicy.
- Dociera do nas wiele sprzecznych informacji. Jedyną pewną jest to, że Białorusini nie chcą ludzi od Wagnera u siebie. Prigożynowi zależy, żeby jednostkę odbudować, nabrać sił i zaatakować ponownie Ukrainę, ale tym razem od strony Białorusi. I on będzie mógł to zrobić, bo prowadzi prywatną grupę - mówi rozmówca WP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prigożyn chciał pokazać, że "żyje"
- Gdyby udało mu się zaatakować od strony Białorusi, to być może zyskałby ponownie w oczach dyktatora. Może być też inna wersja - że Putin wykorzysta Prigożyna do odsunięcia Łukaszenki od władzy i zaanektowania Białorusi. Mógłby to zrobić w momencie przegrania wojny w Ukrainie. Pokazałby w ten sposób, że jednak osiągnął jakiś sukces - skomentował Łatuszka.
- Na pewno Ukraina i NATO muszą obserwować to wszystko. Dla Ukrainy to będzie problem, bo musi zaangażować dodatkowe siły do obrony granicy wzdłuż Białorusi - podsumował.
Z kolei Krystyna Kurczab-Redlich, znawczyni Rosji i autorka książek o Putinie, uważa, że Prigożyn poprzez najnowsze oświadczenie chce pokazać, że "żyje". - Skoro się odezwał, to znaczy, że raczej nie umiera ze strachu. Ktoś przecież będzie musiał dowodzić tą grupą - przypomina.
I cytuje komunikaty, które przekazywane są przez białoruskie oraz rosyjskie kanały. - W tej chwili na Białorusi oczekuje się pięciu tysięcy żołnierzy grupy Wagnera, którzy mają zamieszkać około 200 kilometrów od granicy z Ukrainą, a w Rosji mieli wznowić działalność punktów poborowych dla nowych członków - mówi Krystyna Kurczab-Redlich.
Bunt najemników
Najemnicy z grupy Wagnera zajęli w sobotę Rostów nad Donem i Woroneż, po czym ruszyli w kierunku Moskwy. Żądanie było jasne: wymiana na szczytach władzy.
Pochód zatrzymał się około 200 km przed rosyjską stolicą. Czynny udział w negocjacjach miał wziąć białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka, który mediował między Jewgienijem Prigożynem a Władimirem Putinem. Obu dobrze zna. Porozumienie zakończyło próbę puczu po niespełna 24 godzinach.
Czytaj też: