Prenatalne i postnatalne - za kulisami legalnych aborcji
Ważąca 750 gramów dziewczynka z zespołem Downa i wadą serca przeżyła własną aborcję. Zmarła dopiero po miesiącu. Wrocławska prokuratura sprawdza, czy nie złamano prawa, ale nie rozstrzygnie moralnych dylematów, które ten tragiczny przypadek przed nami stawia - pisze "Polityka".
09.04.2014 | aktual.: 06.06.2018 14:54
Polskie prawo dopuszcza przerwanie ciąży m.in. wtedy, gdy badania prenatalne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu. Z danych Ministerstwa Zdrowia: w 2011 r. z około 5 tys. inwazyjnych badań prenatalnych 724 miało pozytywny wynik, wykazując wadę genetyczną płodu. 620 matek (ok. 80 proc.) zdecydowało o wcześniejszym zakończeniu ciąży.
Czasem zdarza się, jak we Wrocławiu, że w wyniku tzw. terminacji ciąży rodzi się żywe dziecko. Dokładnych danych z polskich szpitali brak. Ale wiadomo, im późniejsza ciąża, tym większe ryzyko (w Wielkiej Brytanii, gdzie można usunąć nawet bardzo zaawansowaną ciążę, takich przypadków jest kilkadziesiąt rocznie). I wtedy zespół przerywający zaawansowaną ciążę może mieć dylemat: ratować czy zostawić bez pomocy i czekać na zgon?
Uniwersyteccy ginekolodzy z Rzymu apelują, by ratować płody powyżej 22 tygodnia życia, które przeżyły aborcję. Nawet wbrew woli matki.
Polska wrażliwość w praktyce często okazuje się bliższa tej rzymskiej. Prof. Romuald Dębski pamięta przypadek sprzed wielu lat z innego szpitala – gdy nie robiono jeszcze nie tylko badań prenatalnych, ale nawet nie zawsze usg. – Kobieta urodziła dziecko z tzw. wodo-bezmózgowiem (czyli z tak zaawansowanym wodogłowiem, że doprowadziło do zaniku kory mózgowej), noworodek dostał 1 punkt w skali Apgar. Ale było to duże, donoszone dziecko, około 4 kg i pediatra je zaintubował. Potem przetransportowano je do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie umierało przez pół roku.
Źródło: Polityka