ŚwiatPremier Iraku: polityczne spory prowadzą do rozlewu krwi

Premier Iraku: polityczne spory prowadzą do rozlewu krwi

Premier Iraku Nuri al-Maliki wezwał rywalizujące z sobą ugrupowania polityczne reprezentowane w rządzie, aby zaniechały sporów, które, jak
powiedział, podsycają obecny kryzys i prowadzą do rozlewu krwi.

Premier Iraku: polityczne spory prowadzą do rozlewu krwi
Źródło zdjęć: © AFP

26.11.2006 | aktual.: 26.11.2006 17:55

Pociski moździerzowe znów spadały w różnych dzielnicach 6,5 milionowego Bagdadu mimo zakazu ruchu pojazdów i opuszczania domów, wprowadzonego w czwartek po serii wielkich zamachów bombowych w szyickiej części miasta, zwanej Miastem Sadra, które zabiły 215 osób i raniły przeszło 230.

Przywódcy trzech głównych społeczności irackich: Maliki (szyita), prezydent Dżalal Talabani (Kurd) i przewodniczący parlamentu Mahmud Maszhadani (arabski sunnita) kolejny raz zaapelowali wspólnie o spokój i obiecali "wielkim męczennikom", czyli ofiarom zamachów, "przepędzić morderców i kryminalistów, saddamistów i takfirich (ekstremistów sunnickich)".

Jednak szyici nadal pałają wściekłością i w niedzielę obrzucili kamieniami kolumnę samochodów, w której Maliki jechał do Miasta Sadra, aby uczcić pamięć ofiar czwartkowej rzezi.

To wszystko to twoja wina - krzyknął pewien mężczyzna do premiera, gdy tłum wygwizdywał Malikiego po uroczystości żałobnej.

Do południa w zamachach bombowych i innych atakach na terenie Iraku zginęło kolejne kilkanaście osób.

Arabska mniejszość sunnicka w stolicy żyje w strachu przed zemstą bojówek szyickich, które w czwartek i piątek mimo godziny policyjnej zabiły w dzielnicach sunnickich co najmniej 40 osób i spaliły cztery meczety.

Panikę potęgują SMS-y rozsyłane przez anonimowych nadawców na komórki sunnitów, z ostrzeżeniem, że "ogromne grupy zbrojne zbierają się w Mieście Sadra, korzystając z wsparcia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, aby przystąpić do zabijania wielkiej liczby mieszkańców Bagdadu, gdy tylko zniesiona zostanie godzina policyjna". "Informujcie o tym swoich" - dodaje SMS, podpisany "wiarygodne źródło".

Godzina policyjna ma potrwać do poniedziałku rano.

Jeden z sunnickich mieszkańców stolicy, Husam Samaraj, powiedział reporterowi "Washington Post", że nie rozstaje się ani na chwilę z kałasznikowem i 60 nabojami do niego. W nocy czuwa na dachu, wypatrując bojówkarzy. Broń zabiera nawet do łóżka. Ściskam mego kałasznikowa mocniej niż swoją żonę - powiedział.

Samaraj, który od czwartku nie wychodzi z domu, widział przez bramę, jak na ulicy obok bojówkarze szyiccy zabili sunnickiego elektryka z sąsiedniego warsztatu, zapewne dlatego, że dwa tygodnie wcześniej pomstował głośno na napastników, którzy zaatakowali pobliski meczet sunnicki.

Arabscy sunnnici (20% Irakijczyków), uprzywilejowani za Saddama Husajna, a teraz zepchnięci na margines polityki przez szyicką większość, są się celem ataków fanatyków szyickich od lutego, gdy zamachowcy uszkodzili ważne sanktuarium szyickie w irackiej Samarze.

Ekstremiści sunniccy podkładają bomby przy meczetach i w dzielnicach szyickich, aby wywołać wojnę domową. Liczą, że wtedy wojska USA opuszczą Irak, co pozwoli arabskim sunnitom odzyskać władzę.

Premier Maliki dotychczas mówił zwykle, że winę za rozpalanie konfliktu ponoszą fanatycy sunniccy i zwolennicy Saddama Husajna. Zgromił jednak polityków. Bądźmy zupełnie szczerzy: stan bezpieczeństwa jest odzwierciedleniem politycznej niezgody - powiedział na transmitowanej przez telewizję konferencji prasowej.

To właśnie politycy są ludźmi, którzy mogą zapobiec dalszemu pogorszeniu się sytuacji i rozlewowi krwi - oświadczył Maliki, dodając, że dojdzie do tego tylko wówczas, gdy politycy pogodzą się i "uświadomią sobie, że w tej bitwie nie ma zwycięzców ani pokonanych". Zapowiedziane na poniedziałek otwarcie lotniska w Bagdadzie, nieczynnego od czwartku, powinno umożliwić prezydentowi Iraku Dżalalowi Talabaniemu złożenie wizyty w Teheranie, początkowo planowanej na sobotę. Talabani będzie rozmawiać z prezydentem Iranu Mahmudem Ahmadineżadem o tym, jak Teheran mógłby pomóc w przywróceniu spokoju w Iraku.

W środę i w czwartek premier Maliki ma naradzać się w Jordanii z prezydentem USA George'em W. Bushem, który przybędzie do Ammanu, stolicy Jordanii, po szczycie NATO w Rydze.

Jednak ważni szyiccy sojusznicy Malikiego, zwolennicy antyamerykańskiego duchownego Muktady as-Sadra, zagrozili bojkotem prac rządu i parlamentu, jeśli premier pojedzie spotkać się z Bushem. Sadryści mają w rządzie sześciu ministrów, a w 275 miejscowym parlamencie 30 mandatów.

Wiceprezydent USA Dick Cheney przebywał w sobotę w Arabii Saudyjskiej i rozmawiał o kryzysie irackim z królem Abdullahem w jego pałacu w Rijadzie. Waszyngton nie ufa deklaracjom Iranu o gotowości udzielenia pomocy Bagdadowi i woli prosić o nią Saudyjczyków. Mieliby oni użyć swych wpływów u plemion sunnickich w Iraku i nakłonić je, by wygasiły sunnicką partyzantkę antyrządową.

Niedzielny "New York Times" pisze, powołując się na tajny raport rządu USA, że iraccy rebelianci nie potrzebują już pomocy z zewnątrz, bo czerpią ogromne zyski, rzędu co najmniej kilkudziesięciu milionów dolarów rocznie, z takich procederów jak przemyt ropy naftowej, porwania, fałszerstwa i tworzenie fałszywych instytucji dobroczynnych.

Według raportu, w zeszłym roku rządy Włoch, Francji i kilku innych krajów zapłaciły porywaczom w ramach okupu ogółem 30 mln dolarów. Eksperci cytowani w raporcie ostrzegają, że rebelianci mają nawet nadwyżkę pieniędzy i mogą ją przeznaczyć na wspieranie innych organizacji terrorystycznych poza Irakiem.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)